Rozmowa z Hanną Pawłowską, dziennikarką, pisarką i paleontolożką-amatorką z Puław
Skąd u pani pojawiła się pasja szukania skamieniałości?
- To przez ojca. Był pracownikiem naukowym puławskiego Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa i często wyjeżdżał służbowo w teren. Badał gleby w rejonie Puław. Z jednego z takich wyjazdów przywiózł mi kiedyś skamieniałość z kamieniołomu w pobliskim Nasiłowie. Był to fragment belemnita, czyli kopalnego głowonoga. Ten niezwykły i tajemniczy okaz zrobił na mnie tak silnie wrażenie, że jako dziesięciolatka zaczęłam poszukiwać w bibliotekach jakiejś literatury dotyczącej dziejów Ziemi. Nie było łatwo, bo internet wówczas nie istniał, a znalezione lektury były zbyt trudne dla takiego dziecka. Ale przynajmniej obejrzałam sobie ilustracje. I wsiadłam na rower, żeby pojechać do tego Nasiłowa. Połknęłam bakcyla. Z czasem moja wiedza i zbiory poszerzyły się i wciąż się poszerzają. Znalazłam też innych paleopasjonatów, bo w grupie zawsze raźniej i jest z kim wymieniać doświadczenia.
Ale nie jest pani z wykształcenia paleontologiem?
- Nie. Studiowałam filologię klasyczną i pedagogikę na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W Polsce paleontologiem zostaje absolwent geologii, który wybrał na ostatnim roku specjalizację paleontologiczną. Ale jest też w naszym kraju grupa osób, które nie są paleontologami z wykształcenia, lecz zajmują się tą dziedziną hobbistycznie – tak jak ja. Ci paleopasjonaci, bo tak ich należy nazwać, z wielkim zaangażowaniem poszukują, identyfikują i kolekcjonują skamieniałości, poszerzając przy tym własną wiedzę w tej dziedzinie i popularyzując ją wśród innych.
„Prawdziwi” paleontolodzy nie patrzą na was krzywym okiem?
- Pewnie, że patrzą. Ale nie wszyscy. Część zawodowych paleontologów uważa naszą działalność za szkodliwą dla nauki z powodu niefachowej eksploracji stanowisk paleontologicznych i niszczenia cennych okazów. Spora część ludzi nauki traktuje jednak paleopasjonatów jako swoich naturalnych sojuszników, którzy intensywnie grzebiąc w kamieniołomach są w stanie znaleźć wiele ciekawych skamieniałości do późniejszego wykorzystania w celach naukowych. W Europie znane są przypadki ważnych znalezisk, dokonanych przez paleontologów-amatorów, które były dla nauki istotne i zostały docenione. Holenderski paleopasjonat, znalazca nieznanego nauce olbrzymiego mozazaura Rudi Dortangs, został odznaczony Medalem Królowej Beatrix, przyznawanym za wielkie odkrycia naukowe.
Dużo ma pani skamieniałości w swojej kolekcji?
- Myślę, że jakieś 3 tysiące. I kolekcja wciąż się powiększa. Z każdej wyprawy w teren, a wyjeżdżam co tydzień, przywożę dziesiątki nowych okazów.
Rozdaje je pani czy trzyma gdzieś w gablotach?
- Stare systematycznie przekazuję szkołom. W tym roku sporą część eksponatów przekazałam do Szkoły Podstawowej nr 2 w Puławach – do szkolnej pracowni biologicznej. Jestem absolwentką tej szkoły, więc wspieram tę placówkę. Moja kolekcja skamieniałości plejstoceńskich - kości ssaków z epoki lodowcowej – powędrowała niedawno do Muzeum Badań Polarnych w Puławach. To niedawno otwarte muzeum potrzebuje eksponatów, które wiązałyby tę placówkę z rejonem puławskim, a to właśnie w czasach epoki lodowcowej istniała na puławskim brzegu Wisły osada paleolitycznych łowców mamutów i nosorożców. W swojej kolekcji mam wyłowiony z Wisły kręg z kręgosłupa nosorożca włochatego oraz ząb nosorożca, które wraz z innymi kośćmi zostaną przekazane dyrektorowi Muzeum Badań Polarnych dr. Piotrowi Kondraciukowi. Wcześniej, kiedy to muzeum jeszcze nie istniało, przekazałam dużą liczbę plejstoceńskich kości do interaktywnego muzeum PGE Giganty Mocy w Bełchatowie, które ma świetne warunki wystawiennicze i które już wcześniej posiadało kilka kości mamuta znalezionych podczas eksploatacji złoża.
Jaki „perełki” ma pani w swojej kolekcji?
- Teoretycznie najcenniejsze powinny być te najstarsze, czyli kambryjskie trylobity przywiezione z Czech, liczące sobie pół miliarda lat. Można też uznać za cenne okazy o wyjątkowo pokaźnych gabarytach, jak łodzik czyli kopalny głowonóg znaleziony przeze mnie w Nasiłowie, wielkości ludzkiej głowy. Ale zapewne najcenniejsze są okazy najrzadsze. Na przykład kręg rekina z nasiłowskiego kamieniołomu. Rekiny to ryby chrzęstnoszkieletowe, więc zachowane skamieniałe fragmenty ich szkieletu to rzadkość. Ostatnio udało mi się wygrzebać w kamieniołomie w Bochotnicy coś cennego, bo bardzo rzadkiego: ramienionoga Isocrania. Jego zdjęcie zobaczył na mojej paleontologicznej stronie internetowej prof. dr hab. Marcin Machalski z Instytutu Paleobiologii PAN i natychmiast skontaktował się ze mną, prosząc o wypożyczenie okazu do celów naukowych. Prof. Machalski jest przykładem dobrej współpracy między naukowcami a amatorami, śledzi na bieżąco nasze znaleziska i w razie potrzeby prosi o udostępnienie okazu do badań. A okazy najciekawsze – to zapewne te z oznakami patologii, bo nietypowe. Jeden z kolegów paleopasjonatów specjalizuje się w kolekcjonowaniu skamieniałości z patologiami. Ja mam tylko ślimaki z patologicznymi skrętami.
O jakim znalezisku marzy każdy paleopasjonat?
- Myślę, że o szkielecie mozazaura – wielkiej morskiej jaszczurki, która buszowała przed milionami lat w morzu zalewającym obecną Lubelszczyznę. I której szkielet (niejeden) gdzieś w skałach Małopolskiego Przełomu Wisły spoczywa, bo wciąż znajdujemy w odsłonięciach tego przełomu zęby mozazaurów.
Ma pani ulubione miejsca do odkrywania skamieniałości?
- Moim stałym rejonem paleontologicznej eksploracji są najbliższe mi kamieniołomy, leżące wzdłuż Małopolskiego Przełomu Wisły, czyli Nasiłów, Kazimierz Dolny, Piotrawin, Ciszyca Górna. Ale tego lata odwiedziłam też kamieniołom w Wierzbicy pod Radomiem i w Iłży, byłam też w kopalni wapieni jurajskich pod Ostrowcem Świętokrzyskim i na Cyprze, gdzie znalazłam skamieniałości z czasów kenozoiku – pozostałości dawnego dna morskiego, które w wyniku wypiętrzenia się wyspy stało się lądem. Nie przepuszczę żadnej okazji, nawet wyjazdów wypoczynkowych, żeby pogrzebać w lokalnych kamieniołomach i przyjrzeć się miejscowym skałom. Młotek i przecinak to moje obowiązkowe wyposażenie urlopowe. Myślę o wyprawie do Holzmaden w południowych Niemczech, na poszukiwanie skamieniałości w tamtejszych czarnych łupkach jurajskich. Byłam już kiedyś na stanowiskach niemieckich, warunki eksploracji dla paleontologów-amatorów są tam nieporównanie lepsze niż w Polsce, utworzono dla nich sieć kamieniołomów wyposażonych w parkingi, toalety, zadaszenia ze stołami i ławkami na odpoczynek lub konsumpcję, miejsca do umycia rąk i oczyszczenia okazów, wypożyczalnie narzędzi (młotków i przecinaków). W Polsce paleopasjonat wchodzi do nieczynnych kamieniołomów na pół legalnie i załatwia potrzeby fizjologiczne w krzakach, w Niemczech może pracować w kulturalnych warunkach wchodząc za symboliczną opłatą 2 – 3 euro na cały dzień. Jak zrani się w palec – w recepcji jest apteczka. Jak ma problem z identyfikacją znaleziska – w recepcji pomogą. Nie wiem, czy kiedyś doczekamy takich warunków dla paleontologów-amatorów w naszym kraju.