Michał doskonale pamięta, kiedy po raz pierwszy "wciągnął kreskę". Wtedy przez myśl mu nie przeszło, jak to zmieni jego życie.
- To była na studniówce - zaczyna swoją historię. - Nie planowałem tego. Wiedziałem, że będzie alkohol, zabawa. Tak było. Ale w pewnym momencie kolega mrugnął, żebym poszedł z nim do toalety. Tam wysypał jakiś biały proszek i nauczył mnie, jak go wciągnąć nosem. Zupełnie to na mnie nie podziałało. Zero reakcji. Nie ukrywam, że byłem tym nieco rozczarowany.
Kilka dni później wybierał się na kolejną imprezę. Wysłał esemesa do kolegi, że chętnie spróbowałby jeszcze raz.
- Za drugim razem miałem już niezły odlot - przyznaje. - Dostałem takiego kopa, że nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Spodobało mi się to.
Kolejna impreza, potem następna. Nowe narkotyki, nowe doznania. Coraz częściej i coraz więcej.
- To poszło lawinowo - mówi. - Za którymś razem stwierdziłem, że muszę zbastować, bo zaraz matura, do której i tam mnie nie dopuścili.
Nie poszedł na egzamin poprawkowy. Nie był w stanie. Był tak pijany, że w pewnym momencie nie wiedział już, czy to dzień, czy noc. Znajomi, z którymi dotychczas się spotykał, zniknęli. Pojawili się nowi. Tacy, którzy jak on, najbardziej cenili dobrą zabawę, alkohol, ćpanie.
- Byłem dobrze zapowiadającym się piłkarzem - przyznaje Michał. - Treningi, obozy, zgrupowania, to było kiedyś moje życie, pasja. Przez to cholerstwo zupełnie to sobie odpuściłem. Wszystkie moje plany wzięły w łeb: matura, studia. Miałem wtedy 19 lat i jedyne, co mnie rajcowało, to narkotyki, bycie na haju i towarzystwo. Nic innego się nie liczyło. Dzisiaj, z perspektywy czasu widzę, jak szybko zmieniłem się o 180 stopni. Wielu znajomych dziwiło się, że mi tak odbiło. Znali mnie jako kogoś, kto nie pił, nie palił, a o tych, co ćpają zawsze mówiłem z lekceważeniem i pogardą. Stałem się jednym z nich. I to tak szybko, że aż trudno uwierzyć.
Mama i ojczym Michała dość szybko zareagowali. Umieścili go w zamkniętym ośrodku - kilkaset kilometrów od domu.
- Ja już wtedy byłem pod opieką psychologa - przyznaje nasz bohater. - To on powiedział rodzicom, że same sesje terapeutyczne niewiele tu dadzą. Byłem na nie odporny, a jedynym ratunkiem mogłaby być "terapia szokowa" - zamknięty ośrodek.
Michał nie radził sobie z emocjami. Po latach zrozumiał przyczynę. Biologiczny ojciec zostawił go, jak był małym dzieckiem. Na szczęście trafił na wspaniałego ojczyma, który wypełnił tę pustkę w jego życiu. Ale o biologicznym ojcu - wraz z dorastaniem - coraz częściej myślał.
- W końcu postanowiłem go zobaczyć - mówi. - Był mi to winien. Sam byłem ciekawy, co ma mi do powiedzenia.
Spotkanie po kilkunastu latach trwało bardzo krótko. I w niczym nie przypominało tego, jak sobie je wyobrażał.
- Ojciec wysiadł z samochodu, popatrzył na mnie i stwierdził "aleś wyrósł" - mówi. - Tyle. Nic więcej. Nie miał mi nic więcej do powiedzenia. Na tym nasze spotkanie się zakończyło. Od tego czasu próbowałem zrozumieć, jak ojciec przez tyle lat mógł mnie wymazać ze swojej pamięci. Do dzisiaj tego nie mogę pojąć. Nigdy - wiem to od mamy - ani razu nie zadzwonił, żeby chociaż spytać, czy żyję, jak sobie radzę. Już nawet nie wspomnę o moich urodzinach - esemesie czy kiedyś pocztówce.
Pierwszy odwyk, i to z dala od domu, okazał się totalną klapą. Po miesiącu zadzwonił do mamy, żeby go stamtąd zabrała.
- To był okres totalnego buntu we mnie - mówi Michał. - Patrzyłem na wszystkich wkoło w tym ośrodku jak na dziwolągów. Nie utożsamiałem się z nimi. Ja, narkoman?A w życiu! Ja wtedy byłem na takim etapie, że byłem przekonany, że jak zechcę, to w każdej chwili mogę przestać ćpać.
O tym, jak bardzo się myli, przekonał się wkrótce. I to bardzo boleśnie.
- Przez jakiś czas odpuściłem sobie z braniem - mówi. - Ale jak każdy ćpun, po jakimś czasie chciałem spróbować czegoś nowszego, mocniejszego. Zamiast "nosów" zacząłem brać dragi. Niektóre tak silne, jakbyś do silnika w swoim aucie wlał paliwo rakietowe. Cudem się nie przekręciłem. Kilka razy urwał mi się zupełnie film. Potrafiłem się doprowadzić do takiego stanu, że się zupełnie nie kontrolowałem. Chciałem podnieść prawą rękę, a mój mózg wydawał komendę lewej nodze. I odwrotnie. Totalna autodestrukcja. Żeby wykonać jakąkolwiek czynność, to każdy ruch musiałem analizować, śledzić, planować. To, jak się zachowywałem, co robiłem, mówiłem, wiem z opowiadań znajomych. Mieli ze mnie niezły ubaw. Inni bali się, że jak zejdę na imprezie, to będą z tego kłopoty. Jakoś nie zeszłem, ale staczałem się coraz bardziej.
Pracował dorywczo, żeby mieć na dragi. Wydawał na bieżąco. I co rusz wylatywał z kolejnej pracy, bo bywały dni, kiedy nie był w stanie pójść do roboty. Zaczął wkrótce dilować.
- Za pierwszym razem wpadłem z niewielką ilością narkotyków - mówi. - Za drugim razem też mi się jakoś upiekło, bo nie miałem przy sobie za dużo. I wtedy właśnie dotarło do mnie, że za kolejnym razem się z tego mogę nie wywinąć.
Dla wielu osób 19 grudnia 2019 roku był zwyczajnym, zimowym dniem. Nie dla Michała. Dla niego był to dzień powtórnych narodzin.
- Nie, nie doznałem jakiegoś cudownego objawienia - mówi. - Nie usłyszałem uzdrawiającego głosu w swojej głowie. Ja w tej celi uświadomiłem sobie wtedy, że znalazłem się w miejscu, kiedy albo zrobią coś ze swoim życiem, albo trafię do więzienia. Przestraszyłem się po prostu. Bałem się pobytu za kratami. Miałem to szczęście, że dotarło do mnie, kiedy wróciłem rano do domu i myłem akurat zęby. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i powiedziałem głośno "ty cholerny ćpunie, spieprzyłeś swoje życie! Zrób coś debilu z tym!"
Tego samego dnia powiedział mamie, że będzie się leczyć. Potem to samo oświadczył ojczymowi. Nie spodziewał się, że obydwoje zareagują płaczem. I nie był to płacz rozpaczy, tylko radości i nadziei.
- Myślę, że ich wsparcie było w tej sytuacji też kluczowe - podkreśla. - Pojechałem do ośrodka. Jeden z najlepszych w Polsce. Trafiłem też do takiego terapeuty, który sam wybierał sobie pacjentów. Musiałem być chyba na tyle zdeterminowany, że to właśnie on wziął się za mnie. Znany był z surowości, ale niezwykłej skuteczności. Niektórzy z pacjentów w ośrodku współczuli mi, że lekko z nim nie będzie. Rzeczywiście nie było.
Michał był ostatnim pacjentem tego terapeuty. Kiedy zajął się nim, już chorował na raka. Jego wyleczył, sam zmarł.
- Byłem na jego pogrzebie - mówi Michał. - Bardzo przeżyłem jego śmierć. Był dla mnie jak rodzina. Pomyślałem, że nie mogę go zawieść, nawet jak go już nie ma. Wiem, że po mnie nikim się już nie zajmował. Byłem jego ostatnim pacjentem i dlatego jestem mu to winien.
Od pięciu lat Michał nie utrzymuje już żadnych kontaktów z dawnym środowiskiem. Zrobił zaległą maturę, dostał się na studia zaoczne. Pracuje, zarabia, odkłada. Czasami zapali papierosa, żadnych narkotyków ani alkoholu. Pytany, co powiedziałby młodym ludziom jak on, kiedy zaczynał z narkotykami, odpowiada:
- Nie łudźcie się, że to cholerstwo tak łatwo rzucić. To wciąga tak łatwo i tak szybko, że ani się obejrzycie, jak wam życie przemknie jak w naćpanej bajce. Obserwujcie emocje, z którymi sobie nie radzicie i nie wahajcie się prosić o pomoc. Ja przez to straciłem siedem najfajniejszych lat swojego życia, bo regulowałem emocje narkotykami. Chcesz tak samo żałować?