Pan Jerzy z Lublina do dzisiaj pamięta, jaką niespodziankę świąteczną przygotowała kiedyś dla nich teściowa. To był najbardziej oryginalny i niespodziewany prezent, jaki kiedykolwiek w życiu otrzymał.
- Teściowa nie żyje już od wielu lat, ale ten upominek pamiętam do dzisiaj – mówi. - Święta spędzaliśmy wtedy w dużym rodzinnym gronie. Teściowa miała już wtedy początki lekkiej demencji. Co rusz czegoś zapominała, przekręcała, raz nawet wyszła z domu w kapciach.
Tego dnia, w wigilię wszyscy w napięciu oczekiwali prezentów pod choinkę. Zwłaszcza dzieci, które nie mogły się już tego doczekać. Kiedy już wszystkie pudełka, kolorowe pakunki obwiązane kolorowymi wstążkami zniknęły spod choinki, syn pana Jerzego, który je dzielił między gośćmi znalazł ostatni prezent.
- Była to szara, niepozorna koperta – mówi pan Jerzy. - Z podpisem „od św. Mikołaja dla Jerzego i Basi”. Czyli dla nas. Sądziłem, że w środku teściowa włożyła może jakiś banknot. Tymczasem wyjąłem ze środka jakieś rachunki. Za prąd, gaz i wodę. Myślałem, że teściowej coś się pokręciło. Takie była pierwsza myśl. Ale to żona pierwsza zauważyła, że są na nich stemple pocztowe. Okazało się, że treściowa je wszystkie opłaciła na poczcie. W sumie wydała na te rachunki ponad tysiąc złotych. Super, bo grudzień jak zawsze był trudny finansowo.
O tym, jak jednak niektóre prezenty mogą wprawić czasami w zakłopotanie, przekonał się inny mieszkaniec Lublina. Pan Jarosław kupił pod choinkę swojemu przyszłemu teściowi zestaw do warzenia piwa.
- Wydawało mi się, że jest to oryginalny i praktyczny prezent – opowiada. - A że to była moja pierwsza wizyta w domu mojej wtedy narzeczonej, to tym bardziej byłem podekscytowany. Chciałem, żeby i dla Moniki było to zaskoczeniem i wcześniej nie konsultowałem z nią zakupu tego prezentu.
To był błąd. Okazało się, że przyszły teść, owszem, nie jest abstynentem, ale piwa nie bierze do ust od lat. Nie cierpi go. Sam jego smak przyprawia go o mdłości. To mu potem powiedziała Monika. Wtedy zrozumiał, dlaczego na widok „piwnego” prezentu teść nie podskoczył z radości do góry i miał nieco kwaśną minę.
Z choinkowym prezentem nie trafił także kiedyś Andrzej Zalewski z Warszawy.
- Na Mikołaja dajemy sobie zazwyczaj drobne, jakieś praktyczne prezenty – mówi. - Dwa lata temu mój starszy syn przeprowadził się do swojego już własnego domu. Z tej okazji kupiłem mu w internecie kilka rzeczy do majsterkowania i do ogrodu. Były tak tanie, że żal było tego nie kupić. Okazało się, że były jednak tak marnej jakości, że aż mi było głupio.
Ostrzałka do noży na baterie zepsuła już przy pierwszym użyciu.
- Synowa pochwaliła prezent, bo – jak podkreśliła, w domu ciągle mają tępe noże – dodaje pan Andrzej. - Syn chciał sprawdzić już przy stole, jak ta ostrzałka działa, włożył dwie baterie, włączył i po kilkunastu sekundach ostrzenia urządzenie przestało działać. Podobnie było z zestawem kluczy. Po tygodniu, jak odwiedziłem syna, to zauważyłem, że próbował nimi odkręcić pedały od roweru stacjonarnego. Wygięły się jakby były z blachy. Do wyrzucenia.
Syn pana Andrzeja dostał też wtedy w prezencie od ojca zestaw „magicznych, ultralekkich i superchłonnych” ręczników. Tanie były jak barszcz. Jeden z nich zauważył w łazience. Spróbował. Po wytarciu ręce wciąż były mokre. Wiedział, że syn powiesił je tam specjalnie, żeby mu zrobić przyjemność.
Nasz rozmówca dodaje przy tym, że rok temu, to on z żoną dostał jednak taki prezent od syna, który sprawił im ogromną radość. Chociaż wiązał się z dodatkowymi wydatkami z ich strony. Ale warto było.
- Razem z synową kupili nam bilety do teatru - mówi. - Ostatni raz na jakimś spektaklu byliśmy chyba jeszcze w szkole. A tu nagle te bilety. Na początku obydwoje nie byliśmy jakoś zachwyceni z żoną. Nie chciałem iść w starej marynarce, musiałem kupić elegancki, nowy garnitur, żona też nową sukienkę. I nie żałujemy. Od tamtego pory byliśmy już w teatrze kilka razy. A dzieci już wiedzą, że najlepszym dla nas prezentem będą właśnie bilety do teatru. Na dobre sztuki za dwa bilety trzeba wydać czasami ponad 500 złotych. Ale dzieci dobrze zarabiają. Stać ich na takie prezenty.
Ze swoim prezentem pod choinkę dużo ryzykował Marcin, 24-latek z Wrocławia. Ale udało się. Trafił. Jego dziewczyna początkowo była przerażona, ale potem w niecodziennym prezencie się po prostu zakochała – tak jak przypuszczał.
- To była szczeniaczek – zdradza Marcin. - Owczarek długowłosy. Ewcia zawsze marzyła o psie, bała się jednak, że nie będzie mogła poświęcać mu odpowiednio dużo czasu. I zaryzykowałem.
Ten prezent był nieco spontaniczny. Jego kolega ze studiów był weterynarzem. To on powiedział o znajomym, który miał takie szczeniaczki z hodowli. Od spokojnych, zrównoważonych rodziców. Jak tylko zobaczyła Jerrego (tak go potem Ewa nazwała), wiedział, że nic go nie powstrzyma od kupna. Zresztą zapłacił za niego też symboliczną kwotę. Nie zależało mu na rodowodzie i dyplomach.
- Najpierw dałem jej pudło książek, to już był nasz taki tradycyjny zwyczaj - mówi. - Główny prezent, czyli Jerry miał być potem. Zostawiłem go na krótko u kolegi.
Pod pretekstem odbioru paczki z paczkomatu, wyszedł na chwilę z mieszkania. Wrócił po kwadransie. Szczeniaka zostawił w przedpokoju. Poszedł do łazienki. Krzyknął stamtąd do Ewy, żeby zabrała paczkę spod drzwi.
- Po chwili usłyszałem krzyk radości – śmieje się. - Ten czworonożny maluch wiedział jak skraść jej serce. Od razu rzucił się nią z językiem i lizał po całej twarzy. Ewa była na początku nieco przestraszona, że to obowiązek, że będzie musiał siedzieć długo sam w domu, ale po pewnym czasie Jerry mógł być pewien, że stanie się w tym domu numerem jeden. I tak jest do dzisiaj. Mamy fioła na jego punkcie. Ten prezent rzeczywiście się udał.
Pani Maria, emerytka z Zamościa na pytanie o najlepszy prezent na święta odpowiada bez namysłu:
- To była niezapowiedziana wizyta mojego syna po roku nieobecności w domu – mówi. - Strasznie się za nim wtedy stęskniłam, a on mi taką niespodziankę zrobił.
Mąż z córką wiedzieli, że Karol będzie u nich na święta. To córka postanowiła, że zrobią mamie niespodziankę. Nic jej nie mówili. Karol zapowiadał wcześniej, że będzie w Polsce dopiero w lutym. Od kilku lat pracuje i mieszka w Szkocji. Jest logistykiem we dużym koncernie.
„Niespodzianka” siedziała w salonie na kanapie z bukietem róż. To z okazji zaległych jej imienin. Kiedy rano poszła do łazienki, córka po cichu wpuściła go do mieszkania. Wcześniej ze sobą esemesowali.
- Kiedy weszłam do salonu, to omal nie zemdlałam – mówi pani Maria. - Płakałam ze szczęścia jak małe dziecko. Tak, przyznaję. Lepszego prezentu wtedy nie mogłam sobie wyobrazić.