Oto fragmenty listu:
(...) Jak tylko zbudowaliśmy dom, to od razu zagospodarowaliśmy działkę. Wcześniej nasadziliśmy już iglaki, kupiliśmy sporo drzewek owocowych, krzewy. Ania zagospodarowała każdy zakątek działki. A jest na czym "poszaleć", bo mamy 20 arów do wykorzystania.
(...) Naszym oczkiem w głowie był warzywniak. Zawsze o takim marzyliśmy - świeże warzywa, bez żadnej chemii, oprysków. Mieliśmy tam wszystko, nawet kilka krzaków ziemniaków. Sałaty było zawsze tyle, że rozdawaliśmy ją znajomym. Tak samo jak rzodkiewkę czy cukinię. Do dzisiaj mam dosyć cukinii i placków z niej. Już chyba nigdy się na nią nie skuszę.
(...) Była frajda z tymi warzywami, ale roboty co niemiara. Ani ja, ani Ania nie mieliśmy wcześniej żadnej działki, nie mieliśmy też pojęcia, jak i co sadzić, pielęgnować. Wszystkiego uczyliśmy się od podstaw - z internetu, od znajomych. Nie ustrzegliśmy się błędów. I wciąż eksperymentowaliśmy. Co rusz nowa roślina, kwiaty, byliny. Wciąż coś dosiewaliśmy, przesadzaliśmy, nie było dnia, żebyśmy coś na działce nie robili. A chwasty to rosły jak szalone. Na samym początku naszej ogrodniczej "kariery" Ania poszła po linii najmniejszego oporu i spryskała je jakimś świństwem. Nic mi o tym nie powiedziała, sama musiała zaraz wyjść, a ja zaraz potem chodziłem po tych opryskach i pół działki było w żółte plamy od zniszczonych roślin.
(...) Z czasem jednak bywały dni, kiedy nie wiedzieliśmy już w co mamy ręce włożyć. Zwłaszcza wiosną i na początku lata. To ja wymyśliłem szklarnię, w której rosła wiosną papryka, pomidory, ogórki czy cukinia. Roboty było z tym mnóstwo. Ciągle trzeba było przesadzać, podlewać, pikować. Jak robiliśmy pierwsze nasadzenia, to wiele roślin wkopaliśmy zbyt blisko siebie. Ale nikt z nas nie zdawał sobie sprawy, że taka chociażby niepozorna kalina aż tak bardzo się rozrośnie.
(...) Dobrze, że kiedyś odwiedził nas znajomy Ani, który zęby zjadł na ogrodnictwie. Ja akurat miałem tego dnia zamiar wkopać wyjątkowo piękne krzaki, które do złudzenia przypominały bambusowe tyki. Dostałem je od kolegi. On miał tego na wsi mnóstwo. Okazało się, że to wyjątkowo ekspansywna roślina. Jak poczytałem potem o rdeście, to dziękowałem Bogu, że ten znajomy Ani akurat był tego dnia u nas.
(...) Nie mieliśmy z żoną na nic innego czasu. Działka i działka. Po pracy od razu się przebieraliśmy i do roboty. W końcu Ania się zbuntowała jako pierwsza. Stwierdziła, że zamiast korzystać z życia, odpoczywać, to zostaliśmy niewolnikami własnego ogrodu. Tak rzeczywiście było. Kiedyś, jak mieszkaliśmy w bloku, to jeździliśmy często rowerami po okolicy, czytaliśmy książki wieczorami, albo imprezowaliśmy ze znajomymi. Przy ogrodzie nie mieliśmy na to czasu. Po kilku godzinach pracy przy grządkach padaliśmy ze zmęczenia. Mnie zaczął powoli dokuczać kręgosłup, Ania skarżyła się na kolana. Za jakie grzechy?
(...) Mieliśmy na końcu działki mnóstwo drzew owocowych. Co jakiś czas zbieraliśmy jedynie jabłka. Tylko one rosły. Nie mieliśmy ani razu gruszki, czereśni czy brzoskwini. Na wiosnę wszystko pięknie kwitło, a potem przychodziła jakaś zaraza, mączniak, liście się kurczyły i nie było nic. A pryskać chemią nie chciałem. Bo takie pryskane to w markecie mogę kupić. Kilka razy próbowałem opryskiem z pokrzywy, czosnku, ale bez skutku. Brzoskwinie to miałem ze trzy, ale wszystkie wymarzły.
(...) Jak już wydawało się, że akurat ten sezon będzie udany, to było tak sucho, że bez podlewania ani rusz. To przyszedł rachunek - prawie 700 złotych za wodę za dwa miesiące. Za te pieniądze to się w ogóle nie opłaca niczego sadzić i hodować. Zainwestowałem w zbiorniki na deszczówkę, ale to z kolei też loteria, bo zdarza się, że przez kilka tygodni napada tyle, co kot napłakał. A ziemia jest często tak sucha jak pieprz. Noszenie wiader deszczówki na koniec działki to też jednak spory wysiłek.
(...) Myślę, że w sklepie ogrodniczym zostawiamy co roku kilka tysięcy złotych. Zawsze się coś nowego przyda. A to rękawiczki, a to nowy sekator, nie mówiąc już o samych roślinach. Kiedyś kupowałem często najtańsze narzędzia. Ale to bez sensu, bo po kilku dniach nie nadawały się do użytku. Pamiętam, jak skusiłem się pewnego dnia na tanie buty robocze za śmieszne pieniądze. Miałem je na nogach kilkanaście minut. Kiedy chciałem coś wkopać, to podeszwa odpadła. Tak samo jak okazyjnie kupowane sekatory. Nauczyłem się także, że nie powinno się oszczędzać przy kupowaniu węży ogrodniczych. Te tańsze tak się zaginają, że więcej czasu się traci na ich prostowanie niż podlewanie. Tak samo jak złączki do nich. Byle jakie nie wytrzymują nawet miesiąca.
(...) Mieliśmy z Anią pomysł, żeby posadzić w ogrodzie kilka egzotycznych roślin, które miały być mrozoodporne. I były. Do pierwszego dużego mrozu. Wydaliśmy na nie sporo pieniędzy. Żadna z nich nie przetrwała. Pieniądze wyrzucone w błoto. Mój własny gaj oliwny pozostał w sferze nierealnych marzeń.
(...) Do ogrodu trzeba mieć chyba rękę. My nie mieliśmy. Ani już serca i cierpliwości. Nic nam nie chciało rosnąć. Poza sałatą i cukinią. Nasza znajoma robiła to samo co my, ale u niej wszystko było dwa razy większe, dorodniejsze, a kupowaliśmy przecież te same nasiona czy sadzonki. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Kiedyś wzięliśmy od niej sadzonki truskawek. U niej piękne, dorodne, soczyste, a u nas jak piąty gatunek. Tak samo jak pomidorki koktailowe. Nawet zwykły koperek uparł się, żeby na naszych grządkach nie rosnąć. Już nie będę opisywać, ile pieniędzy, czasu i energii wydaliśmy na walkę ze ślimakami.
(...) Nawet krety i nornice polubiły naszą działkę. Ale tylko naszą. Wiele razy było tak, że u sąsiada nie było nawet śladu po tych gryzoniach, a u mnie na działce kopiec przy kopcu. Śmiałem się kiedyś, że mi pewnie je sąsiad przez płot przerzuca.
(...) Był też taki sezon, że po raz pierwszy mieliśmy tak obficie obwieszony owocami krzew aronii. Następnego dnia postanowiliśmy je zebrać i zrobić z nich sok. Musieliśmy się obejść smakiem. Akurat następnego dnia wyżarły je ptaki. Co do jednej jagody. Ręce opadają.
(...) Z roku na rok nasz ogródek zaczęliśmy zmniejszać. Zaczęliśmy od warzywniaka. Żadnych już ziemniaków, ogórków, pomidorów. Kupujemy to na pobliskim targu.
(...) Teraz modne są tzw. podwyższane grządki. Sąsiad takie ma. Wygodne i estetyczne. Jak sobie jednak pomyślę, że miałbym znowu przy tym chodzić, to aż mnie odrzuca. Teraz na działce mam w większości trawnik. Po bokach jedynie krzewy, drzewa, kwiaty. Nie ma przy tym aż tak dużo roboty, a z żoną wreszcie wróciliśmy do naszych rowerowych wycieczek. Aha, warzywniak mam niedaleko domu. Rzut beretem. A szklarnię oddałem szwagrowi. Niedawno też się wybudował. I odkrył w sobie nową pasję - zamarzył mu się warzywniak...