Marzenia o finale przerwała polskiej drużynie legenda niemieckiego i światowego futbolu - Gerd Müller. W 76 minucie strzałem zza pola karnego pokonał naszego bramkarza Jana Tomaszewskiego. To była jedyna bramka w tym spotkaniu, chociaż w 56 minucie Niemcy nie wykorzystali rzutu karnego. Nasz bramkarz obronił jedenastkę, którą wykonywał Uli Hoeneß.
Pamiętny mecz z Niemcami przeszedł do historii również z powodu anormalnych warunków, w jakich przyszło się zmierzyć piłkarzom obu reprezentacji. Tuż przed meczem nad stadionem we Frankfurcie nad Menem przeszła potężna ulewa. Boisko przypominało bajoro, na którym trudno było rozegrać normalne spotkanie. Mecz opóźnił się o pół godziny. W tym czasie gospodarze bezskutecznie próbowali zbierać wodę z murawy. Podobno niektórzy z kibiców przechowywali tę wodę z boiska na pamiątkę w małych buteleczkach.
Ten mecz pamięta do dzisiaj Janusz Wojciechowski z Lublina.
- Byłem wtedy młodym chłopakiem - mówi. - Jak prawie każdy w moim wieku miałem swojego idola. Był nim Lato, który na tych mistrzostwach zrobił prawdziwą furorę. Pierwszy mecz, z Argentyną oglądałem z ojcem. Z Haiti i Włochami kibicowała naszym także mama. I to jak głośno! A jak był ten półfinał przeciwko Niemcom, to w pokoju było już ciasno. Przyszli sąsiedzi, był też wujek z ciocią. Wszyscy krzyczeliśmy z emocji. Nawet moja siostra, która nigdy nie interesowała się sportem. To były ogromne emocje. Nikt wtedy, przed mistrzostwami nie brał pod uwagę, że nasi mogą zajść tak daleko.
Opustoszałe ulice, podwórka i jęk zawodu w 76 minucie meczu, który było słychać w większości polskich domów - tak zapamiętał to popołudnie przed telewizorem Marek Woźniak z Warszawy.
- Kiedy w 1982 roku po raz drugi zdobywaliśmy brązowy medal, to już tak bardzo nie przeżywałem - mówi. - Ale wtedy, osiem lat wcześniej, to było niesamowite przeżycie. Jechaliśmy na te mistrzostwa skazani na pożarcie. Pamiętam, że przed pierwszym meczem z taką potęgą jak Argentyna, baliśmy się kompromitacji, a wygraliśmy 3:2. Szkoda tego meczu z Niemcami. Gdyby boisko było suche, to jestem przekonany, że wygralibyśmy. Kto wie, czy nie bylibyśmy mistrzami świata.
Polacy byli w tym meczu, biorąc pod uwagę jego przebieg, drużyną lepszą. Na przeszkodzie w zdobyciu gola stał albo Sepp Maier, bramkarz światowego formatu, albo woda, na której zatrzymywała się piłka. Ten mecz - jak uważają niektórzy - nie powinien się w ogóle odbyć. Gospodarze nie chcieli jednak zmieniać terminu spotkania z uwagi na napięty terminarz mistrzostw i ze względu na ponad 60 tysięcy kiców, którzy szczelnie wypełnili tego dnia Waldstadion we Frankfurcie.
- Według mnie, jedynym rozsądnym rozwiązaniem było wtedy odwołanie tego meczu - uważa Wiesław Pawłat, dziennikarz sportowy lubelskiego oddziału Gazety Wyborczej. - To nie był futbol, tylko piłka wodna. Jestem przekonany, że na normalniej murawie byliśmy w stanie pokonać przyszłych mistrzów świata (w finale Niemcy wygrali 2:1 z Holandią-kz). Byliśmy w gazie, mieliśmy szybkich skrzydłowych, graliśmy naprawdę dobry futbol. Ta murawa nie była naszym sprzymierzeńcem. Tacy skrzydłowi jak szybki Gadocha nie mogli w pełni pokazać swoich umiejętności. Z powodu kontuzji nie mógł też zagrać Szarmach, a wiele podań, akcji w tym meczu było dziełem przypadku. W takich warunkach trudno było nie tylko o celne podanie, ale i przyjęcie piłki, bo zawodnicy ślizgali się na murawie jak na lodowisku. Mieliśmy wtedy jednak wspaniałego trenera i super zespół. Myślę, że gdyby to były inne czasy, to wielu z piłkarzy Orłów Górskiego, bo tak się o nich mówi do dziś, zrobiłoby światową karierę. Wtedy jednak zawodnicy mogli wyjeżdżać do zagranicznych klubów po ukończeniu 30 lat. W tamtych latach dla piłkarza był to schyłek kariery. W kadrze z 1974 roku wszyscy zawodnicy byli z polskich klubów. Dzisiaj w kadrze Probierza jest to ewenement. Ze świecą szukać takich zawodników.
Po przegranym meczu z Niemcami, Kazimierz Górski skomentował to krótko: “To jest po prostu tak, że wygrywa ten, kto strzeli bramkę więcej”.
Tak nazajutrz o tym meczu pisał "Frankfurter Allgemeine Zeitung":
"Jak silni byli Polacy w tej wspaniałej grze, o tym mogli wyśpiewać całą pieśń przede wszystkim obaj boczni obrońcy: Vogts i Breitner, którzy nigdy w tych mistrzostwach nie mieli tylu trudności ze swymi przeciwnikami. Zwłaszcza Vogts aż nazbyt często zawodził w starciach z najlepszym Polakiem na boisku – Gadochą. Za to Franz Beckenbauer niemal zawsze był na miejscu, ratując sytuację. Monachijczyk powinien się cieszyć, że w tym dniu, kiedy tak łatwo się było poślizgnąć, miał do czynienia tylko z Domarskim, a nie z etatowym środkowym napastnikiem Szarmachem, który nie mógł zagrać z powodu kontuzji podudzia"
Kilka lat po tym pamiętnym meczu Franz Beckenbauer, jeden z najlepszych piłkarzy w historii piłki nożnej przyznał w jednym z wywiadów, że „przy normalnych warunkach, nie mielibyśmy prawdopodobnie z Polakami żadnych szans”.
źródło:
https://www.porta-polonica.de/pl/atlas-miejsc-pami%C4%99ci/bitwa-wodna
https://www.laczynaspilka.pl/biblioteka/mecze/rfn-polska-10-03071974