Adam Grzegorczyk z Lublina do dzisiaj się śmieje na wspomnienie pewnego grzybobrania, na który wybrał się ze swoim kolegą. Grzybów wprawdzie niewiele znalazł, ale za to zrobił koledze niezłego psikusa.
- Nie znam się za dobrze na grzybach, a Jurek, mój kolega z osiedla był w tym specjalistą – opowiada. - Po godzinie chodzenia po lesie miałem jedynie kilka maślaków, a on już pół koszyka. Szedłem przodem, on w pewnym oddaleniu. I na leśnej ścieżce zobaczyłem pięknego podgrzybka. Wiedziałem, że kolega na pewno na niego trafi. Postanowiłem mu zrobić kawał. Miałem w kieszeni specjalnie na tę okazję kupiony scyzoryk. Miał małą naklejkę „made in China”. Odkleiłem ją i ostrożnie przykleiłem pod spód grzyba. Oczywiście Jurek go zauważył. Mina jego, jak już go wkładał do koszyka, była bezcenna. Do dzisiaj się z tego śmiejemy.
Pan Radosław – także z Lublina doskonale pamięta, jak udało mu się – i to dwukrotnie – zrobić kawał swojemu koledze z biura. Było wesoło, ale przy jednym z dowcipów musiał się nieźle natrudzić, żeby go „odkręcić”.
- Kolega jak wychodził z pokoju, to często zostawiał telefon komórkowy na biurku – opowiada pan Radosław. - I kiedyś jak wyszedł, to wpadłem na pomysł, żeby mu zmienić język menu na węgierski. Super kawał. Nie wziąłem tylko pod uwagę jednego – jak z powrotem zamienić na polski, bo szukanie ustawień, kiedy wszystko jest po węgiersku zajęło mi kilkadziesiąt minut.
Kolega pana Radosława miał na szczęście poczucie humoru, ale od tej pory nie zostawiał już telefonu jak wychodził. Za jakiś czas musiał się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem ze strony tego samego dowcipnisia.
- Marek kupił nowy samochód, parkował go tuż obok biura, na ulicy – mówi nasz rozmówca. - Kiedyś wpadłem na pomysł z innym kolegą, że nakleimy na szybach informację o sprzedaży tego fiata. Szybko wydrukowaliśmy kilka kartek i nakleiliśmy na szybie. Cena – niezwykle atrakcyjna. Super okazja. Połowę taniej jak w innych ogłoszeniach.
Nie minęło kilkanaście minut, kiedy właściciel rocznego fiata odebrał pierwszy telefon potencjalnego kupca. Po kolejnym telefonie, kiedy zapewniał, że to pomyłka, ktoś mu wreszcie zarzucił, że jak nie jest zdecydowany na sprzedaż, to niech nie wprowadza ludzi w błąd, oklejając szyby z ofertą sprzedaży. Wtedy zszedł na dół i wszystko się wydało.
Żarty w biurach są – jak się okazuje – są dosyć powszechne. Nawet, jak ich ofiarą jest sam szef
To przydarzyło się panu Krzysztofowi, byłemu kierownikowi działu w jednym z warszawskich firm.
- Mój gabinet był cały przeszklony – mówi. - Widziałem, że przy biurku sekretarki stoi dawny pracownik, który niedawno odszedł na emeryturę. Chciał odwiedzić dawne kąty. Akurat miałem gościa. Kiedy skończyłem, pan Edward wszedł do mojego gabinetu. Przywitaliśmy się serdecznie, ale od od razu przy wejściu zaczął bardzo głośno mówić. Wręcz krzyczał. Sądziłem, że może coś mu się stało ze słuchem. Nie chciał usiąść, starał się być blisko mnie. I wciąż krzyczał. Wtedy kątem oka zobaczyłem, że jeden z pracowników – znany z robienia dowcipów – aż płacze ze śmiechu. Okazało się, że to była jego sprawka. Pan Edward chwilę wcześniej z nim rozmawiał. Poskarżył się, że niedawno chorował i przez jakiś czas gorzej słyszał. I ten dowcipniś to wykorzystał.
- O. to tak jak nasz szef – powiedział. - On też od tygodnia jest prawie głuchy jak pień. Musi pan, panie Edziu, głośno do niego mówić.
I pan Edward posłuchał. Kawał się udał.
Jak ściągnąć przyjaciół z drugiego końca Polski, kiedy nie było jeszcze telefonów komórkowych? Wysłać telegram. Tak zrobiła pani Ania z Hrubieszowa, która kilkadziesiąt lat temu w ten sposób „zmusiła” do przyjazdu spod Wrocławia przyjaciół, z którym dawno się nie widziała.
- Tyle razy ich listownie zapraszałam, ale nic to nie dawało – opowiada emerytowana już dziś nauczycielka. - Kiedyś z mężem wpadliśmy w końcu na pomysł, że wyślemy im telegram o treści „Urodziłam dziecko. Stop. Przejeżdżajcie. Stop. Anna”.
Kilka dni później z samego rana w mieszkaniu pani Anny rozległ się dzwonek. W drzwiach stała jej przyjaciółka z Dolnego Śląska razem z mężem.
- Wtedy kursował pociąg z Hrubieszowa do Jeleniej Góry – wspomina nasza bohaterka. - Jechali całą noc, pamiętam, że przywieźli jakieś prezenty dla niemowlaka – pieluchy, jakieś ubranka, grzechotki. Na szczęście docenili naszą inwencję i wreszcie się spotkaliśmy.
Jan i Maria, starsze małżeństwo z Poznania pamięta także do dzisiaj, jak udało im się zaskoczyć siostrę Marii, którą odwiedzili w dość niespodziewanych okolicznościach. Pomógł im w tym jej szwagier.
- To było kilkanaście lat temu – mówi pani Maria. - Przyjechaliśmy na Lubelszczyznę. Trochę zwiedzaliśmy, mieliśmy też zamiar odwiedzić rodzinę. Nic im jednak nie mówiliśmy o naszym przyjeździe. To miała być niespodzianka. Ale o wszystkim wiedział szwagier. Wcześniej uzgodniliśmy nasz plan telefonicznie. Podjechaliśmy pod ich blok, wysłaliśmy mu SMS-a. Wtedy otworzył drzwi domofonem. Te od mieszkania zostawił otwarte. Kiedy siostra krzątała się w kuchni, to on z kolei dał sygnał. Wcześniej włączył głośno telewizor. Niepostrzeżenie i po cichutku weszliśmy od razu do ich sypialni i położyliśmy się w łóżku, udając że śpimy. Kawał się udał, a mina siostry była bezcenna. A i krzyknęła z przestrachu, widząc że ktoś leży w ich łóżku.
Równie zdumioną minę musiał mieć także jeden z kelnerów w Lublinie, któremu kawał zrobił Maciek. Było to w tym roku
Byliśmy z żoną na rowerach – mówi. - Kiedy przejeżdżaliśmy obok budki z pieczonymi kurczakami, to nie mogłem się powstrzymać. Żona za mięsem nie przepada, sam zjadłem pół kurczaka. Zostały kości, schowałem je dla naszego wilczura. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w restauracji, gdzie pracuje nasz znajomy. Jest kelnerem. Żona zamówiła pierogi z serem, a ja colę. Kiedy zjadła, na pustym talerzu położyłem te kości z kurczaka. Do dzisiaj zachowałem nakręcony dyskretnie filmik, na którym widać, jak kolega-kelner zabiera naczynia z naszego stolika. Oczy miał jak pięciozłotówki. Ale szybko się zorientował, że go wkręcam.
O tym, że jest wkręcany nie zorientował się kiedyś z kolei pan Jacek. Miał wtedy niecałe 40 lat, kiedy kolega z pracy zrobił mu dowcip i wprawił w zakłopotanie. Żonie nigdy o tym nie wspomniał. Miał powód.
On sam unika alkoholu. Na imprezach najczęściej „robi” za kierowcę. Tak było i tym razem. Kiedy zadzwonił do niego serdeczny kolega, żeby odebrał go z imienin u znajomej, od razu wsiadł w samochód. Nie wiedział, że w trakcie imprezy goście wymyślili perfidny plan. Kolega namówił kuzynkę i jej koleżankę, żeby udawały dziewczyny z agencji towarzyskiej. Te chętnie się zgodziły. Pozostali goście schowali się w pokoju. Kiedy pan Jacek zadzwonił, drzwi otworzył mu kolega. W pokoju na kanapie siedziały nieco roznegliżowane koleżanki z jaskrawym makijażem. Wszyscy udawali, że zabawa dopiero się rozkręca. Kolega szepnął, że to dziewczyny z agencji i czekali tylko na niego. „Nie mam pieniędzy” - zdołał tylko wyszeptać pan Jacek, dając mu rozpaczliwie znaki rękami. I uciekł. Dopiero na klatce schodowej dowiedział się, że to był kawał. Ale jak wytłumaczyłby żonie, że uciekł tylko dlatego, że nie miał pieniędzy...