Zaczęło się od Kalabrii. To był jego pierwszy kontakt z Półwyspem Apenińskim. Razem z żoną i córką wrócili zachwyceni.
- Byliśmy na samym początku września – mówi Marek Wieczorek, pracownik UMCS. - Nie było już tłumów, upałów, idealna pogoda do zwiedzania.
Wykupili 10-dniowy pobyt w ośrodku tuż nad samym morzem. Sami gotowali. Na miejscu mieli market, obok targ, piekarnię. Wszystko pod ręką. Dużo zwiedzali, pojechali też na Sycylię.
Kolejne wyjazdy do Włoch planowali za każdym razem w innym miejscu. Była to m.in. Liguria, Toskania, Umbria czy Wenecja Euganejska, skąd wrócili kilka dni temu.
- Zazwyczaj codziennie zmienialiśmy miejsce pobytu – wyjaśnia pan Marek. - Tym razem zatrzymaliśmy się na 10 dni w Chioggii.
Apartament wynajęli jeszcze wiosną. W samym centrum, w bocznej, cichej uliczce. Dwa pokoje z niewielkim balkonem i widokiem na zatokę. Doba – 65 euro. Do dyspozycji dobrze wyposażona kuchnia i wspólny taras na dachu z widokiem na miasto. Udało im się też zaparkować kilka metrów od domu.
- Tutejszy mieszkaniec, widząc jak krążę po okolicy, żeby gdzieś zaparkować, pokazał mi to miejsce – mówi pan Marek. - Musiałem jedynie złożyć jedno z lusterek, żeby stanąć przy samej ścianie.
Na każdym wyjeździe małżeństwo z Lublina ma ze sobą swoje rowery. Tak było i teraz.
- Samochodem praktycznie się nie ruszaliśmy – mówi. - Rano wsiadaliśmy na rowery i zwiedzaliśmy codziennie okolice. To najlepszy sposób na przemieszczanie się. Zresztą Włosi są zakochani w jednośladach – zwłaszcza elektrycznych.
Śniadania jedli w domu. Zakupy robili w pobliskim markecie.
- Ceny były wyższe niż w Polsce, ale też bez przesady – podkreśla nasz rozmówca. - Jajka kosztowały z tego co pamiętam podobnie jak u nas – ok. 10 złotych. Lokalne, dobre sery można było kupić już poniżej 10 euro. Owoce, warzywa czy ryby kupowaliśmy na targu. Wszystko świeżutkie, często były promocje, jak zwijano już stragany. Można było naprawdę za nieduże pieniądze zaopatrzyć się we wszystko.
Obydwoje uwielbiają włoską kuchnię i wieczorami nie mogli się powstrzymać przed odwiedzeniem miejscowych restauracji czy barów.
- Pizzę czy makaron można było kupić już za 8-12 euro – mówi Marek. - Były też droższe, ale wszystkie nam smakowały. Najlepszą pizzę zjedliśmy jednak w ostatni dzień pobytu i do tego w lokalu, który w ogóle nie przypominał pizzerii.
Było to na obrzeżach Chioggii. Znaleźli ją zupełnie przypadkowo – po zapachu. Okazało się, że maleńka restauracja mieściła się w bramie starej, zabytkowej kamienicy, a nad brzegiem zatoki stały trzy drewniane i chwiejące się stoliki. Żadnej większej reklamy, neonów, czy parasoli. Skromne menu na tekturze. Kilka pozycji.
- Pizza była genialna – przyznaje Marek. - Chyba najlepsza, jaką jadłem do tej pory we Włoszech. Nie po raz pierwszy zresztą zetknęliśmy się ze znakomitą kuchnią, która mieściła się w jakimś zapyziałym miejscu, bez jakiejkolwiek reklamy czy barwnego szyldu. To jest właśnie specyficzny urok tego kraju. Im wystarczy ustawić na zewnątrz kilka stolików, przykryć je jakąś ceratą, jakieś proste menu i jest restauracja. Widziałem takie knajpy, w których przy wejściu wisiał szyld sprzed kilkudziesięciu lat. Takie lokale przechodzą z pokolenia na pokolenie. W Chioggii odwiedziłem taki maleńki sklepik z pamiątkami przy samym nabrzeżu, który funkcjonuje w tym miejscu od 1926 roku. Wewnątrz się czas zatrzymał. Wystrój jest sprzed wielu, wielu lat.
Położenie Chioggii zadowoli najbardziej wybrednych. Pobliskie, piaszczyste plaże zachęcają do leniuchowania. Stąd też można promem popłynąć do Wenecji.
To, co za każdym razem zaskakuje pana Marka we Włoszech, to przede wszystkim pogodne, leniwe podejście do życia.
- Oni się nigdzie nie śpieszą i nagminnie się spóźniają– mówi. - Czasami jest to irytujące, ale można się do tego przyzwyczaić. Kiedyś czekaliśmy kwadrans na otwarcie sklepu z częściami do roweru. Sprzedawca zaspał, o czym z uśmiechem nas poinformował. Zanim jednak sprzedał nam dwie dętki, poprosił, żebyśmy jeszcze chwilę poczekali, bo musi sobie zrobić espresso, którego nie zdążył wypić w domu. Od razu przypomniał mi się pewien Włoch, który prowadzi w Lublinie znaną pizzerię. Wiele lat temu razem z innymi klientami czekaliśmy przeszło godzinę, aż otworzy lokal. Kiedy już mieliśmy zrezygnować, podjechał jego samochód. Właściciel wysiadł, popatrzył z promiennym uśmiechem na czekających i stwierdził beztrosko, że wraca właśnie z Warszawy, jest bardzo zmęczony i dzisiaj nie będzie pizzy. Cały Włoch.
Pan Marek jest pełen podziwu dla Włochów za ich cierpliwość do dzieci w miejscach publicznych
- U nas coraz częściej mówi się o zakazach wpuszczania małych dzieci do lokali, tworzy się strefy „wolne od maluchów”, tymczasem we Włoszech byłoby to nie do pomyślenia – przekonuje pan Marek. - Pod tym względem są bardzo wyrozumiali. Wielokrotnie spotkałem się z krzyczącymi i biegającymi w barze dziećmi, ale nikt się tym nie irytował, nie złościł.
Podoba mu się również to, że Włosi są niezwykle rodzinni. Widać to na każdym kroku.
- Zazwyczaj unikamy hoteli – mówi nasz bohater. - Wynajmujemy głównie apartament albo kwaterę agroturystyczną, gdzie sąsiadami są lokalni mieszkańcy, dlatego możemy obserwować ich codzienne życie. Szczególnie w weekendy jest gwarnie i wesoło w ich domach, kiedy na niedzielny obiad zjeżdża cała rodzina. Zauważyłem, że jak młodsi witają się ze swoją mamą czy babcią, to bardzo często całują ją po rękach. U nas to coraz rzadszy widok. Teraz w Chioggii byłem też świadkiem pewnego drobnego incydentu rodzinnego. Było to w restauracji. Przy stole siedziała kilkunastoosobowa rodzina. Połączone stoliki, gwar, rozmowy. W pewnej chwili starsza kobieta, pewnie ich babcia zaczęła coś mówić. Wszyscy umilkli. Poza młodym mężczyzną, który jej przerwał. W tym samym momencie ostra reprymenda babci ustawiła go „do pionu”. Wszyscy siedzieli jak trusia, patrząc z wyrzutem na tego, który śmiał jej przerwać. Dla Włochów jest to nie do pomyślenia. Starsze osoby darzy się tu ogromnym szacunkiem.
Nie wszystko jednak funkcjonuje w tym kraju idealnie. Pan Marek przyznaje, że włoskie drogi i autostrady nie zawsze dorównują najnowszym standardom
- Wprawdzie to oni zbudowali pierwszą autostradę na świecie, ale wiele odcinków jest dziś w fatalnym stanie – podkreśla mieszkaniec Lublina. - Do tego nie ma winiet; są takie odcinki, gdzie co kilkanaście kilometrów trzeba pobierać bilety. To jest dosyć uciążliwe. I sporo kosztuje. Jazda bocznymi drogami się jednak nie opłaca. Chyba, że komuś się śpieszy.
Ceny paliw we Włoszech też nie są przyjazne. Benzyna na niektórych stacjach jest droższa o niemal 2 złote niż w Polsce. Droższy jest też autogaz.
- Mam akurat samochód z instalacją gazową, to jednak koszty podróży nie są aż tak wysokie – mówi pan Marek. - W tym roku po raz pierwszy korzystałem też z aplikacji, która nie tylko wskazywała stacje LPG na trasie, ale pokazywała też aktualne ceny.
Marek Wieczorek podkreśla, że każdy wyjazd do Włoch jest inny – w zależności od regionu.
- Dla wielu Toskania jest najpiękniejsza, dla innych Neapol czy Wenecja – mówi. - Co kto lubi. Podoba mi się jednak, że za każdym razem, kiedy jadę do Włoch, to nie przeżywam cenowego szoku, jak np. w przypadku Chorwacji, gdzie potrafią tak wywindować ceny, że nie każdego stać na wypoczynek w tym państwie. We Włoszech pizzę za osiem euro jadłem już wiele lat temu i dzisiaj też można ją kupić w takiej cenie.
Na koniec pan Marek przestrzega jednak, żeby uważnie czytać oferty noclegów we Włoszech zamieszczone na popularnych portalach. Zdarza się, że atrakcyjna cena noclegu zawiera dodatkowe, czasami sprytnie ukryte koszty.
- Kilka razy w ostatniej chwili powstrzymałem się przed taką rezerwacją – kończy nasz rozmówca. - Okazało się, że za noc trzeba było zapłacić np. 40 euro w bardzo atrakcyjnym miejscu, ale na dole - drobnym maczkiem – było dodane, że za sprzątanie i pościel trzeba dodatkowo zapłacić prawie drugie tyle. Co ciekawe, takie oferty z dodatkowymi kosztami, spotkałem przede wszystkim właśnie we Włoszech. Ale i tak uwielbiam Italię. Nawet jak za pościel muszę dopłacić.