Partner: Logo FacetXL.pl

Andrzej Mirosław z Lublina wiele lat temu pracował jako przedstawiciel handlowy w hurtowni chemicznej. Codziennie rano odwiedzał pobliskie sklepy, zbierał zamówienia i często sam rozwoził towar.

- Któregoś dnia po południu zapakowałem swojego busa głównie kosmetykami, żeby już rano nie tracić czasu – opowiada. - Często tak robiłem. Pod blokiem miałem strzeżony parking, stawiałem samochód tuż obok budki parkingowego.

Wyjeżdżając z hurtowni wstąpił jeszcze na chwilę do kolegi mieszkającego na sąsiednim osiedlu. Ta wizyta go sporo kosztowała.

- Nie było mnie góra kwadrans – mówi. - Nawet nie wchodziłem do pokoju, rozmawialiśmy w przedpokoju. Wiedziałem, że bus stoi tuż obok bloku. Fakt, że nie pod latarnią, ale to był dopiero wieczór, było wprawdzie już ciemno, ale kręciło się sporo ludzi.

Kiedy wrócił, nogi się pod nim ugięły. Pierwsze, co zauważył, to otwarte boczne drzwi.

- Złodzieje wyłamali zamek – mówi. - Brali, co popadło. Musieli być samochodem, bo zabrali też duże, ciężkie pudła. Na szczęście dla mnie, nie zabrali perfum i dezodorantów, bo były na końcu paki, a to było najdroższe.

Pan Andrzej od razu pojechał na komisariat. Przyjmujący zgłoszenie policjant nie odesłał go z kwitkiem. Od razu wysłał patrol. Ci objechali kilka miejsce, gdzie mogli przebywać złodzieje – były to znane im meliny. Towar jednak przepadł. Kwadrans rozmowy z kolegą kosztował go mniej więcej połowę miesięcznej pensji. Na tyle wycenił straty.

Całą pensję ukradli złodzieje z kolei Grażynie Koniczyńskiej ze Świdnika. Było to w windzie.

- Akurat się przeprowadzaliśmy do nowego mieszkania – opowiada okradziona kobieta. - Większość rzeczy mieliśmy już wniesione, ale zostało kilka jeszcze niewielkich pakunków, toreb. Tego dnia akurat miałam wypłatę w pracę – gotówkę, bo przelewy internetowe dopiero raczkowały. Pieniądze – całą wypłatę schowałam do torebki. Nie rozstawałam się z nią ani na chwilę. Pamiętam, że wsiadłam z nią do windy, ręce miałam zajęte pakunkami. Za mną weszło kilku chłopaków. Mieli może po 13, 14 lat. Na wszelki wypadek przycisnęłem jeszcze ramieniem pasek od torebki. Stałam do nich tyłem. Niczego nie podejrzewałam. Kiedy zatrzymaliśmy się na piętrze, oni szybko wysiedli i pobiegli po schodach. Doszłam do drzwi mieszkania. Były otwarte na oścież, bo mąż rozpakowywał kolejne pudła. W przedpokoju poczułam, że wciąż przyciskam ten pasek od torebki. Ale to był sam pasek. Torebki nie było. Te dzieciaki przecięli pasek czymś ostrym, nawet nie poczułam.

Pani Grażyna od razu z mężem zaczęła najpierw szukać na osiedlu złodziei na własną rękę, potem poszli na policję.

- Poznałam jednego z nich, ale oczywiście wszystkiego się wyparł – mówi kobieta. - Od tej pory jak wchodzę do windy, to mam oczy dookoła głowy. Ale żal straszny, bo przez moją nieuwagę straciłam pensję.

Jacek Kowalczyk z Lublina do dzisiaj pamięta, jakie to jest uczucie, kiedy człowiek staje się ofiarą złodzieja. Tak jak on.

- To było na początku lat 90. - mówi. - Pojechaliśmy z żoną do kina nieistniejącego już „Kosmosu”. Malucha zaparkowałem na pobliskim parkingu przy stadionie „Lublinianki”. Nie pamiętam już tytułu filmu, ale po wyjściu z kina czułem się jak na horrorze. Nie było mojego samochodu. Na początku pojawiła się myśl, że zaparkowałem go nie tu, gdzie myślałem. Obszedłem cały parking i dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że skradziono mi auto. Na szczęście było ubezpieczone, ale szkoda mi było tego malucha. To był w ogóle pechowy samochód. Miał kubełkowe siedzenia – rzadko wtedy spotykane i dwa razy mi już je ukradli. To nie jest fajne uczucie.

Kilkaset złotych stracił pan Marek z Zamościa, który – jak sam przyznaje – za bardzo ufał obcym ludziom. A zwłaszcza współpasażerom.

- Zostałem okradziony na własne życzenie – przyznaje. - Jechałem pociągiem do Warszawy. To było kilka lat temu. W przedziale siedział ze mną młody chłopak. Miły, sympatyczny, porządnie ubrany. Rozmawialiśmy, mówił, że studiuje, był oczytany, inteligentny.

Tuż przed Warszawą pan Marek wyszedł do toalety. Na wieszaku wisiał jego płaszcz. Z portfelem w kieszeni.

- Przez myśl mi przeszło, żeby ten portfel wziąć ze sobą – przyznaje. - Ale górę wzięła ta moja głupia naiwność. Pomyślałem, że ten chłopak może się głupio poczuje, że chowam przed nim portfel.

Kiedy wrócił, jego młody współpasażer znowu zaczął coś opowiadać, śmieli się obydwaj, było miło. Pan Marek nie wiedział jeszcze, że jego portfel jest pusty. Były tylko dokumenty.

- O tym przekonałem się, kiedy chciałem płacić za taksówkę – mówi. - Na szczęście miałem jakieś pieniądze jeszcze w kieszeni. Wystarczyło. A portfel trzymałem w płaszczu, bo wypychał mi kieszenie w spodniach. Mam nauczkę. Pamiętam jeszcze, że jak ten chłopak wychodził z wagonu, to życzył mi jeszcze dużo zdrowia. Szczyt bezczelności.

Jak bardzo niebezpieczne jest mieszkanie na parterze, przekonała się Alicja Gomoła z Warszawy. Także kilka lat temu stała się ofiarą złodziei, którzy włamali się do jej mieszkania.

- To był zima – mówi. - Z mężem wybraliśmy się do teatru. Do tego na komedię. Sztuka była tak śmieszna, że całą drogę powrotną do domu chichotaliśmy się w samochodzie.

Miny im zrzedły, kiedy otworzyli drzwi mieszkania.

- Pierwsze, co zauważyłam, to bałagan w salonie – mówi pani Alicja. - I pierwsza myśl, że w pośpiechu nie posprzątałam przed wyjściem. Ale jak zobaczyłam wybebeszone wszystkie szuflady, to dopiero wtedy dotarło do mnie, co się tu wydarzyło.

Złodzieje weszli najpierw na balkon. Mieli ułatwione zadanie. Pod oknami rosną drzewa, jest pełno krzaków, do tego ich mieszkanie jest narożne – z ulicy złodzieje byli niezauważeni. A balkon jest dość nisko. Drzwi otworzyli nawiercając otwór w ramie okna. Tamtędy wpuścili drut, którym otworzyli klamkę. Zajęło im to pewnie chwilę, żeby wejść do środka.

- Zabrali tylko to, co łatwo spieniężyć, tak nam tłumaczył policjant. - mówi pani Alicja. - Najbardziej mi było szkoda biżuterii, a zwłaszcza złotego łańcuszka po babci. To była rodzinna pamiątka. Złodzieje nie przepuścili nawet butelce wina i szampana, które zabrali z lodówki. Pewnie opijali potem łupy. Na szczęście mieszkanie mieliśmy ubezpieczone i dostaliśmy odszkodowanie, ale swoje przeżyliśmy.

Są czasem jednak kradzieże, które kończą się...szczęśliwie. Jak to możliwe? O tym przekonała się pani Anna z Lublina.

- Dzisiaj to się z tego śmieję, ale wtedy, a było to kilkanaście lat temu, do śmiechu było mi daleko – mówi.

Pani Anna pracowała wtedy jako menadżerka dużej firmy. Często wyjeżdżała służbowo, zawodowo zajmowała się m.in. organizacją imprez podczas otwarcia dużych galerii handlowych. Tak było tego dnia – w Warszawie.

- To była ogromna galeria, na otwarcie której przyszły tłumy – mówi. - Cały parking był zapełniony. Bylo wielu znanych artystów, degustacje, promocje.

W trakcie imprezy, pani Ania przypomniała sobie o ważnych dokumentach, które zostawiła w samochodzie.

- Pamiętałam, gdzie zaparkowałam – przekonuje. - Kiedy poszłam w to miejsce, okazało, się, że nie ma tam mojego nowego forda. Zniknął.

Organizatorzy od razu powiadomili policję. Ci najpierw dokładnie wypytywali ją, czy na pewno zaparkowała we wskazanym miejscu. Ta potwierdziła.

- Byłam wściekła – mówi. - A oni z dziesięć razy pytali, czy na pewno w tym miejscu stał mój samochód.

Dane auta, z podanym kolorem, numerem rejestracyjnym otrzymały wszystkie radiowozy. Osobiście dopilnował tego jeden z wysokich rangą policjantów, który jako gość był obecny na imprezie.

- Miałam zmarnowany dzień, bo o niczym innym nie mogła myśleć – przyznaje pani Ania. - Późnym wieczorem parking powoli opustoszał. Wyjrzałam przez okna. Na środku ogromnego placu zauważyła dwa samochody – jakiegoś dostawczaka i mojego forda. Nie wiem, jak go nie zauważyłam wcześniej. Faktem jest, że stał zupełnie w innej części parkingu niż myślałam. Po prostu się pomyliłam. Poczułam ulgę.

 


 

 

 

 

 

.

 

Tagi:

złodziej,  sprawca,  kieszonkowiec,  kradzież, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz