Partner: Logo FacetXL.pl

W 1963 roku nikt nie skakał wyżej od niego, a jego skok na niebotyczną wówczas wysokość 5 metrów robił wrażenie.

Brian Sternberg pochodzący z Seattle miał znakomite warunki fizyczne do uprawiania sportu. 190 cm wzrostu, imponująca muskulatura, siła i zwinność. Nic dziwnego, że jako młody chłopak próbował swoich sił i na boisku do koszykówki, i baseballa. Był też świetnym gimnastykiem. Ale zwyciężyły skoki. Trudno się dziwić, skoro jego ojciec był kiedyś też tyczkarzem. To on dostrzegł jako pierwszy, że syn ma do tego smykałkę. I to jaką! Jako 19-letni student drugiego roku na University of Washington ustanowił trzy rekordy świata na otwartym powietrzu w ciągu siedmiu tygodni, a "wisienką na torcie" był skok na odległość 5,08 m w Kalifornii, 7 czerwca.

Brian urodził się w Seattle w 1943 roku. Jego ojciec był budowlańcem i zapalonym sportowcem, byłym tyczkarzem - bez większych osiągnięć. Kiedy Brian był w ósmej klasie, ojciec pokazał mu tyczkę. Był jego pierwszym trenerem.

 


To dla niego wykonał prowizoryczną skocznię na podwórku: "poprzeczką" był sznurek przymocowany do dwóch drągów, a Brian swój pierwszy skok wykonał z tyczką wykonaną z cedru

 


Dość szybko nauczył się techniki i wkrótce pokonywał wysokości trzymetrowe. Ojciec nie miał jednak przygotowania trenerskiego, pokazał synowi jedynie podstawy techniki skoku o tyczce. Złamał przy tym niejedną drewnianą tyczkę. Zdawał sobie sprawę, że jeśli Brian ma osiągać sukcesy w sporcie, to musi trafić do profesjonalistów.

Tak też się stało, a Brian miał niebywałe szczęście. Trafił do Johna Cramera, ówczesnego mistrza stanowego w skoku o tyczce (4,3 m). Pod jego okiem Brian się rozwinął jako tyczkarz i z miesiąca na miesiąc pokonywał coraz wyższe wysokości. Cramer polubił swojego podopiecznego, miał z nim bardzo dobry kontakt, a ten odwdzięczał mu się kolejnymi rekordami życiowymi. Wkrótce Brian był drugim obok swojego trenera tyczkarzem stanowym, któremu udało się pokonać poprzeczkę na wysokości 14 stóp (4,26 m).

 


Cramer wiedział, że ma do czynienia z prawdziwym brylantem, a o jego podopiecznym było coraz głośniej

 

„Prawdopodobnie nadal skakałbym na odległość 3 metrów, gdyby nie Cramer” – powiedział kiedyś w wywiadzie Brian. Wiedział, ile zawdzięcza swojemu trenerowi.

Ojciec pękał z dumy za każdym razem, kiedy jego syn bił kolejne rekordy. W 1961 roku Harold Sternberg wziął udział w niecodziennym zakładzie. Koledzy i znajomi namówili go do powrotu na zeskok. Ten jeden raz. Ustalili, że jeśli ojciec Briana zgodzi się, to za każdy przeskoczony centymetr powyżej 3 m zapłacą mu dolara. Harald miał wtedy już 46 lat, ale wciąż imponował kondycją i techniką. Wygrał 24 dolary, a nagrodę przeznaczył na cele charytatywne.

Brian tymczasem całkowicie poświęcił się ukochanej dyscyplinie. Skok o tyczce wymaga niezwykłej koordynacji ruchowej, sprawności i siły. Nie wybacza najmniejszego błędu. Brian o tym doskonale wiedział. Chciał być najlepszy. Zimą trenował gimnastykę, latem skoki. Nie zapomniał o nauce. Chciał być w przyszłości nauczycielem. Zaczął studiować fizykę. Miał świadomość, że ze sportu ciężko będzie mu w przyszłości wyżyć. Musiał mieć fach w ręku.

Kiedy był u szczytu formy, pojawiły się już tyczki wykonane z włókna szklanego. Zupełna rewolucja. Były lekkie, elastyczne, pozwalały na dużo wyższe skoki. Dla Briana była to woda na młyn.

 


Jak wspominają ówcześni dziennikarze sportowi, Sternbergowi wystarczyło oddać zaledwie sześć skoków z nową tyczką, że regularnie skakać 8 stóp (4,2 m)

 


Dwa tygodnie później, w kwietniu 1962 roku pofrunął nad poprzeczką zawieszoną na wysokości 5 metrów. Niebywały wyczyn, biorąc po uwagę, że nowe tyczki z włókna szklanego wymagały zupełnie innej techniki skoku i przede wszystkim czasu, żeby to opanować. Dla niego była to jednak przysłowiowa bułka z masłem. Co ciekawe, jego szkoleniowiec przez długi czas wyrażał się z lekceważeniem o nowych tyczkach. Musiał zmienić wkrótce zdanie. Zawodnicy z tyczkami ze stali lub aluminium osiągali dużo gorsze rezultaty niż skaczący z tyczkami z włókna szklanego.

Brian imponował formą i przygotowaniem fizycznym. Często na rozgrzewce stawał na rękach i wykonywał w tej pozycji...pionowe pompki. To robiło wrażenie i na publiczności i na jego konkurentach.

 


W 1963 roku 20-letni wówczas Brian Sternberg był na szczycie. Należał już do światowej elity tyczkarzy. A jeszcze wszystko miało być przed nim

 


Na wiosnę brał udział w kilku prestiżowych zawodach, ustanawiając w Filadelfii m.in. jeden ze swoich trzech rekordów świata i to w obecności ponad 37 tysięcy widzów. Fachowcy podkreślali, że rzadko zdarza się, że ktoś w tak młodym wieku jak Brian, ma taką odporność psychiczną. Sternberg był gwiazdą dużego formatu, ale widział, co chce w sporcie osiągnąć. Nawet jak bił kolejny rekord, to był wobec siebie samokrytyczny. "Jeśli skoczyłem wysoko, ale wciąż popełniam błędy, to ktoś inny, kto ich nie popełnia, skoczy po mnie wyżej" - powtarzał.

Co ciekawe, Sternberg był także niezwykle utalentowanym gimnastykiem. Niektórzy z ekspertów zaliczali go nawet do 10 najlepszych sportowców na trampolinach w kraju. Jego popisowym numerem było niezwykle trudne podwójne salto w tył. Nikt nie przypuszczał jeszcze, że te ewolucje gimnastyczne staną się wkrótce przekleństwem...

 


Tragiczne salto

 


W lecie 1963 roku Sternberg przygotowywał się do ważnych zawodów w ZSRR. 2 lipca, po godz. 20 świat zawalił mu się na głowę. Dosłownie i w przenośni. Wszystko przez brawurę.

"Wygłupiłem się wtedy" - powiedział po latach. A tym "wygłupem" był najpierw wysoki na kilka metrów wyskok na trampolinie i następnie podwójne salto w powietrzu ze skrętem. Robił to tysiące razy. Rutynowy, wyćwiczony skok. Nie wiadomo, co go zgubiło - rutyna czy brawura. Faktem jest, że w powietrzu stracił orientację. Najgorsze co może się zdarzyć. Nie wiesz, gdzie jesteś, i jak wylądujesz. A on wylądował na głowę. Usłyszał tylko chrupot. Nic więcej nie czuł. Nie mógł czuć, bo był od razu sparaliżowany. Całkowicie - od pasa w dół. Nie czuł ani lewej, ani prawej ręki. Tak samo bez powodzenia usiłował ruszyć nogą. Jakąkolwiek.

Pierwszą myślą Briana - jak przyznał po jakimś czasie - było to, że nici z wyjazdu do ZSRR. Nie sądził, że sytuacja jest na tyle poważna, że ten niefortunny skok będzie miał wpływ nie tylko na jego dalszą karierę sportowca, ale wywrze piętno na całe jego dalsze życie.

 


O tym, że będzie na wózku inwalidzkich nawet nie myślał. Ale nie mógł tego wyprzeć ze swojej głowy. Nie da się pozbyć myśli, że jest się sparaliżowanym. A on był. Nic nie czuł

 


Prześwietlenie wykazało zwichnięcie czwartego i piątego kręgu szyjnego. To akurat nie było najgorsze. Miał niestety uszkodzony rdzeń kręgowy. Miał jeszcze nadzieję, że operacja coś zmieni. Nie zmieniła. Po kilku miesiącach fizykoterapii umarła też nadzieja, że ten paraliż jest może tymczasowy. Nie był. Szpital opuścił już na wózku inwalidzkim.

Przyjaciele, kibice, znajomi nie zapomnieli o nim. Mógł liczyć na ich wsparcie. W ciągu kilku miesięcy po wypadku otrzymał ponad 5000 listów, w tym ze słowami otuchy od prezydenta Johna F. Kennedy'ego, jego żony Jacqueline Kennedy i brata Roberta Kennedy'ego.

„Bardzo mnie rozczarowało, że tego lata nie mogłeś dołączyć do swoich kolegów z drużyny w United States Track Team” – napisał prezydent Kennedy w sierpniu, trzy miesiące przed zamachem w Dallas.

 


Lekarze nie pozostawiali złudzeń, że młody tyczkarz odzyska sprawność. Owszem, przez pewien czas niektóre mięśnie zaczęły funkcjonować, ale Brian nie był w stanie samodzielnie żyć

 


Lekarze nie kryli, że jak przeżyje pięć lat, to będzie sukces. Mylili się. W marcu 1964 roku wrócił do domu. Przeżył na wózku 49 lat. Rodzice nie chcieli umieścić go - tak jak sugerowali lekarze - w specjalnym ośrodku.

W październiku 1964 r. Sternberg rozpoczął codzienne leczenie eksperymentalnym lekiem, w skład którego wchodziła m.in. lignina, materiał, który spaja włókna w drzewach. Wcześniej był stosowany jako rozpuszczalnik przemysłowy, ale z czasem zaczęto go stosować przy urazach mięśni i szkieletu, stanach zapalnych i zapaleniach stawów.

Sternberg po ich przyjmowaniu zaczął odczuwać mrowienie w palcach u rąk i nóg, a mimo że paraliż nadal się utrzymywał, nadal stosował ten lek niemal codziennie.

 


Nie poddawał się. Z pokorą przyjmował przez lata swój los, nawet wspierał innych, dużo mówił o wierze, Bogu

 


Nie skarżył się, nie szukał litości. W licznych wywiadach można go było zobaczyć pogodnego, z uśmiechem na twarzy, który rzuca dowcipami. Żartował, że pan Bóg go trochę "wystawił do wiatru" ale nie ma o to żalu.

Ale los nie był wciąż dla niego łaskawy. W 1976 roku zachorował na zapalenie płuc i lekarze przeprowadzili tracheotomię, aby uratować mu życie. Spędził długie tygodnie w szpitalu, a jego waga spadła do 54 kg. Wyszedł na szczęście z tego. I wciąż próbował walczyć.

W latach 90. dowiedział się o lekarzu z Nevady, który zachwalał eksperymentalną operację mającą pomóc złagodzić skutki paraliżu. W USA była ona niedozwolona. Lekarz zgodził się operować Briana w Niemczech. Za 100 tys. dolarów. Część pieniędzy pochodziła od darczyńców. Zabieg pozwolił Sternbergowi „głębiej oddychać, mówić głośniej, pozostać w pozycji pionowej przez dłuższy czas i ogólnie poczuć się lepiej". Odczuwał też o wiele mniejszy ból.

„Jestem znacznie silniejszy i umiem też lepiej mówić” - powiedział Sternberg, wówczas 53-latek. Dotychczas bywały dni, kiedy trudno go było zrozumieć, mówił zazwyczaj szeptem. Miał też problemy z pamięcią krótkotrwałą. Te objawy nigdy już nie ustąpiły.

 


Z czasem jednak, dzięki tytanicznej pracy, samozaparcia i wiary, że odzyska sprawność, Brian mógł samodzielnie wziąć prysznic i nawet ubrać się. Zajmowało mu to dwie godziny

 


Ale dał radę, mimo że z bólu omal nie płakał. Dla wielu osób był wzorem twardego, niezwyciężonego człowieka.

Przegrał swoją ostatnią walkę na miesiąc przez swoimi 70. urodzinami. Serca i płuca nie dały już rady funkcjonować w tak osłabionym organizmie.

Zmarł 23 maja 2013 r. Krótko przed śmiercią ożenił się ze swoją opiekunką. Zakochali się w sobie już pierwszego dnia, kiedy się poznali. Do dzisiaj wiele osób, które znały tego niezwykłego sportowca, wciąż nie może pogodzić się z jego śmiercią. Miał przecież według lekarzy żyć góra 5 lat. A on zrobił im "psikusa". Żył jeszcze prawie 50.

"I ani razu się poskarżył" - powiedzieli po jego śmierci bliscy Briana Sternberga.

 

 

 

Źródło:

 


https://www.sportspressnw.com/2152412/2013/huskies-vault-legend-brian-sternberg-1943-13

 


https://www.historylink.org/file/22474

 


https://magazine.washington.edu/brian-sternberg-soared-as-a-pole-vaulter-until-fateful-accident/

Tagi:

wypadek,  paraliż,  sport, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz