Oto fragmenty listu przysłanego do redakcji FacetXL:
(...) Po technikum samochodowym zdawałem na studia - na politechnikę. Oblałem matmę. I zapał mi minął. Chciałem spróbować za rok, ale zabrakło mi motywacji do nauki. Na maturze skończyłem i jesienią poszedłem do pracy.
(...) Kolega mi załatwił etat w hurtowni. Jeździłem busem po sklepach i rozwoziłem towar - chemia gospodarcza, kosmetyki. Praca nie wymagająca zbytnich kwalifikacji. Dziennie robiłem 100-200 kilometrów. Dało się wytrzymać. Zarabiałem całkiem przyzwoicie. Mieszkałem z rodzicami, życie mnie niewiele kosztowało. Odkładałem trochę grosza, nie wydawałem na głupoty.
(...) Hurtownia z czasem coraz gorzej przędła. Konkurencja była mocna. Koncerny weszły na rynek, zaczęły się problemy finansowe, opóźnienia w wypłatach pensji, w końcu właściciele sprzedali firmę, a ja zostałem na lodzie. Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, żeby otworzyć warsztat samochodowy. W tamtym czasie Polacy na potęgę sprowadzali samochody z Niemiec, Holandii. Był popyt na naprawy, usługi lakiernicze, blacharskie.
(...) Wtedy pojawił się Adam, kolega z osiedla. Nie widziałem go przed długi czas, wyprowadził się z "dzielni". Okazało się, że miał po zmarłym wuju duży plac z garażem niedaleko centrum. Założyliśmy firmę, wtedy wielu moich kolegów stało się przedsiębiorcami, nie chciałem być gorszy. Kupiliśmy trochę narzędzi, podnośnik i zaczęliśmy działalność. Klientów mieliśmy sporo, na początku znajomi, a potem to już znajomi znajomych. Czasami ustawiały się do nas kolejki, nie było gdzie stawiać kolejnych aut.
(...) Niestety, wspólnik okazał się alkoholikiem. Przy mnie jeszcze jakoś się powstrzymywał, ale wystarczyło, że wyjechałem na dwie godziny do hurtowni i jak wróciłem, to ledwo stał na nogach. Okazało się także, że narobił długów; nie zapłacił kilku faktur za części, potem zawalił płatności z ZUS-em i nie było wyjścia - rozstaliśmy się. Adam po tym próbował jeszcze sam prowadzić ten warsztat, ale popłynął na całego. Wóda go zabiła. Nie żyje już od kilkunastu lat.
(...) Myślałem wtedy żeby samemu prowadzić warsztat. Siadłem z kalkulatorem i wyszło mi, że bez własnego lokalu, to pracowałbym przez pół miesiąca na czynsz, ZUS, podatki i inne koszty. Nijak mi się to nie bilansowało. Zacząłem dorabiać na czarno. Nie chciałem etatu. Mam znajomego, który dzwoni do mnie, jak ma pilną robotę, albo nie daje z czymś rady. Znam się i na mechanice i na blacharce. Potrafię też ogarnąć elektronikę i znam się na lakiernictwie. Zawsze przed jakąś pracą, ustalamy konkretną stawkę i na zakończenie pracy dostaję do ręki gotówkę. On był zadowolony, bo nie musi za mnie płacić do urzędu, a ja byłem niezależny. Pracuję kiedy chcę, to ja decyduję czy jakaś robota mi odpowiada, a przede wszystkim nie interesuje mnie, że czekają jakieś niezapłacone faktury, rachunki za prąd, wodę czy gaz.
(...) Rodzice zmarli rok po roku. Zostało mi po nich mieszkanie. Brat, starszy o osiem lat ode mnie od lat mieszka w Kanadzie. Zrzekł się spadku, stwierdził, że przez te lata opiekowałem się rodzicami, pomagałem im, to on nic nie chce. Mieszkanie sprzedałem, kupiłem mały drewniany domek z dużą działką niedaleko miasta. Wyremontowałem go, mam swój ogród, warzywniak, nie kupuję w lecie ani warzyw ani owoców. Mam swoje.
(...) Nigdzie nie jestem zatrudniony. Nie mam żadnego pracodawcy, który by cokolwiek ode mnie wymagał. Sam jestem szefem dla siebie. Pracuję wtedy, kiedy chcę. Mam też busa, do tego osobowego mercedesa. Raz na jakiś czas jadę do Niemiec. Mam tam brata ciotecznego. Dzwoni, jak ma okazyjnie jakiś samochód do kupienia. Ma tam warsztat i plac z samochodami. Zdarza się, że trafi się rzeczywiście jakaś super okazja. Miesiąc temu kupiłem forda po kolizji paska rozrządu. Okazało się, że awaria nie była aż tak straszna. Udało mi się to ogarnąć. Po odliczeniu wszelkich kosztów zarobiłem na nim 12 tysięcy złotych. Na rękę. Sprzedaż była legalna - z fakturą oczywiście, którą wystawił mój kuzyn. Taki mamy układ.
(...) Przy takiej "działalności" jak moja, nie opłaca mi się rejestrować firmy. Przy tych wszystkich składkach, ubezpieczeniach zarobiłbym "na waciki".
(...) Nikogo nie namawiam, żeby robił tak jak ja. Nie jestem przecież ubezpieczony. Na szczęście nie choruję. Raz na dwa-trzy lata robię sobie podstawowe badania. Tak na wszelki wypadek. Krew, mocz, prześwietlenie. Prywatnie oczywiście. Nie są to jakieś wielkie pieniądze. Nie liczę też na emeryturę. Mam na szczęście po rodzicach jeszcze dużą działkę budowlaną, którą trzymam na czarną godzinę. Do podziału z bratem, ale ona już w tej chwili jest sporo warta, bo można ją podzielić i na niej postawić 5-6 domów lub duży szeregowiec. Najwyżej kiedyś to sprzedam i będę żyć z odsetek.
(...) Nie mam poczucia, że okradam państwo. Mamy wolność, każdy decyduje sam za siebie. To, że nie jestem zatrudniony, nie mam ubezpieczenia, to wyłącznie mój wybór. Nie ma w Polsce przymusu pracy. Ja przecież nic od państwa nie chcę. Nie biorę żadnych zasiłków, zapomóg. Nigdy się nie zarejestrowałem jako bezrobotny. Nie jestem na żadnym fikcyjnym etacie, jak wielu moich znajomych. Jak ktoś mnie poprosi o pomoc przy naprawie samochodu, roweru, czy żeby coś przewieźć, uporządkować ogród, to nie odmawiam. Tak, jak nie odmawiam za to gratyfikacji finansowej.
Szara strefa w Polsce
Według oficjalnych danych Głównego Urzędu Statystycznego, około 2 proc. osób pracujących w Polsce wykonywało pracę nierejestrowaną w 2022 roku. To ponad dwukrotny spadek w stosunku do 2017 r., gdy odsetek ten wynosił 5,4 proc.
Polski Instytut Ekonomiczny zastrzega jednak, że te dane niekoniecznie są miarodajne. Wyniki oparte są na odpowiedziach respondentów, z których wielu nie przyznało się, że pracują na czarno.
Lepszym miernikiem mogą być wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy. A wskazują one, że rośnie liczba wykrytych osób zatrudnionych nielegalnie. To może oznaczać, że albo pracujących nielegalnie jest o wiele więcej niż podają statystyki, albo kontrole sa skuteczniejsze. Szara strefa z pewnością jednak istnieje. Co ciekawe, jeszcze w 1995 roku, aż 15 procent pracujących Polaków otrzymywało swoje wynagrodzenie pod stołem - czyli poza jakąkolwiek kontrolą państwa.
Należy jednak pamiętać, że praca na czarno jest niezgodna z obowiązującymi w Polsce przepisami prawa. Jest powszechnie uznana za nieetyczną i szkodliwą, ponieważ poza naruszeniem prawa pracy, przyczynia się także do unikania płacenia podatków i składek na ubezpieczenie społeczne.
Konsekwencje za pracę na czarno ponosi przede wszystkim pracodawca. Jeśli zostanie wykryta nielegalna forma zatrudnienia, zostaje o tym poinformowany ZUS i urząd skarbowy. ZUS może legalnie dochodzić swojego roszczenia, nawet jeśli składki zostaną przedawnione.
- W przypadku tego pana istnieje także ryzyko, że prowadząc niezarejestrowaną indywidualną działalność gospodarczą naraża się na poważne konsekwencje finansowe - zaznacza Jerzy Matczak, doradca finansowy z Lublina. - W razie wykrycia nieprawidłowości, i ZUS i skarbówka może naliczyć domiar w takiej wysokości, że pan Adam będzie zmuszony sprzedać tę swoją działkę, żeby zaspokoić roszczenia państwa. Musi także pamiętać, że w przypadku - odpukać - nagłej potrzeby hospitalizacji, to za niektóre zabiegi czy operacje będzie musiał płacić z własnej kieszeni. A to są niemałe kwoty.
Źródło:
https://300gospodarka.pl/news/ilu-polakow-pracuje-na-czarno-liczba-przypadkow-rosnie-jest-jednak-jedno-ale
https://zarobki.pracuj.pl/zarobki-i-prawo-pracy/praca-na-czarno-jakie-niesie-konsekwencje