Za rozmowę chciała najpierw pieniądze. Potem alkohol. W końcu zgodziła się opowiedzieć swoją historię za darmo.
Ewa to jej prawdziwe imię. Tyle z prywatności. I że urodziła się w Lublinie. Zaczęła pić po śmierci ojca. Miała wtedy osiemnaście lat.
- To było tak normalnie, jak to u nastolatki – mówi. - Jakaś impreza, nawet mi smakowało.
Miała normalny dom, rodzeństwo, kochających rodziców. Ale mama piła. To pamięta.
- Ojciec często miał o to do niej pretensje – opowiada. - To był porządny człowiek. Wszyscy go lubili. Pracował w biurze. Też lubił czasami sobie wypić, ale nie miał z tym nigdy problemu. Co innego mama. Też pracowała w biurze, w robocie nie piła, wiadomo. Ale w domu zawsze miała gdzieś buteleczkę. Pamiętam, że nawet jak wypiła niewiele, to od razu plątał jej się język i robiła się czerwona na twarzy. Ale tylko na początku. Potem jej to przechodziło.
Ewa miała też dwójkę braci. Jeden z nich już nie żyje. Dwa lata temu miał wypadek. Może trzy. Nie pamięta tego. Nikt jej nie powiedział o pogrzebie. Bo niby kto? Rodzice już dawno nie żyją, a z drugim bratem nie ma kontaktu od lat. Zresztą z nikim z najbliższych. Nie wiedzą nawet, czy żyje i gdzie mieszka.
- Wziął mnie pod dach taki jeden – tłumaczy. - To stary kawaler. Starszy ode mnie. Ma dom niedaleko Włodawy.
Wcześniej miała kilku partnerów. To u nich pomieszkiwała. Razem pili. Ten ostatni był najgorszy. Jak wypił, to ją lał. Do krwi. Nawet raz pogotowie było. Zabrali ją do szpitala. Do dzisiaj nie wstawiła sobie zębów z przodu. Bo wybił jej.
- Wróciłam do niego – mówi. - Bo gdzie miałam się podziać? Jak był trzeźwy, to nawet mnie nie bił. Jak jednak za dużo wypił, to od razu łapał za pogrzebacz czy cokolwiek, co miał pod ręką.
Ten obecny pije o wiele mniej. Koleżanka ją do niego zawiozła. Ewa dokładnie tego nie pamięta, jak to było. Była wtedy w ostrym cugu.
- To dobra dziewczyna – mówi Ewa. - Dużo mi pomagała. Nawet rentę mi załatwiła. Siłą mnie zaciągnęła na jakąś komisję, do lekarza wcześniej. Nawet tabletki dostałam. Kiedyś je wykupywałam, ale teraz już nie. Miałam też od nadciśnienia. Brałam jak mi krew z nosa leciała. I głowa bolała.
Szkoły nie skończyła. W liceum zakończyła edukację w czwartej klasie. Tuż przed maturą. Jeszcze wtedy żyła mama. Bracia już mieszkali poza Lublinem. Z mamą i Ewą widywali się jedynie od czasu do czasu. Założyli rodziny, mieli swoje życie.
Mama zupełnie nie radziła sobie z córką. Po śmierci męża nikt już nie pilnował jej picia. Nie patrzył na ręce jak ojciec. Nie pamięta, kiedy była na jego grobie. Dawno. Ale chyba trafiłaby. Leży razem z mamą.
Ewa ruszyła w Polskę jak tylko skończyła osiemnaście lat. Z koleżanką z osiedla. Już nie żyje.
- Wie pan, ja ten okres to pamiętam jak przez mgłę – przyznaje 47-latka. - Zatrudniałam się sezonowo. A to gdzieś w smażalni, a to w restauracji czy hotelu i bawiłam się.
Po jakimś czasie zaszła w ciążę. Jurek, ojciec jej dziecka też nie wylewał za kołnierz. Poznali się na jakiejś imprezie. To było pod Krakowem. On stamtąd był. Starszy od niej, stary kawaler. Wzięli ślub.
- Jurek miał gospodarstwo, trochę pola, nawet kawałek lasu – mówi Ewa. - Jakoś się dogadywaliśmy. Nie powiem, piliśmy. Co będą kłamać. U niego, na tej wsi to wszyscy znajomi pili.
Kiedy syn miał pięć lat, zabrali go do pogotowia opiekuńczego. Socjalnych powiadomiła ich sąsiadka. Nie mogła już na to wszystko patrzeć. Ewa z Jurkiem – jak zabierali im syna – nie trzeźwieli wtedy od kilku dni.
- Do tej sąsiadki to miałam potem straszny żal – mówi Ewa. - Jak ona mogła nam coś takiego zrobić. A może i dobrze – dodaje po namyśle. - Co on miałby z nami za życie.
Najpierw mieli ograniczone prawa rodzicielskie. Jedna rozprawa, druga. Na kolejną Ewa przyszła pijana. To było wtedy, kiedy jej syn trafił już do rodziny zastępczej. To już wiele lat temu. Teraz jej syn ma 26 lat. To pamięta, ale nie wie jak wygląda. Nie widziała go od tamtej pory.
- Ale widziałam jego zdjęcie – mówi. - To było jednak dawno. A zdjęcie było w internecie na takiej stronie. Dobrze wygląda. Z tego, co tam było napisane, to studiował. Chyba chemię. A może coś innego.
Czasami jej się śnił. Teraz już nie. Nie wie, jak by się zachowała, gdyby się spotkali.
- A co miałabym mu powiedzieć? - pyta. - Że chodź przytul się mamusi? Że mamusia tęskni i cię kocha?
Długo się zastanawia. Nie widać jednak emocji na jej twarzy. W końcu niewyraźnie mówi, że chyba by się wstydziła spojrzeć na syna.
- Nie wiem, czy on chciałby ze mną w ogóle rozmawiać – twierdzi. - Ja go nawet wtedy ani razu nie odwiedziłam w tym pogotowiu. No może raz. Ale nie pamiętam dokładnie. Chyba byłam. To tak dawno.
Z Jurkiem, jej mężem przehulali całe gospodarstwo. Ojcowizna poszła na wódę. Sprzedali wszystko. Znajomi ich wycyckali – jak mówi Ewa. Byli wtedy na dnie. Codzienne pijaństwo. Jurek najpierw sprzedał traktor, potem po kolei. Co, komu było potrzeba. Za sto, dwieście złotych. Aby było za co pić. W końcu notarialnie sprzedali dom. Ewy przy tym nie było. Do notariusza zawieźli go koledzy. Znali się od lat. Wiedzieli, że robią złoty interes.
- Nie pamiętam, za ile poszła chałupa i pole, ale wiem że to były jakieś grosze – mówi Ewa. - Nawet nie chcę o tym myśleć.
Bawili się za te pieniądze tygodniami. W końcu kasa się skończyła. Mąż Ewy podupadł na zdrowiu jako pierwszy.
- Znaleźli go na polu – mówi. - Już nie żył. Podobno serce nie wytrzymało.
Wtedy dopiero dotarło do niej, że nie ma domu. Mieszkanie rodziców już dawno było sprzedane. Owszem, bracia dali jej należną część, ale pieniądze się rozeszły. Nie wie na co. Na wszystko. Aha, naprawili wtedy komin i kupili nowy piec na węgiel.
- Mieszkałam najpierw u takiej przyszywanej ciotki, ale więcej się kłóciliśmy niż dogadywałyśmy – mówi. - Potem różnie. Raz tu, raz tam.
Pamięta, że jeszcze na początku chciał jej pomóc brat. Ten, który już nie żyje. Kupił jej telefon komórkowy na kartę. Załatwił jej nawet odwyk. Niedaleko – najpierw w Lubartowie, potem w Radecznicy. Uciekła stamtąd.
- Jaki odwyk, jak już drugiego dnia koleżanka na sali poczęstowała mnie wódką – mówi. - Wie pan, jak mnie pytali, dlaczego piję, to ja zawsze mówiła, że piję, bo lubię alkohol. Dzisiaj to mi wystarczą dwa piwa i już więcej nie mogę, bo jakoś mi się mdło robi, ale kiedyś dla alkoholu to zrobiłabym wszystko. Naprawdę wszystko. Nie wyobrażałam sobie dnia bez picia. Pyta pan, czego mi najbardziej żal? Nie wiem. Mówię szczerze. Ja w ogóle nie myślę o tym co było kiedyś. Do Lublina teraz przyjechałam, bo trzeba mi zaświadczenie od tego lekarza, że się leczę. Ten mój partner mi załatwił zapomogę, on sam ma rentę. Mam jakiś tam dach nad głową, nie leje się, teraz trochę zimno, bo to stara i nieocieplona chałupa. Kury mamy, dwa psy. Telewizora nie ma. Ale jest trochę książek. Czasami w lecie sobie czytam. Lubię romanse.
O przyszłości też nie myśli.
- Nie wiem, co będzie jutro – mówi. - Nie myślę w ogóle o tym. Wiem, że jak wrócę, to muszę ugotować zupę. Marian lubi najbardziej rosół. Miał zabić kurę.
Ewy nie interesuje polityka, nie śledzi na bieżąco tego, co się dzieje w Polsce czy na świecie. Ale boi się wojny na Ukrainie. Bo to niedaleko od Włodawy. Jeszcze niedawno było tu pełno wojska, ciągle latały jakieś śmigłowce, jeździły wozy wojskowe.
- Mnie tam wszystko jedno kto w Polsce rządzi – przekonuje. - Aby było na prąd i węgiel. I coś do jedzenia.
Nie wie, kto z jej rodziny, tej bliższej i dalszej jeszcze żyje. Kilka lat temu spotkała jednak ciotkę. Zupełnie przypadkowo. Na ulicy. To od niej się dowiedziała, kto zmarł, kto się ożenił, wyszedł za mąż. Dała jej jeszcze stówę na pożegnanie. „Tylko nie na alkohol” – rzuciła na koniec. Jak tylko zniknęła za rogiem, to Ewa już wchodziła do sklepu monopolowego.
- Nigdy nie próbowałam liczyć, ile przez te lata straciłam pieniędzy na wódę – mówi. - To tak nie działa. Że niby odstrasza. Jak się musi pan napić, to nie ma tu żadnej granicy. Kiedyś kolega mojego byłego partnera chciał się pozbyć swojego psa. Był z nim od wielu lat. Całował go, pieścił, dawał najlepsze kąski. Spod gęby sobie odejmował. Spali razem w łóżku. I jak go przypiliło, to chciał go oddać za flaszkę. Czy pan to rozumie? Co alkohol potrafi zrobić z ludźmi?
Nie pamięta, kiedy po raz ostatni była w kościele. Ale zarzeka się, że jest wierząca.
- Może po to piję, żeby potem w niebie być trzeźwiutka jak niemowlę – śmieje się. - Powiem panu szczerze, jak na spowiedzi – ja nigdy nie modliłam się do Boga o to, żeby mnie uwolnił z nałogu. Nawet dzisiaj nie widzę takiej potrzeby. Żyję jak żyję. Alkohol mi już tak wprawdzie nie smakuje i nie służy jak kiedyś, ale cieszę się, że mogę jeszcze wypić od czasu do czasu. Wielu moich znajomych, z którymi latami przyprawiałam, już są na tamtym świecie, albo gdzieś w ośrodkach jak roślinki. A ja nie. To co, tyle się naopowiadałam, że flaszeczki mi pan jednak nie kupi? Że zdjęcie moje? A po co komu stara baba. Chyba, że tyłem, ale za flaszkę. Nie? No trudno.