32-latek z Lublina ma w Niemczech zarejestrowaną jednoosobową firmę w branży gastronomicznej. Płaci podatki, odprowadza składki zdrowotne - kilkaset euro miesięcznie.
- Jak mieszkałem w Polsce, to wydawało mi się, że w Niemczech to wszystko jest takie ekstra - mówi. - A z roku na rok wydaje mi się, że jest coraz gorzej. Zwłaszcza tutejsza służba zdrowia.
Pan Tomasz na szczęście na zdrowie nie narzeka, ale kilka razy był zmuszony korzystać z porad lekarskich. Raz nawet w trybie pilnym. Nie było to miłe doświadczenie.
- Upadła mi sztanga na nogę, kiedy trenowałem w domu - mówi. - Bałem się, że jest pęknięta. Spuchła jak bania. Pojechałem do najbliższego szpitala na tamtejszy SOR. A tam pusto. Nikogo nie ma. Dopiero na końcu korytarza znalazłem jakiś mały pokoik, gdzie stało biurko, a na nim komputer. Po kilku minutach przyszła lekarka. Jedyne, co mi zaproponowała, to lek przeciwbólowy. A prześwietlenie? Odesłała mnie do szpitala w Lubece. To kilkadziesiąt kilometrów dalej. Dopiero tak udało mi się zrobić zdjęcie RTG. Ale swoje odczekałem.
Rok temu pan Tomasz, wracając z narzeczoną z Polski mieli wypadek na autostradzie - niedaleko Lubeki. Wjechał w nich inny kierowca. Wyglądało to niezwykle groźnie, ich samochód spłonął; im na szczęście nic się poważnego nie stało.
- Zawieźli nas do szpitala - opowiada nasz rozmówca. - Narzeczonej zrobili od razu wszystkie badania, łącznie z USG. Mnie nawet lekarz nie obejrzał. Po jakimś czasie przyszła pielęgniarka, pobrała mi krew i tyle. Po czterech godzinach, kiedy Ola miała już wyniki badań, przypomnieli sobie o mnie. A w zasadzie o fiolce z krwią, które przez ten cały czas leżała na parapecie. Wyszliśmy na własną prośbę.
W swojej miejscowości mają niewielką przychodnię, są zapisani do swojego lekarza rodzinnego, ale na wizytę trzeba czasami czekać kilka dni
- Ja to rozumiem - przyznaje Ola, narzeczona pana Tomasza. - Ale są sytuacje wyjątkowe. W zimie dusiłam się w nocy od kaszlu. Bałam się, że to coś poważnego. Z samego rana zadzwoniłam do rejestracji. Pierwszy wolny termin był dopiero za cztery dni. Tłumaczyłam, że dokucza mi kaszel i za cztery dni może być za późno. Usłyszałam, że nic na to nie poradzi i się rozłączyła. Wtedy przypomniałam sobie o radzie, którą udzieliła mi kiedyś koleżanka z pracy. Mówiła, żeby w takich przypadkach iść do przychodni bez żadnej rejestracji. Tak zrobiłam. Chyba się przestraszyli, że się tam uduszę na poczekalni, bo mnie łaskawie przyjęli i dostałam silny antybiotyk.
Ola, podobnie jak pan Tomasz pracuje w gastronomii. Przynajmniej raz w roku starają się zrobić podstawowe badania profilaktyczne - w tym morfologię.
- To wcale nie jest takie łatwe jak w Polsce - mówi pan Tomasz. - Najpierw trzeba się zapisać do lekarza rodzinnego, żeby wypisał skierowanie. To akurat jest tak jak w Polsce, tylko że u nas po wyniki muszę się udać osobiście. W naszej niemieckiej przychodni nie znają czegoś takiego, jak odbiór wyników online.
Kuzynka Oli, Niemka, też nie ma dobrego zdania o tamtejszej służbie zdrowia
Kilka miesięcy temu tak nieszczęśliwie upadła na rowerze, że doznała urazu śródręcza. W szpitalu w Neustadt nie było technika, który zrobiłby prześwietlenie. Dali jej jedynie lek przeciwbólowy i kazali dłoń usztywnić. Na zdjęcie miała się zgłosić za tydzień. Czekała kilka godzin w kolejce. W końcu zrobili zdjęcie. Okazało się jednak, że nie tego miejsca, gdzie był uraz i trzeba było powtórzyć prześwietlenie.
- Kość była złamana - mówi Ola. - Lekarz to złożył, ale tak nastawił kość, że do dzisiaj kuzynka skarży się, że się źle zrasta. Boli ją i dokucza zwłaszcza w nocy.
Pan Tomasz podkreśla, że sami Niemcy skarżą się na swoją służbę zdrowia. Dużo się o tym mówi, pisze. Szpitale są przepełnione, brakuje lekarzy
- Niedawno w tutejszej telewizji słyszałem, że w Berlinie służby medyczne z dużym opóźnieniem dotarły na miejsce wypadku autobusu, bo nie było w stolicy żadnej wolnej karetki. To nie był – jak usłyszałem – odosobniony przypadek - mówi.
Także niemiecki kolega Tomka z pracy ma żal do miejscowych lekarzy, że zbagatelizowali objawy u jego ojca. Omal nie skończyło się to tragicznie.
- Zawiózł go w nocy do szpitala na SOR - opowiada pan Tomasz. - Ojciec w nocy źle się poczuł. Okazało się, że przeleżał tam kilka godzin, zanim go ktoś solidnie zbadał, a on miał już drugi udar. Na szczęście jakoś z tego wyszedł.
Pan Tomasz podkreśla, że po tych pięciu latach pobytu w Niemczech, nie ma złudzeń, że w Polsce służba zdrowia jest o wiele sprawniejsza niż u naszych zachodnich sąsiadów
- U nas w promieniu stu kilometrów nie ma ani jednaj prywatnej praktyki - mówi Tomasz. - Nie ma alternatywy dla państwowej służby zdrowia. Nie tak dawno chciałem się dostać do endokrynologa. Rodzice chorowali na tarczycę. Chciałem się przebadać, bo to może być dziedziczna choroba. Okazało się, że muszę czekać na wizytę ponad rok. Na tomograf podobnie. I tak jest prawie ze wszystkim. Jedyny prywatny endokrynolog - ponad sto kilometrów od nas zamknął rok temu swoją praktykę, bo miał już swoje lata. Znajoma chciała zapisać synka do ortopedy, to musiała albo czekać osiem miesięcy na wizytę, albo jechać 200 kilometrów do prywatnego lekarza w Hamburgu.
Obydwoje mają do Polski ponad 300 kilometrów. Najbliżej do Szczecina. Tam też raz na jakiś czas robią komplet badań
- Płacimy, ale przynajmniej wiemy za co - mówi Tomasz. - Znalazłem tam lekarza, który mnie dokładnie przebadał, podał mi swój numer telefonu, mailem wysłał szczegółowe wskazówki dotyczące diety, a wyniki krwi miałem po południu na swoim laptopie.
A państwową, polską służbę zdrowia docenił kilka miesięcy temu, kiedy był w rodzinnym Lublinie.
- Pomagałem dziadkom w malowaniu - mówi. - I podtrułem się farbą. Miałem zawroty głowy, słabo mi jakoś było. Nie chciałem jechać na SOR, miałem ze sobą kartę EKUZ i poszedłem z nią miejscowej przychodni. I szok. Lekarz mnie przyjął od razu bez żadnej kolejki. Nawet EKG mi zrobili na miejscu. Wszystko sprawnie, szybko, miło.
Nasz rozmówca podkreśla, że wielu jego znajomych Polaków woli leczyć się prywatnie w Polsce niż liczyć na opiekę medyczną w Niemczech.
- Oczywiście, że i nas zdarza się, że w jakimś mieście czeka się dłużej na wizytę u specjalisty, ale przynajmniej jest o wiele większa możliwość korzystania z prywatnej opieki - kończy.
Niemieckie media nie ukrywają, że ich system opieki zdrowotnej boryka się z poważnymi problemami. Co miesiąc z mapy Niemiec znika jeden szpital, a same placówki mają gigantyczne długi. Warto dodać, że Niemcy mają drugą - po USA - najdroższą służbę zdrowia na świecie.
Źródło:
https://www.dw.com/pl/niemcy-co-miesi%C4%85c-znika-jeden-szpital/a-64116015