Partner: Logo FacetXL.pl

Zamiłowanie do ziemi miał od dziecka. Wychował się na wsi, ojciec miał niewielkie gospodarstwo, razem z bratem pomagał mu. Ale najbardziej lubił pracować w ogródku z mamą. To ona nauczyła go, jak siać nasiona, pikować, robić grządki, podlewać i pielić.

- Koledzy to się śmiali ze mnie, że zamiast grać w piłkę, to chodzę z grabkami czy sekatorem po działce - śmieje się 37-latek. - A ja naprawdę lubiłem patrzeć, jak te rośliny rosną, rozwijają się, kwitną. Często też eksperymentowałem. A to udało mi się wyhodować arbuza z pestki, a to sprawiłem radość mamie, kiedy wiele lat temu wpadłem na pomysł urządzenia podwyższonych grządek, żeby nie musiała się schylać. Wtedy nie było to tak powszechne jak dzisiaj.

 


Karol po studiach wyjechał na dwa lata do Holandii. Pracował tam w firmie ogrodniczej. Tam też nauczył się m.in. jak powinno się formować iglaki

 


Nawet nie przypuszczał, że po latach ta umiejętność przyda mu się w pracy.

- Nigdy też nie sądziłem, że będę zarabiać na życie jako ogrodnik - mówi. - Lubię tę pracę. Są też z tego pieniądze, ale to nie jest praca dla każdego. To trzeba po prostu lubić, mieć z tego frajdę. Wiele razy słyszałem od znajomych, którzy mają działki, że męczy już ich to ciągłe pielenie, podlewanie, porządkowanie. To ci, którzy nie mają do zieleni serca.

Po powrocie z Holandii zatrudnił się w firmie reklamowej. Z zawodu jest grafikiem. Biuro mieściło się na peryferiach miasta. Wokół było pełno zieleni. W samym biurze także było zielono za sprawą wielu doniczek z kwiatkami. Nikt jednak o nie nie dbał, te które lubiły światło - stały w cieniu i odwrotnie, zimnolubne były wystawione na słońce.

- Niektóre miały za małe doniczki, a jak ktoś się dorwał przypadkowo do podlewania, to lał wodę bez opamiętania - wspomina Karol. - Nie mogłem na to patrzeć i któregoś dnia zrobiłem z tym porządek. Wszyscy byli zdziwieni, że ja, grafik, znam się na tym. A każdy miał mnóstwo pytań, bo kilka osób miało też działki i każdy chciał wiedzieć jak dbać o trawnik albo jak pozbyć się ślimaków.

Najwięcej pytań miał jednak szef agencji, jego pracodawca. To on, jako pierwszy zaproponował mu pracę w ogrodzie. Miał dużą działkę, ogród i był ciągle zapracowany. Nie miał czasu, ani jak się potem okazało wiedzy, jak pielęgnować taki ogród i dbać o rośliny.

 


Zaczęło się od pracy po godzinach, potem w weekendy, a w końcu Karol stwierdził, że woli zarabiać na życie pracując w ogrodzie, a nie za biurkiem

 


Zostawił sobie jednak furtkę - w zimie, kiedy miał mniej pracy ogrodniczej, brał zlecenia graficzne.

- Od pięciu lat moje główne dochody to usługi ogrodnicze - mówi. - Moimi klientami są głównie młodzi ludzie - biznesmeni, przedsiębiorcy, sporo lekarzy. Ci, którzy pracują od rana do nocy, także w weekendy. Nie mają czasu na prace w domu, ogrodzie. Dobrze zarabiają, robią kariery i do takich prac nie mają głowy. Niektórzy nawet przyznają wprost, że ich to nie rajcuje.

Karol nie ma stałych stawek. Te są uzależnione od zakresu prac.

- Nie pracuję na dniówki - dodaje. - Bo czym innym jest np. podcinanie wysokich iglaków, czy formowania, a czym innym pielenie chwastów.

Nie ukrywa, że ceni swoją pracę. Zainwestował też sporo pieniędzy w nowy sprzęt.

- Nie kupuję marketowych sekatorów czy tanich podkaszarek z marketu - podkreśla. - Jeśli już, to markowy, porządny sprzęt.

Na zarobki nie narzeka. Zdarza się jednak czasami, że niektórzy klienci narzekają na proponowane przez niego stawki. Tak jak kilka tygodni temu.

- To był nowy klient od mojego znajomego - mówi. - Chciał, żeby mu skrócić i wyrównać wierzchołki kilkudziesięciu tui, które zacieniały mu dom. W jego przypadku skorzystanie ze zwyżki, czyli ruchomej platformy na samochodzie nie wchodziło w rachubę. Nie byłoby jak wjechać; pozostawała drabina i dość żmudna praca. Chciałem za to 2000 złotych. I pan zrobił wielkie oczy. Przyznał, że nie spodziewał się, że to tak droga usługa. Przeprosił za fatygę. Powiedział, że sam to zrobi. Od znajomego, który mieszkał obok, dowiedziałem się potem, że szukał innych fachowców i okazało się, że i tak byłem jednym z tańszych. Nie wiem, czy sam się tym w końcu zajął, czy też kogoś wynajął.

Karol miał też kilka lat temu klienta, który kupił stary, zabytkowy dom pod miastem. Z dużą, zadrzewioną działką. Chciał wyciąć dwa świerki. Każdy miał po kilkadziesiąt lat. Przeszkadzały mu, bo w tym miejscu miała stanąć duża altana z letnią kuchnią. W grę wchodziła wycinka metodą alpinistyczną.

 


- Zanim mu powiedziałem, że to koszt kilku tysięcy złotych, spytałem, czy ma już zezwolenie na wycinkę - mówi Karol. - I wtedy pan zrobił wielkie oczy

 


Nie wiem, czy mnie nie wkręcał, bo zaczął mnie przekonywać, że to jego działka i jego drzewa i może robić co chce. Nie wiem, jak to się skończyło, bo już nigdy do mnie nie zadzwonił. Ale jak będę w tamtych okolicach, to z ciekawości sprawdzę, czy coś się zmieniło.

Najwięcej pracy ma zwykle z porządkowaniem działki, zwłaszcza wiosną.

- To najczęściej wertykulacja trawników, prześwietlanie drzew, przesadzanie - mówi. - Takie usługi nie są może tanie, ale trzeba mieć i wiedzę, i co tu ukrywać - trochę siły. Rozpiętość cen jest też spora, w zależności od tego, co trzeba zrobić. Ale takie minimum za osiem, dziesięć godzin pracy to u mnie wychodzi ok. 600 złotych. Jeśli z pomocnikiem, to dodatkowo jakieś cztery stówki.

Formowanie iglaków czy prace przy wysokich drzewach to są oddzielne stawki.

- Te usługi są specyficzne - podkreśla Karol. - Niektórzy chcą mieć konkretny kształt iglaka, innych zadowoli jedynie skrócenie wierzchołka. Takie formowanie to zazwyczaj koszt od 150 do nawet 800 złotych i więcej. W zależności od wielkości, nakładu pracy.

 


Karol w swojej pracy często miał do czynienia z klientami, którzy zdecydowali się na domek z działką jakby za...karę.

 


- Miałem kiedyś takiego młodego pana, który zbudował duży, "wypasiony" dom ze sporą działką - mówi. - Widać było, że do biednych nie należał. Ani on, ani jego żona nie mieli zupełnie serca do tej działki. Coś tam im ktoś posadził, zrobił trawnik, ale zupełnie o to nie dbali. Poza jednym. Klient miał obsesję na punkcie trawnika. Było go może z pięć arów. Nie dał trawie urosnąć. Potrafił kosić ją dwa razy w tygodniu. Byle tylko poszła trochę w górę. Jak przyszła susza, były upały, to zupełnie zżółkła. Kiedyś mu powiedziałem, że nie ma takiej potrzeby częstego ścinania, bo mu ziemia całkiem wyjałowieje, ale wiedział swoje i dalej kosił. Zresztą z tym koszeniem trawy to często ludzie przesadzają. Zawsze powtarzam każdemu, że wyższa trawa da nam więcej korzyści niż ścinanie na zapałkę, zwłaszcza wczesną wiosną, kiedy wiele osób nie pozwoli jej nawet dobrze się jej rozwinąć. Podobnie jest z nawozami. Często klienci nie czytają nawet jak je dozować. Sypią garściami gdzie się da, a potem jest "panie Karolu, ratuj pan".

 


Nasz rozmówca jest zwolennikiem jak najmniejszej ingerencji w naturę

 


- Nie zawsze i nie wszędzie się to da - kończy. - Ale często nie mogę pojąć, jak to jest, że ktoś kupuje działkę, stawia na niej dom i każdy skrawek ziemi - to, co się tylko da, przykrywa betonem, cegłą, czy kostką brukową. Rozumiem, że to jest praktyczne, łatwiejsze w utrzymaniu niż trawnik, ale co to za przyjemność, kiedy wszędzie wkoło mamy te chodniki, chodniczki. I tak już wiele miast popełniło ten błąd, że mają teraz zabetonowane skwery, rynki i place. Jest to praktyczne, bo nie trzeba dbać jak o zieleń, ale wygląda to koszmarnie. I podobnie niektórzy robią podobnie przy swoim domu. Miałem kiedyś takiego właściciela działki, który co roku ją zmniejszał, kosztem trawnika. Niedawno przejeżdżałem obok niego. Z przodu domu już nie ma ani kawałka zieleni. Ale jeśli ktoś tak lubi, to jego sprawa. Każdy ma swój rozum.

Karol dziwi się także, że tak wiele osób inwestuje również w sprzęt ogrodniczy, którego nie potrafi prawidłowo obsługiwać.

- To już jest normą, że niektórzy dziwią się, że w kosiarce trzeba wymieniać olej, że jest filtr powietrza, albo że przed zimą zbiornik paliwa powinien być pusty - mówi Karol. - Jeden z moich klientów trzy razy reklamował piłę spalinową, bo nie chciało mu się przeczytać w instrukcji jak ją prawidłowo odpalać na wyciągniętym ssaniu. Dziwił się także, że jest coś takiego jak hamulec. I że jak się uruchomi, to łańcuch się nie kręci. To takie abecadło. Ale zawsze ich wtedy pytam, czy odważyliby się jechać samochodem, nie wiedząc do czego służą pedały?

 

 

 

 


 

Tagi:

działka,  ogród,  praca, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz