Partner: Logo FacetXL.pl

Rozmowa z Anną Bogdanowicz, ekspedientką osiedlowego sklepu w Lublinie

 

 

 

Nie bolą panią nogi po całym dniu stania za ladą?

- Bolą, miałam już operację żylaków, teraz czasami puchną, ale już się przyzwyczaiłam.

Lubi pani tę pracę?

- Mam blisko i to jest duży atut. Nie muszę dojeżdżać, tłuc się autobusem, idę pieszo dziesięć minut od domu. Są jednak czasem dni, kiedy miałabym ochotę to rzucić w diabły, bo czasami to albo w krzyżu łupie, albo kostki mam tak spuchnięte, że ledwo chodzę. Nigdy nie liczyłam ile dziennie muszę dźwigać, ale to są chyba tony, zwłaszcza, jak trzeba przesuwać skrzynki z piwem czy cukier. To jest ciężka, fizyczna robota. Nawet jak się gorzej czuję, to nie ma wyjścia, nie zamknę przecież sklepu i się nie położę, żeby chociaż trochę odpocząć. Nie pójdę tez na spacer, żeby się przewietrzyć.

A są plusy?

- Lubię gadać z ludźmi. Taki mam charakter. Zresztą wielu klientów ma podobnie. Są tacy, którzy przychodzą niemal codziennie. Robią jakieś drobne zakupy, ale często przychodzą tylko po to, żeby sobie pogadać. Mam jedną taką stałą klientkę, która sama się przyznała, że przez cały dzień to tylko ze mną rozmawia. To cały jej kontakt ze światem. Mieszka sama, mąż zmarł kilka lat temu, dzieci są za granicą, czasami do niej dzwonią, ale nie za często. Zwierza mi się ze wszystkich swoich kłopotów, znam jej historię choroby. Takich osób jest więcej. Kiedyś pracowałam w kiosku Ruchu. Tam dopiero był „konfesjonał”. Z wieloma osobami byłam po imieniu, zdarzało się, że rodzice zostawiali klucz od mieszkania, jak będzie dziecko wracało ze szkoły, wiedziałam, kto się z kim kłóci o miejsce na parkingu. Potem jednak klientów było coraz mniej, starsi poumierali i interes trzeba było zamknąć. Teraz zostało już niewiele takich kiosków, a to był kiedyś taki typowy punkt kontaktowy w każdej miejscowości.

Sklep, w którym pani pracuje, jest czynny od szóstej rano. Są tak wcześnie klienci?

- Oczywiście. Wiele osób jedzie do pracy, kupuje coś na śniadanie. Bardzo dużo sprzedaję też popularnych „małpek”. To głównie robotnicy, którzy jadą gdzieś na budowę, ale i sporo jest stałych klientów. Wśród nich jest jeden starszy pan, który jest u mnie codziennie między 6 a 6.15. I to od kilku lat. Nawet nie muszą pytać, co podać. Zawsze bierze dwa mocne piwa w puszce i właśnie „małpkę”. Te dwa piwa wypija w parku na ławce, a wódkę prawdopodobnie w domu. To jest jego „śniadanie”. Teraz przychodzi trochę później, bo jak powiedział, wstaje o stałej porze, ale chodzi mu się coraz ciężej. Nic dziwnego, ma już ponad 80 lat. Wiem o tym, bo rok temu kupił drogą bombonierkę. Mówił, że ma okrągłe urodziny i spodziewał się wnuka z wizytą.

Wszyscy klienci są mili?

- A skąd! Przynajmniej raz dziennie trafi się jakaś maruda. A to za drogo, a to kiepski wybór albo mu w sklepie duszno. Tydzień temu miałam taką klientkę. Podjechała luksusowym autem, bo parking widzę przez szybę. Nabrała do koszyka trochę rzeczy. Nie jakieś tam wykwintne, a jak przyszło do płacenia, to zrobiła wielkie oczy i powiedziała, że tyle to ona nie zapłaci. Przecież widziała ceny. I zostawiła koszyk na ladzie. Wychodzą, rzuciła jeszcze, że tak drogiego sklepu, to ona jeszcze nie widziała. Najgorsi są jednak klienci po alkoholu. Bo to albo robią się wylewni i przez pół godziny opowiadają, jacy są nieszczęśliwi, albo stają się agresywni. Ja jednak sobie nie daję wchodzić na głowę. Kiedyś taki podpity gość ruszył do mnie z łapami. Mały, mizerny. Ja jestem raczej solidnej postury, to wyszłam zza lady i wyprowadziłam go za drzwi. Na szczęście pomógł mi jeden z klientów, który akurat wszedł do sklepu. Zdarza się także, że akurat nie mam grosika w kasie. Zawsze wtedy pytam, czy może być reszta bez tego grosika. I raz na jakiś czas słyszę pod nosem klienta, że to też pieniądz. Tak, jakbym na tych grosikach miałabym się wzbogacić.

A biorą ludzie na kredyt?

- Zdarza się, że ktoś zapomniał pieniędzy. Jak jest to znany klient, to nie ma problemu. Zawsze potem oddają. Kiedyś przyszedł młody chłopak. Widać było, że swoje w życiu przeszedł. Był trzeźwy. Nawet porządnie ubrany. Cicho spytał, czy nie dostałby bułeczki, bo już dwa dni nie jadł. Wie pan, ja znam się na ludziach. Wiem, kiedy ktoś jest w potrzebie. W jego oczach widziałam, że on rzeczywiście potrzebuje pomocy. Zrobiłam mu cztery kanapki, dałam jeszcze sok i wodę. Podziękował i szybko się odwrócił. Nie chciał chyba, żebym zobaczyła w jego oczach łzy. Więcej go nie widziałam.

Dużo pani zarabia?

- Po trzydziestu niemal latach pracy, mam na rękę niecałe 4 tysiące złotych. Może niedużo, ale za to mam blisko do roboty.

 

 


 

 

Tagi:

sklep,  sprzedawczyni,  handel, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz