- Niby w Niemczech czuć tę atmosferę świąt, ale to nie jest to samo, co pamiętam jeszcze z Polski – mówi Adam. - Nie ma tu takich gorączkowych przygotowań, sprzątania, gotowania. Jest za to dużo świątecznych jarmarków, ludzie dekorują domy. Widać to zwłaszcza na zewnątrz. Tak jak u nas.
Adam kilka razy był na świętach u niemieckich przyjaciół. Nie było jednak opłatka, kolęd. Skromnie.
- Niemcy, przynajmniej tu gdzie mieszkam, w Schleswig Holstein, nie mają jakiś tradycyjnych wigilijnych dań – mówi. - Jedzą w zasadzie to, na co akurat mają chęć. Jak ktoś ma ochotę na wigilijnego wursta, czyli kiełbaskę na gorąco, to czemu nie. Postu raczej się nie przestrzega. Nikt nie chodzi tu z opłatkiem po domach, nie ma kolędników.
Kiedyś pokazał znajomym zdjęcie z wigilii sprzed lat. Jeszcze w Polsce. Przy rodzinnym, ogromnym stole zastawionym jak na wesele. Kilkanaście osób, dużo dzieci, wszyscy roześmiani, radośni.
- Nie chcieli uwierzyć, że tak w Polsce obchodzi się święta – mówi Adam. - Najbardziej ich zdumiało, jak opowiadałem im o dwunastu tradycyjnych potrawach wigilijnych. U nas w domu mama zawsze tego przestrzegała. I sianko pod obrusem musiało być. Zawsze kolację zaczynało się od barszczu z uszkami. Domowymi. Mama sama robiła. Żadne tam ze sklepu. A potem oczywiście karp. Nie pamiętam, żeby ta kolacja wyglądała inaczej. Może jedynie śledzie były co roku inne.
Niemieckie święta też są rodzinne, ale to nie samo – uważa.
- Wigilia sama w sobie nie jest tak celebrowana jak u nas – wyjaśnia nasz rozmówca. - Nikt nie czeka na pierwszą gwiazdkę, żeby zasiąść za stołem. To raczej jest bardziej uroczysta kolacja, do tego zazwyczaj bez religijnych symboli.
On sam jest wierzący. Modli się codziennie – rano i wieczorem. Przed wigilią zawsze w domu klękali, odmawiali modlitwę. Rodzice zawsze o to dbali. I tę wiarę mu przekazali.
Spowiada się raz w roku – przed wigilią. Ale w Polsce. Do Szczecina nie ma aż tak daleko. Przy okazji robi zakupy i odwiedza znajomego lekarza. Takie tam rutynowe badania. Tu, gdzie mieszka, jest jedynie starszy już lekarz rodzinny. Ale nie ma najlepszej opinii. A do specjalistów kolejki dłuższe niż w Polsce.
Nigdy nie założył rodziny. W przeciwieństwie do rodzeństwa. Owszem, miał w Niemczech partnerkę. Dość długo byli razem, ale nie ułożyło im się. Nie chce o tym mówić.
Ale nie narzeka na samotność. Przyzwyczaił się, że jest sam.
- W Polsce nie mogłem znaleźć sobie miejsca – mówi. - Małe miasteczko, wszyscy się tu znali. Plotka goniła plotkę. Jeden duży zakład pracy, gdzie prawie wszyscy pracowali lub w jakiś sposób byli z nim powiązani. I osiedle, na którym się wychowałem i które od lat wyglądała tak, jak przed laty. Nic się zmieniło. Młodzi stąd uciekli, jak tylko skończyli szkołę. Z dawnymi kolegami nie ma dziś raczej kontaktu. Każdy ułożył sobie życie.
Ciągnęło go do świata z tej mieściny. Na studia wyjechał do Lublina. Nie skończył. Na piątym roku rzucił wszystko i wyjechał. Tak, od razu do Niemiec.
- Dużo by opowiadać – mówi. - Rodzice zmarli. Rok po roku. Z bratem i siostrą jakoś nie było mi po drodze. Oni zresztą też się rozjechali po świecie. Nie mamy bliższego kontaktu ze sobą. A ja te studia to tak zacząłem raczej z rozpędu,. Bo większość znajomych tak zrobiło. Ale nie miałem jakoś przekonania po co mi ta politologia i dałem sobie spokój.
Niemcy – jako kraj - zawsze mu się podobały. Od dziecka. Mercedes, piłka nożna, czystość, solidność i punktualność. I oczywiście kasa. Dobre zarobki. Tak mu się kojarzyły. Język znał, bo już w podstawówce uczył się niemieckiego, potem w liceum. Miał talent do języków. Angielski też zna. Sam się nauczył, nie chodził na żadne kursy, korepetycje. Dużo czytał, oglądał filmy w oryginale.
- Kiedy przyjechałem do Niemiec, to bez problemu się dogadywałem – mówi. - Ze znalezieniem pracy też nie było problemu, długo nie czekałem.
Zaczynał jako magazynier. Dobrze mu szło, wysłali go na kurs, potem drugi. Awansował. Dzisiaj ma własną firmę logistyczną. Nie narzeka na finanse. Ma własny dom, trochę oszczędności, sporo podróżuje. Nie wie, czy kiedykolwiek wróci do Polski na stałe.
- Jeszcze parę lat temu w ogóle o tym nie myślałem – mówi. - Mam już ponad 40 lat, z czego już prawie prawie spędziłem już w tym kraju. A wiesz, kiedy poczułem, że jestem tu tak długo? Jak się kiedyś obudziłem i pierwsza myśl była po niemiecku.
Ale to tylko myśl. Słowa, zdania. Wciąż jednak są „oni”. Niemcy. Nie utożsamia się z nimi do końca. Bo wciąż jednak czuje się Polakiem.
- Tu, gdzie mieszkam, czuję się jak u siebie – mówi Adam. - Znam każdy zakątek, uliczkę. To małe miasteczko, gdzie życie toczy się swoim rytmem. Ale moje wspomnienia są ograniczone czasem. Nie spędziłem tu przecież dzieciństwa. Jak czasami przyjeżdżam do Polski, to te wszystkie znane mi miejsca otwierają wyobraźnię, wspomnienia, obrazki z przeszłości. Że tu było kiedyś kino letnie, a tu warzywniak. Albo boisko, gdzie teraz stoi market. Wiadomo, że to samo jest w kraju, jak ktoś przenosi się do innego miasta. Ale cały czas pozostają wspomnienia, które nie są związane akurat a danym miejscem. To chociażby dzieciństwo każdego, kto w moim wieku chodził do szkoły, oglądał te same filmy, kibicował tej samej drużynie itd. Z moimi znajomymi czy przyjaciółmi z Niemiec nie da się o tym pogadać. Dwa różne światy i różne wspomnienia. Nawet inne dobranocki czy książki z dzieciństwa. Tego nic nie zmieni. Wspomnień nie da się nauczyć czy nabyć. To jest przeszłość, którą każdy już przeżył na swój sposób.
Adama kiedyś bardzo irytowało, jak w niemieckiej chociażby telewizji opowiadano kawały o Polakach. Że każdy Polak to złodziej albo pijak. Nigdy jednak i nikt nie powiedział mu w oczy, że jest kimś gorszym. Albo nazwał go „polaczkiem”. Co to, to nie.
- Myślę, że Niemcy są bardziej od nas tolerancyjni – mówi. - Chociaż od kilku lat wszystko jest tu postawione do góry nogami. Kiedyś był tu większy spokój, porządek. Tu u nas to jeszcze jest znośnie, ale w Hamburgu czy Kolonii to nie jest już tak różowo. Czasami strach wyjść w nocy na ulicę. Co tu dużo gadać, nie jest bezpiecznie, wystarczy przejrzeć internet co się stało ostatnio w Magdeburgu czy kilka lat temu w Berlinie.
Adam zauważył, że Niemcy inaczej patrzą już na swojego wschodniego sąsiada. Polska nie jest już postrzegana tu jako kraj na dorobku. Ba, często w mediach jest stawiana jako wzór.
- Sam dostrzegam różnice – mówi Adam. - Wprawdzie daleko nam do ich zamożności, tutaj jednak wciąż jesteśmy w tyle za nimi, ale już służba zdrowia czy nawet cyfryzacja często lepiej funkcjonuje w Polsce. Wiele rzeczy, nawet urzędowych można załatwić w Polsce online, a w Niemczech bywa z tym różnie. Tak jak i internet. W Niemczech działa to o wiele gorzej.
Nasz rozmówca z północy Niemiec najbardziej narzeka jednak na niemieckie jedzenie. Po tylu latach wciąż nie może się do niego przekonać.
- Jest po prostu niedobre - mówi. - Może i przesadzam, ale nic mi tu nie smakuje. Kiedyś próbowałem zrobić tradycyjny bigos. Mój tata, jeszcze jak żył, powtarzał, że prawdziwy bigos powinien składać się z dwudziestu dziewięciu składników. Tak zapamiętałem, a gotował wyśmienicie. Przepisu jednak nie zapisałem. Znalazłem w internecie. Smak jednak nie był taki sam. Polski bigos, z polskich składników w porównaniu z niemieckim to jednak przepaść. Nasz to palce lizać.