Partner: Logo FacetXL.pl

Rozmowa z Hanną Pawłowską, autorką książki „Sekrety Kazimierza Dolnego”

 

 

Jaką największą tajemnicę ze swojej historii kryje Kazimierz?

- Jak się przekonałam zbierając materiały do książki, największą tajemnicą owiana jest w Kazimierzu tragedia, która wydarzyła się w listopadzie 1916 roku. W katastrofie promu płynącego przez Wisłę z Janowca do Kazimierza zginęły wówczas 124 osoby. W świadomości mieszkańców miasta to wydarzenie w ogóle nie jest obecne. Podczas premiery mojej książki w kazimierskim Domu Dziennikarza podeszła do mnie starsza kobieta i powiedziała, że nigdy o takim wydarzeniu nie słyszała, chociaż jej rodzina mieszka tu od pokoleń. Dla mnie wielką tajemnicą pozostaje fakt, że katastrofa, która pochłonęła najwięcej ofiar w całej historii miasta, nigdy nie została upamiętniona. Miasto przeszło nad nią do porządku dziennego. Mogę się tylko domyślać dlaczego. Wszystkie ofiary należały do licznej wówczas w tym mieście społeczności żydowskiej. Wraz z zagładą kazimierskich Żydów zanikła zapewne pamięć o wydarzeniach, jakimi żyła ta społeczność. To przykre i smutne, że tak wielka tragedia współobywateli dzisiaj pozostaje całkowicie zapomniana przez mieszkańców.

 

Czego z dawnych lat brakuje pani dzisiaj w miasteczku?

- Chyba najbardziej słynnej restauracji „U Berensa”, jej niepowtarzalnej atmosfery i jej wyśmienitego jadłospisu. Ten lokal to legenda przedwojennej Polski. Tu można było spotkać całą ówczesną elitę, czyli w dzisiejszym języku – celebrytów: Eugeniusza Bodo, Hankę Ordonównę, Aleksandra Zelwerowicza, Leona Schillera, generała Wieniawę-Długoszowskiego, przysłuchiwać się dyskusjom literackim Tuwima, Słonimskiego i innych Skamandrytów, być świadkiem potajemnych schadzek Marii Kuncewiczowej i Adolfa Rudnickiego. Tu, przy stoliku na werandzie spowitej w winobluszcz można było sączyć przednie trunki, wyrabiane przez właściciela, chłonąc artystyczno-intelektualną atmosferę miasteczka. Tutaj w sezonie połowu łososia wiślanego serwowano ponoć najlepsze w kraju potrawy z tej szlachetnej ryby, przyrządzanej po mistrzowsku na wiele sposobów. Zapewne warto byłoby także spróbować przyrządzanych tu innych ryb – miętusów, sandaczy, pstrągów wiślanych, suma po żydowsku i słynnego rosołu z węgorza. No i te bale przebierańców, organizowane przez profesora Tadeusza Pruszkowskiego, których uczestnicy prześcigali się w oryginalnych pomysłach na stylizacje. Na pewno byłoby na co popatrzeć.

Czy jest jakieś wydarzenie, którego mieszkańcy Kazimierza powinni się wstydzić?

- Nie przysparza im chwały sposób, w jaki potraktowali po zakończeniu II wojny światowej pożydowskie mienie. Zbierając materiały do książki dotarłam do opisów dewastacji cennego kazimierskiego zabytku – XVIII-wiecznej synagogi. Sprawcami tej dewastacji bynajmniej nie byli Niemcy, lecz miejscowi, którzy wykorzystując nieobecność prawowitych właścicieli potraktowali miejsce ich kultu religijnego jak skład opału. W brutalny sposób zrywali drewniane elementy stropu i ścian synagogi z bezcennymi polichromiami, ładowali na wozy i zabierali na podpałkę. Podobny los spotkał zabytkowe ławy i inne elementy drewnianego wyposażenia. Po synagodze zostały tylko zewnętrzne ściany, pusta skorupa, którą architekt Karol Siciński przerobił na kino. Wstrząsnął mną fragment wspomnień Jarosława Iwaszkiewicza, który odwiedził Kazimierz tuż po zagładzie tutejszych Żydów i zobaczył w przepływającej przez miasto rzeczce  bardzo starą pergaminową księgę, zapisaną hebrajskimi literami. Woda wypłukiwała litery, lecz nikt nie kwapił się wyciągnąć zabytkowej księgi z wody. Przepadły bezpowrotnie nagromadzone przez wieki zabytki kultury. Kazimierskich Żydów upamiętniono po wojnie, wznosząc na dawnym cmentarzu pomnik z rozbitych przez Niemców macew. Ale to był tzw. nowy cmentarz. Stary cmentarz żydowski, zdewastowany przez Niemców, leży obecnie pod boiskiem Zespołu Szkół w Kazimierzu. To właśnie na tym starym cmentarzu znajdowało się święte miejsce wyznawców chasydyzmu – grobowiec słynnego kazimierskiego cadyka Ezechiela ben Cwi Hirsz Tauba, do którego pielgrzymowali chasydzi z najdalszych zakątków Polski. Nie dziwię się, że dzisiejsi wyznawcy chasydyzmu z Izraela protestują przeciw obecności boiska na cmentarzu i domagają się od władz Kazimierza uszanowania miejsca pochówków. Nikt z nas chyba by nie chciał, żeby na grobach naszych przodków dzieci grały w piłkę.

 

Jaka była najbardziej barwna postać miasta?

- Nie było chyba w historii Kazimierza bardziej barwnej postaci, niż zakochany w tym mieście Tadeusz Pruszkowski, profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Nie bez powodu w latach międzywojennych okrzyknięto go honorowym burmistrzem miasta. Jego barwna osobowość odcisnęła piętno na historii Kazimierza. To właśnie profesor zapoczątkował tradycję corocznych letnich plenerów malarskich dla swoich studentów, co przyczyniło się do powstania w Kazimierzu kolonii artystycznej. To Pruszkowski nakręcił pierwszy polski film, wykorzystujący naturalne nadwiślańskie plenery. Dodawał miastu kolorytu nie tylko swoim oryginalnym strojem i szalonymi pomysłami, ale także niestandardowym hobby – kochał latające maszyny i wprawiał ludzi w osłupienie swoimi lotniczymi popisami na awionetce. Do historii przeszedł słynny konflikt Pruszkowskiego z architektem Karolem Sicińskim. Chodziło o willę profesora, która miała stanąć na zboczu wzgórza między basztą a ruinami zamku, co zdaniem architekta było świętokradztwem. A jednak willa stanęła, wpisując się na stałe w panoramę Kazimierza. I odegrała swoją doniosłą rolę – to tutaj powstało siedem obrazów, reprezentujących polską sztukę na Wystawie Światowej w Nowym Jorku w 1939 roku.

 

Baszta, zamek, rynek… A co jest równie atrakcyjne, a mniej znane?

- Proponuję trasę alternatywną, w górę wąwozu Małachowskiego. Niewiele osób decyduje się na ten dość forsowny spacer. A szkoda, bo na końcu trasy czeka kawał historii miasta: Kuncewiczówka i Dom Dziennikarza. W Kuncewiczówce można pooddychać atmosferą rodzinnego gniazda autorki „Dwóch księżyców”, które przeniosły Kazimierz do literatury. Przez ten dom przewinęła się plejada znanych ludzi, z Ignacym Daszyńskim na czele. Na tarasie tego domu nakręcono najsmutniejszą scenę ekranizacji „Dwóch księżyców”, kiedy to Żyd Mistig przychodzi ze swoją pokorną prośbą do pani ministrowej – w tej roli Beata Tyszkiewicz – przemawiając długo i kwieciście do… pustego fotela, bo wyniosła pani ministrowa ignoruje biednego Żyda. Natomiast Dom Dziennikarza to kultowa miejscówka czasów PRL-u. Tu zjeżdżali się z całej Polski znani ludzie pióra i mediów tamtej epoki. W jednym z rozdziałów swojej książki piszę o tym, co tu się działo i jak tu się balowało. Ogólnopolską sławę zyskał w szczególności bar „Piekiełko” w podziemiach obiektu i mocno zakrapiane alkoholem imprezy towarzyskie, które miały tu miejsce. Krążą pogłoski, że Jerzy Urban biegał po balkonach budynku hotelowego w całkowitym negliżu, usiłując dopaść jakąś damę. Niestety, nie udało mi się zweryfikować tych pogłosek. Udało nam się natomiast wraz z dyrektorem obiektu Dariuszem Popławskim utworzyć w hallu wejściowym galerię znanych bywalców Domu Dziennikarza. Została odsłonięta w maju tego roku i wciąż się powiększa o nowe sylwetki. Aktualnie swoje portrety zdjęciowe wraz z biogramami mają tam: Kazimierz Brandys, Krzysztof Kąkolewski, Olgierd Budrewicz, Jacek Maziarski, Janusz Głowacki, Ryszard Kapuściński, Artur Międzyrzecki i Eugeniusz Pach. Goście Domu Dziennikarza chętnie robią sobie przy tej galerii pamiątkowe fotografie.

 

Z opisaniem której historii było najwięcej problemów?

- Poważnym problemem okazało się opisanie akcji rozbicia posterunku MO i UB w Kazimierzu Dolnym przez oddział Hieronima Dekutowskiego „Zapory” w maju 1945 roku. Przeszukując źródła historyczne wszędzie znajdowałam tę samą, bardzo lakoniczną notatkę z przebiegu tej akcji, bez żadnych szczegółów. W dodatku informacje o lokalizacji posterunku MO i UB okazały się sprzeczne. We wspomnieniach Zaporczyków posterunek mieścił się w tzw. domu Kifnera pod farą, zaś w świetle wspomnień kierowniczki apteki mieścił się nad apteką, u wjazdu na rynek. Dałam wiarę aptekarce, której relacja o brutalnym zachowaniu funkcjonariuszy rekwirujących na potrzeby posterunku jej mieszkanie wydała mi się autentyczna. Natomiast Zaporczycy są nadal przekonani, że akcja miała miejsce pod domem Kifnera i tam umieścili pamiątkową tablicę. Miałam też sporo problemów z napisaniem rozdziału o kazimierskiej rzeźbiarce Irenie Kunickiej. Nie zachowały się niemal żadne informacje na temat jej życia i twórczości. Nawet Muzeum Nadwiślańskie, gromadzące bazę danych o lokalnych artystach, nie potrafiło mi udzielić żadnych informacji na temat tej znanej swojego czasu nie tylko w Polsce artystce. Nie znalazłam ani daty jej urodzenia, ani śmierci, nie wiem gdzie jest pochowana. A przecież sama królowa Elżbieta II w uznaniu talentu przyznała Kunickiej stypendium i wstęp do Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. To przedziwna sprawa, ale muzeum w Kazimierzu nie ma ani jednej rzeźby Kunickiej, nie było mi więc dane obejrzeć dzieła osoby, o której twórczości pisałam.

 

Czy chciałaby pani zamieszkać w Kazimierzu na stałe?

- Przyznam, że taka myśl przemknęła mi przez głowę – fajnie byłoby zamieszkać w tak uroczym miejscu. Ale oprócz uroku istnieją jeszcze sprawy bardziej przyziemne. Mniej atrakcyjne oblicze miasta poznałam, kiedy odwiedziłam szkolnego kolegę, który przeprowadził się z Puław do Kazimierza. Od paru lat bezskutecznie walczy o poprawę fatalnego stanu drogi dojazdowej do swojej posesji. A w weekend nie wychodzi z domu, żeby nie zostać zadeptanym przez tłum turystów. Wolę więc spokojnie mieszkać w Puławach i odwiedzać Kazimierz tylko od czasu do czasu.

 

„Sekrety Kazimierza Dolnego”, wydawnictwo Księży Młyn 2024

Tagi:

kazimierz dolny,  historia, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz