Partner: Logo FacetXL.pl

Był początek października. Pan Marek wracał swoim busem od jednego ze swoich kontrahentów. Był wieczór, padał drobny deszcz, było ślisko.

- Do Lublina miałem jakąś godzinę drogi – wspomina 47-latek. - Było ciemno, na dworze zimno, nie jechałem za szybko, bo co jakiś czas był teren zabudowany.

Nie wie, jak i skąd ten człowiek znalazł się nagle przed jego fordem.

- Wyjechałem już z miejscowości – mówi nasz rozmówca. - Zaraz był zagajnik, potem zaczynał się las. Włączyłem długie światła i w tym samym momencie zauważyłem z prawej strony jakąś ciemną postać, która dosłownie wskoczyła mi przed maskę. Najpierw była pierwsza myśl, że to jakieś zwierzę. Nie mogłem nic zrobić, to działo się tak szybko, że nie zdążyłem nawet dotknąć hamulca. Dopiero jak poczułem uderzenie. Pamiętam tylko, że ten człowiek leciał bezładnie w powietrzu jak kukła. Z rozłożonym rękami. Długo.

Mimo, że od tego czasu minęło już pięć lat, wciąż ma przed oczami widok nieruchomej postaci w światłach reflektorów. Nie było krwi.

- Nie wiem jak długo siedziałem za kierownicą i patrzyłem na tego człowieka leżącego kilka metrów od mojego samochodu – mówi pan Marek. - Nie ruszał się, a ja nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Wciąż ściskałem kurczowo kierownicę. Cały czas miałem wrażenie, że to jakiś sen, że to, co się wydarzyło, jest jakieś nierealne, jak na jakimś filmie. W pobliżu nie było żadnego domu, zabudowań, nic. Skąd on nagle tu się wziął?

Po chwili obok niego zatrzymał się samochód, potem drugi. Krzyki, nawoływania.

- Ktoś coś do mnie mówił, pytał, a ja wciąż siedziałem jak odrętwiały – mówi pan Marek. - Nie byłem w stanie wyjść zza kierownicy. Jak sparaliżowany. Widziałem, jak parę osób nachyla się nad tym mężczyzną leżącym wciąż na jezdni, ktoś rozpinał mu płaszcz, próbował mu chyba robić masaż serca. Zapamiętałem też jakąś kobietę, która stała niedaleko samochodu i trzymała w ręku czapkę. Wciąż powtarzała, że to czapka tego pieszego. Zaraz potem przyjechała policja, karetka. Nie, nie podchodziłem do niego. Zaraz go zabrali. Wtedy też zobaczyłem but. Taki zwykły, czarny trzewik. I wtedy przypomniałem sobie, że ktoś mi kiedyś powiedział, że jak but spadnie pieszemu, to raczej jest już po wszystkim. Zanim mi to powiedział policjant, wiedziałem, że go zabiłem.

Dmuchanie w alkomat, tłumaczenia, jak do tego doszło – to wszystko pan Marek pamięta jak ze snu. Samochód zabrała pomoc drogowa. Na lawecie. Taka procedura, żeby sprawdzić, czy samochód był sprawny, czy działały hamulce, oświetlenie.

- Nawet nie bardzo pamiętam, jak przyjechał po mnie syn – dodaje pan Marek. - Ja byłem cały czas w szoku. Nie mogłem wciąż uwierzyć w to, co się wydarzyło. Nie dlatego, że chciałem to podświadomie wyprzeć z mojej pamięci, bo wtedy musiałbym ten wypadek najpierw przyjąć do wiadomości, zaakceptować, że to się wydarzyło naprawdę. A do mnie wciąż nie docierało, że to nie jest żaden film, że to się wszystko dzieje tu i teraz.

Do pana Marka dotarło to dopiero kilka dni później. Nie pomagało to, że jak się budził, to pierwsza myśl była, że to wszystko mu się śniło.

- Pierwszą noc to przespałem jak zając pod miedzą – mówi. - Wciąż się budziłem, wracały koszmarne obrazy z wypadku. Potem przyszły wyrzuty sumienia. Że może za szybko jednak jechałem, że może wcześniej powinienem był włączyć długie światła. I wciąż nie mogłem zrozumieć, skąd ten mężczyzna się tam wziął.

Sprawa została dość szybko umorzona. W świetle prawa był niewinny.

- Wcale mi nie ulżyło – mówi pan Marek. - Nie poczułem ulgi. W niczym mi nie ulżyło, kiedy się dowiedziałem, że na sekcji zwłok wyszło, że ten pan był pijany, a ja, jako kierowca nie miałem szans na uniknięcie wypadku.

Nie był na pogrzebie. Od znajomego policjanta dowiedział się jedynie, że ten pieszy był od niego prawie dziesięć lat starszy i nie miał rodziny, mieszkał samotnie. Wie również, że na pogrzebie była jedynie garstka ludzi.

- Różnie o nim ludzie mówili – kończy swoją historię pan Marek. - Także złe rzeczy. Ale wie pan, że to w najmniejszym stopniu mi nie pomogło? Może niektórzy specjalnie tak mówili, żebym się tak bardzo tym nie przejmował?

Od dnia wypadku pan Marek jeden, jedyny raz był w pobliżu miejsca tej tragedii. Kiedy jednak podjechał do tego lasu, musiał się zatrzymać.

- Tak mi skoczyło ciśnienie, że musiałem wziąć tabletkę – mówi. - Nie dałem rady podjechać bliżej. Nie wiem, jak inni sobie z czymś takim radzą. Ja mam świadomość, że zabiłem i muszę z tym żyć. Nie jest to łatwe i nie wiem, czy kiedykolwiek o tym zapomnę. To jednak w człowieku siedzi.

Tagi:

pieszy,  kierowca,  wypadek, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz