Rozmowa z Małgorzatą Żurkowską, głównym urbanistą miasta, dyrektorem Wydziału Planowania Urzędu Miasta Lublin
Podoba się pani Lublin?
- Oczywiście, bardzo mi się podoba. Tu się urodziłam, ukończyłam szkołę podstawową i średnią. W czasach mojego liceum niestety nie było w Lublinie takiego kierunku studiów, który spełniałby moje oczekiwania czy aspiracje, a najbliższy wydział architektury był w Warszawie, dlatego w tam kontynuowałam naukę.
Jaka część Lublina jest najbrzydsza?
- To bardzo trudne pytanie. Pozornie takie rejony to często cenne obszary wymagające pilnego odnowienia, rewitalizacji, co sprawia, że przypisywana im przeciętna, a nawet negatywna ocena może być bardzo myląca. Osiedle mieszkaniowe, podobnie jak budynek produkcyjny, wybudowane przed czterdziestu czy pięćdziesięciu laty, z pewnością nie wyglądają zachęcająco, jeśli w tym czasie nie były remontowane i odnawiane. Przyczyna często jest prozaiczna - brak jednego, konkretnego właściciela uniemożliwia takie działania. Wyobraźnia architekta pozwala widzieć dany budynek i rejon ze wszystkimi zaletami, jakie posiadał kilkadziesiąt lat wcześniej. Niejednokrotnie zadbanie o otoczenie, odnowienie obszaru czy budynku diametralnie zmienia sposób w jaki jest postrzegany. Przykładem mogą być dzielnice mieszkalno-produkcyjne, gdzie w sąsiedztwie zakładów produkcyjnych lokowano również mieszkania przyzakładowe. Po likwidacji firm często popadały w ruinę i obecnie wymagają zdecydowanej rewitalizacji. W Lublinie to już się dzieje - okolice ul. Łęczyńskiej, Mełgiewskiej, Krochmalnej, stopniowo zmieniają się na korzyść.
Jak wygląda Lublin pod względem zieleni w porównaniu z innymi miastami?
- Lepiej niż niejedno miasto o podobnej liczbie mieszkańców. Lublin miał szczęście do znakomitych architektów, urbanistów, dostrzegających jego szczególne uwarunkowania, w tym położenie, konfigurację, charakterystyczne suche doliny w środku miasta. Bardzo ważne są także walory konserwatorskie. W Lublinie posiadamy budynki i rejony oryginalne, często pamiętające wczesne czasy historyczne. Czasami wystarczy tylko rozpocząć działania rewitalizacyjne, żeby dany rejon wypiękniał. Dotyczy to także zieleni.
Dworzec metropolitalny jest często krytykowany w internecie za zbyt dużo „betonu”. Też tak pani uważa?
- Absolutnie nie. Ostatnio w prasie lubelskiej publikowane są fotografie Lublina sprzed lat. Bardzo lubię je przeglądać, bo one wyraźnie ukazują, jak korzystnie wyglądają obecnie poszczególne rejony miasta. Nowe obiekty, zanim oswoimy się z ich wyglądem, często budzą różne emocje. Myślę, że z Dworcem Lublin jest podobnie. Materiał budowlany zastosowany w tym ekologicznym obiekcie, nowoczesny i inny niż dawniej używany w otoczeniu ul. Krochmalnej, bardzo dobrze skonfigurowano z zielenią. Efekt, o który chodziło projektantom, będzie widoczny za 3-4 lata, gdy rośliny podrosną. Sądzę, że wtedy część osób krytykujących zmieni zdanie. O dużej wartości tego budynku świadczą już obecnie przyznawane dworcowi nagrody. Inne miasta mogą nam takiego obiektu pozazdrościć.
Które miasto zrobiło na pani największe wrażenie i dlaczego?
- Każde posiada swoje niepowtarzalne, szczególne miejsca lub obiekty. Decydują o tym takie elementy jak: położenie, konfiguracja, klimat, wiek powstawania, kondycja i kształt zieleni. Lublin jest niepowtarzalny, bo leży w dolinie trzech rzek - Bystrzycy, Czerniejówki i Czechówki, a dodatkowo pokryty jest siecią ponad osiemdziesięciu suchych dolin. Ich ochrona od zawsze jest priorytetem dla projektantów. Zachwycam się Krakowem ze względu na Wawel, całe Stare Miasto i piękne położenie w dolinie Wisły. Podoba mi się też Lwów, bo bardzo przypomina Kraków. Wrocław jest urokliwy i zawsze miał dużo zieleni, kształtowanej od bardzo dawna w niezaburzonej kompozycji, głównie za sprawą losów miasta z pierwszej połowy ub.w. Wojna była łaskawa dla Wrocławia, a zieleń wymaga czasu na osiągnięcie dostatecznego wyglądu. Miasta na zachodzie i południu Europy, np. Budapeszt, Ulm, Kolonia, posiadają piękne zabytkowe dzielnice i budynki, które przetrwały wojnę w bardzo dobrym stanie. To im zawdzięczają ten charakterystyczny klimat, dzięki któremu dobrze w nich się mieszka czy przebywa. Inwestycje budowlane w tych miastach są przeważnie natury kosmetycznej, ale i nowe zabudowy nie zaburzają zastanego stanu urbanistycznego.
Gdyby miała pani zaprojektować zupełnie nowe miasto na terenie, gdzie na razie nic nie ma, to od czego by pani zaczęła?
- Od Rynku i to nie jest żart, bo na początku potrzebna jest przestrzeń, która wszystko wiąże. Następnie sieć ulic i dróg, jak układ krwionośny. Dla miasta równie istotny jest teren przestrzeni zielonej i wspólnej, w równowadze do terenów pozostałych funkcji. Ale wracając do początku, nie ma terenu bez niczego. Są rzeka, dolina, droga polna, obniżenie, konfiguracja terenu przydatna do zaplanowania zbiornika czy oczka wodnego, wreszcie – może być też las. W projektowaniu trzeba myśleć zarówno o przestrzeni do zamieszkania, jak i miejscu do pracy, a także o eliminacji wzajemnie kolizyjnych funkcji.
Czy nie irytują pani zamknięte, ogrodzone osiedla?
- Oczywiście, że irytują. Ogrodzenie działki jednorodzinnej mniej przeszkadza niż ogrodzenie zabudowy wielorodzinnej, choć trudno zaprzeczyć, że w jednym i drugim przypadku chodzi o bezpieczeństwo. Może warto rozważyć ogrodzenia bardziej naturalne przy wykorzystaniu roślinności. Niektóre z osiedli mieszkaniowych wielorodzinnych w Lublinie już to zrobiły.
Jak będą wyglądać polskie osiedla za 20-30 lat? Co się zmieni?
- To bardzo trudne pytanie. Zmieniają się materiały budowlane, powstają nowe technologie, dające nowe możliwości. Zmieniają się też ludzkie potrzeby. Kiedyś poszczególne funkcje były lokalizowane w osobnych miejscach, często oddalonych czy odizolowanych od siebie. Po doświadczeniach z pandemią okazuje się, że łączenie funkcji mieszkalnych i miejsc pracy to potrzeba obecnej chwili. Zmieniają się też standardy zabudowy. Jednak funkcje zieleni publicznej, czy miejsc wypoczynku i rekreacji, zawsze będą oczekiwane w pobliżu miejsca zamieszkania.
Lubelskie osiedle LSM do dzisiaj jest często uważane za wzorcowe. Dlaczego dzisiaj już się tak nie buduje?
- To częste pytanie, a odpowiedź jest prosta. Projektowanie swobodne, do pewnego stopnia, na terenie kilkunastu czy kilkudziesięciu hektarów bez uwzględniania podziałów własnościowych, było dużo prostsze. Podlubelskie pola uprawne, wywłaszczane na potrzeby budowy osiedli mieszkaniowych, dawały możliwość swobodniejszego rozplanowania funkcji, przy czym dobre zaplanowanie dzielnicy nie byłoby możliwe bez bardzo dobrego przygotowania zawodowego i świadomości ówczesnych urbanistów. Brakuje tam jedynie parkingów w ilości dostosowanej do obecnych potrzeb mieszkańców, bo pięćdziesiąt lat temu i dawniej przewidywano maksymalnie 1 samochód na 10 mieszkań. Mimo to, żadna z funkcji nie jest przesadzona i pozostaje w równowadze, głównie dzięki zastosowanej skali budynków oraz odpowiednio zadbanej zieleni, która dostosowała się do rozmiarów zabudowy, czyli głównie trzykondygnacyjnych budynków. Bliskość usług podstawowych i społecznych, w postaci przedszkola, szkoły, przychodni, sklepów, daje dobry komfort zamieszkania. Obecne planowanie to praca w innych warunkach, wymagająca dziesiątków uzgodnień i wypracowywania złożonych kompromisów. To bardzo trudne wyzwanie logistyczne.
Ktoś zbudował sobie dom jednorodzinny, wokół miał ciszę, spokój, a teraz okazało się, że za dwa lata z jednej strony ma powstać nowy duży market, a z drugiej obwodnica. Jak się przed czymś takim zawczasu ustrzec?
- Odpowiednio wcześnie można dużo przewidzieć. Przed zakupem mieszkania albo działki trzeba wystąpić do urzędu z wnioskiem o wypis i wyrys z planu albo dotrzeć do geoportalu, który zawiera wiele przydatnych informacji od planistycznych, poprzez geodezyjne, aż nawet po akustyczne. Można też obejrzeć studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, które zawiera kierunki rozwoju na kilkanaście lat do przodu. Najprecyzyjniej odpowiedzi udzieli miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, tam gdzie ich nie ma, wydawane są decyzje o warunkach zabudowy na indywidualne wnioski. Na pewno trzeba mieć na względzie, że mieszkanie w mieście oprócz zalet, ma też swoje gorsze strony. Bliżej mamy do przystanku, sklepu czy przychodnie, ale też często do ruchliwej drogi. Atutem mieszkania poza miastem jest cisza i spokój, ale odległości do szkół, sklepów, miejsc pracy często są większe, wobec tego koszty dojazdów codziennych wzrastają. Każda z lokalizacji ma swoje dobre i złe strony. Kwestia wyboru to zawsze jakiś kompromis.
Jest coś, co bez wahania zburzyłaby pani w Lublinie?
- Taka decyzja nie byłaby dla mnie łatwa. Budynki, które są za wysokie lub za agresywne w kolorze, często posiadają bardzo ważne funkcje. Czasem lepiej spotkać się w połowie drogi, zmieniając elewację czy przeprojektowując budynek. Innym z rozwiązań może być zmiana otoczenia danego obiektu, co diametralnie poprawia jego wygląd i odbiór całej kompozycji przestrzennej z pewnej odległości. Mamy w Lublinie dzielnice, które w latach 60. i 70. powstawały samorzutnie i szybko, jako odpowiedź na zapotrzebowanie mieszkaniowe dla pracowników sezonowych, które do dziś oferują dość niski standard życia. Te obszary powinny stopniowo, w miarę możliwości miasta i za zgodą właścicieli, przeobrażać się w tereny zieleni urządzonej, bo często tylko do takiej funkcji są odpowiednie.