Początek choroby przypominał klasyczne przeziębienie. Gorączka, ból głowy, łamanie w kościach. Agnieszka Schabowicz sądziła, że to skutki nadmiaru słońca. Za długo leżała na plaży w Dębkach, gdzie co roku spędza wakacje z rodziną. Ból głowy stawał się jednak nie do zniesienia. Ta historia rozpoczęła się dwa lata temu i omal nie zakończyła się tragicznie.
- To było już na koniec naszego urlopu – zaczyna swoją historię. - Wróciliśmy do Warszawy, a ja pierwsze kroki skierowałam od razu do lekarza. Ten stwierdził, że to porażenie słoneczne, że przejdzie.
Ból głowy nasilał się. Pani Agnieszka nigdy w życiu nie wzięła aż tylu tabletek przeciwbólowych, które i tak niewiele pomagały. Drugi lekarz, do którego się udała, postawił podobną diagnozę, że to od słońca, co tylko zwiększyło jej obawy.
- W tym samym czasie leczyłam się u stomatologa – mówi pani Agnieszka. - Pomyślałam, że ten mój ból może być od zęba. Stomatolożka od razu stwierdziła, że to raczej niemożliwe. Na wszelki wypadek wykonałam pantomogram, który rozwiał wszelkie wątpliwości: na zdjęciu wszystko było prawidłowo.
W szpitalu na Lindleya w Warszawie dostała antybiotyk, jednak gorączka 40 stopni i ból głowy nie ustępowały.
- Wszystko mnie bolało – mówi. - Czułam ten ból każdą komórką swojego ciała. To było nie do zniesienia.
Po kilku dniach mąż pani Agnieszki wezwał pogotowie. Nie mógł już dłużej patrzeć jak żona cierpi. Najpierw zabrali ją do szpitala tzw. jednego dnia, potem do szpitala na Kasprzaka. Tomograf głowy. Nic niepokojącego. Stamtąd odesłali ją do zakaźnego na Wolską.
- Tu trafiłam na młodą lekarkę, która od razu zleciła badania krwi i pobranie płynu mózgowo-rdzeniowego. Od razu stwierdziła, ze mam zapalenie mózgu.
- Mój stan był tak ciężki, że z trudem podpisałam zgodę na leczenie, tak bardzo trzęsły mi się ręce, że utrzymanie długopisu w dłoni było wyzwaniem. Ogromnym wysiłkiem, koślawymi literami podpisałam się pod zgodą na leczenie.
– Dodatkowo mówiłam tak wolno, jakby czas zwolnił do tempa taśmy filmowej. Nawet krótkie rozmowy mnie męczyły, a odbieranie telefonów stało się ponad moje siły.
Rozpoczęto leczenie, dostała sterydy. Na początku trzy kroplówki dziennie, potem dwie, żeby zakończyć na jednej.
- Kiedy leżałam na sali, to miałam przez długi czas wrażenie, że na łóżku leży ktoś inny – opowiada. - Nie byłam sobą. To tak, jakbym patrzyła z boku na jakąś Agnieszkę, która nosi moje nazwisko.
Lekarka dokładnie jej wyjaśniła, jak będzie wyglądało leczenie. Nie ukrywała przed nią, że zapalenie mózgu to niezwykle groźny przeciwnik, z którym przyjdzie się zmierzyć. Szanse na wyjście z tego bez szwanku? Pół na pół.
- Przez dwa tygodnie walczyli o mnie – mówi. - Ja w tym czasie walczyłam o siebie i o moją rodzinę. Nie dopuszczałam myśli, że mogę umrzeć. Że ich zostawię.
Pani Agnieszka każdego dnia pobytu w szpitalu wyobrażała sobie, że jest w pełni zdrowa, że krząta się po kuchni i przygotowuje urodziny starszej córki. Piecze, gotuje. W myślach była w domu z bliskimi. Czuła niemal ich obecność i ciepło.
- Niczym w półśnie czułam nawet zapach domowego, pieczonego ciasta – mówi. - Po sterydach miałam problemy ze snem i mnóstwo czasu rozmyślałam. Urodziny córki wypadały 8 września, a mnie wypisali ze szpitala dzień wcześniej. Czy to nie cud?
Pierwsze dni w domu były bardzo trudne. Nie miała siły przejść z sypialni do łazienki. Musiała po drodze odpoczywać. Bardzo wolno dochodziła do siebie.
- Ale nie to było dla mnie najważniejsze – przekonuje. - Moja choroba, pobyt w szpitalu, walka o życie – to wszystko stało się punktem zwrotnym w moim życiu. Pandemia dała nam w kość, a gdy pojawiło się światełko w tunelu, nadszedł kolejny cios. Dlaczego akurat mnie ukąsił ten cholerny kleszcz? Ja, która nigdy nie chorowałam, znalazłam się na krawędzi życia i śmierci. Dlaczego mnie to spotkało? I nagle zrozumiałam, że nie mogę siebie za to obwiniać. Stało się. Nie miałam na to żadnego wpływu i tyle. I kiedy wybaczyłam sobie, to zaczęłam dostrzegać rzeczy pozytywne. Powiedziałam sobie: „Aga, przystopuj, zwolnij. Zobacz, twoje dotychczasowe życie, pośpiech, praca ponad siły, gonitwa, to tak jak jazda autostradą, kiedy wszystko miga za szybą za szybko. Zrozumiałam, że to niezwykle przykre i traumatyczne przeżycie było dla mnie ostrzeżeniem, żeby w tym życiu coś ze sobą zrobić, zmienić. Po wyjściu ze szpitala i długiej rehabilitacji przestałam używać słowa „muszę”. Muszę tylko spać i oddychać. Zastąpiłam „muszę” słowem „chcę”. Zwolniłam i przewartościowałam swoje życie. Zaczęłam się zdrowo odżywiać, dbam o siebie. Nie jestem już surowa dla tej Agnieszki, która wcześniej obwiniała się o wszystko. Nabrałam dystansu do siebie i żyję na zupełnie innych zasadach, mam inne wartości.
Pani Agnieszka podkreśla, że wyzdrowiała przede wszystkim dzięki młodej lekarce, która – w przeciwieństwie do pozostałych lekarzy – trafnie ją zdiagnozowała.
- Jednak nie tylko medycyna mi pomogła – mówi. - Niezwykle istotna była moja silna wiara w to, że ja z tego wyjdę. Przez cały czas czułam ogromne wsparcie najbliższych, przyjaciółek i mamy. Pani Agnieszka nigdy nie zwątpiła w swoje siły.
- Wie pan, że ja przez cały czas ani razu nie zwątpiłam, że wyzdrowieję? - dodaje. - Wiem, że to może być trudne do zrozumienia, ale całym swoim ciałem czułam, że z tego wyjdę. Dzisiaj wiem, że ogromna wola życia, jaką wtedy doświadczyłam, może zdziałać wiele. Tak jak boża opatrzność.
Dzisiaj, po ponad dwóch latach od tej historii, Agnieszka Schabowicz cieszy się pełnym zdrowiem. Pracuje zawodowo na rynku nieruchomości oraz jako trenerka radykalnego wybaczania pomaga innym w ich drodze do odkrywania siebie i wewnętrznego spełnienia.
– Skończyłam certyfikowany kurs trenera radykalnego wybaczania - opowiada z dumą. - Staram się przekazywać swoją wiedzę tym, którzy - tak jak kiedyś ja - czują, że świat im się zawalił. Chcę pokazać im, ze można z tego wyjść silniejszym. Moja historia to nie tylko opowieść o zdrowieniu, ale też o sile, która drzemie w każdym z nas. Wierzę, że każdy ma w sobie moc, by zmienić swoje życie na lepsze. Moim celem jest inspirowanie innych do odkrycia tej mocy w sobie.