33-letni Thomas Urbanek z Wiednia wciąż wprawia w zdumienie niektórych sprzedawców. Kiedy po raz pierwszy płacił dłonią w sklepie, to niektórzy w popłochu wybiegli z kolejki. Bo jak to? Przystawił dłoń do terminala, nic nie trzymał w ręku, a transakcja została zaakceptowana. Nic, tylko cyborg.
Ci sprzedawcy, którzy go już znają, wiedzą że nie ma w tym żadnej magii. Na jego widok uśmiechają się i pytają przy kasie: gotówką czy dłonią? Oczywiście, że dłonią.
Urbanek od dwóch lat nie potrzebuje klucza. To wtedy wszczepiono mu dwa maleńkie chipy w kształcie pigułki - pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Wystarczy teraz, że przystawi dłoń do czytnika i w ten sposób ma otwarte drzwi do domu, mieszkania, biura i garażu. Prawą ręką włącza i wyłącza system alarmowy. Ma wszystko pod ręką. Dosłownie.
Niedawno wszczepiono mu już piąty chip, dzięki któremu otwiera i uruchamia swój samochód. Kluczyki? Dajcie spokój...
Zanim wiedeńczyk zdecydował się na wszczepienie pierwszego czipa z danymi karty kredytowej, przetestował wcześniej, jak to będzie działać. Musiał też odczekać, aż rana po wszczepieniu się zagoi.
„W tej chwili doładowałem sto euro. Mam więc nadzieję, że nikt nie odetnie mi za to ręki” – żartował podczas wywiadu.
Pierwsza płatność dłonią odbyła się bez przeszkód. Kilka razy jednak nie udało mu się w ten sposób zapłacić. Winą był jednak terminal, a nie czip. Na wszelki wypadek ma przy sobie też tradycyjną kartę kredytową.
„Implant płatniczy” kosztował go ok. 200 euro. To coś w rodzaju przedpłaconej karty kredytowej, którą można doładować bezdotykowo. Wszczepienie trwa kilka minut.
Wszczepione czipy – trzy w lewej dłoni i dwa w prawej - nie sprawiają mu także żadnych problemów na lotnisku podczas kontroli. Żadnego sygnału dźwiękowego. Nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby wykonać np. badania rezonansem magnetycznym. Czipy też się nie nagrzewają, więc nie da się ich zlokalizować.
Thomas Urbanek chwali sobie takie „cyborgowe” rozwiązanie. Twierdzi, że nie wyobraża już sobie teraz życia bez tych czipów. Implanty wszczepia mu znajoma, która prowadzi studio piercingu. „Osobiście wolę udać się do piercera z dużym doświadczeniem niż do chirurga ręki, który nigdy tego nie robił” – mówi Urbanek. I zapewnia, że nie można go ani zhakować ani wyśledzić, bo o to często pytają go ludzie. Implanty są pasywne, nie mają swojego źródła energii i nie mogą wędrować w ciele. Jak każde ciało obce, po pewnym czasie jest otoczone skorupą, które je unieruchamia.
Wiedeński przedsiębiorca, bo Urbanek jest szefem dużej firmy od zabezpieczeń, podkreśla, że czipy w dłoni mogą być zbawienne dla osób cierpiących np. na chorobę Parkinsona, które nie mogą już włożyć klucza do zamka. Podaje też przykład dziewczyny bez rąk, która z czipem w nodze i drzwiach może teraz bez pomocy dostać się do własnego mieszkania. Podobnie jak ludzie z demencją. „Oczywiście, nawet mając czipa, trzeba jeszcze pamiętać, że trzeba trzymać rękę w stronę drzwi, a przydałby się na przykład mały tatuaż” – mówi Urbanek. I myśli o kolejnych czipach, które mogłyby służyć np. do przechowywania haseł dostępu do laptopa lub linków, które można następnie otworzyć na smartfonie.
Pomimo niezwykłej technologii, on sam nie boi się utraty ręki, ponieważ wszystko jest podwójnie zabezpieczone. 33-latek jest w tej branży ekspertem. A że niektórzy nazywają go cyborgiem, wcale mu nie przeszkadza. Ważne, że może chodzić w spodniach bez kieszeni. Bo po co? Przecież kluczy w nich nie musi nosić.
Źródło:
https://www.derstandard.at/story/3000000230797/warum-ein-wiener-sich-chips-fuer-vier-schluessel-und-eine-kreditkarte-einpflanzen-liess
https://wien.orf.at/stories/3200584/