Partner: Logo FacetXL.pl

Dariusz Mazur z Lublina od czasu do czasu używa opiekacza, który został wyprodukowany przed ponad 30 latami. A powstał w kraju, którego już nie ma.

- Kupiłem go w NRD w latach 80. ub. w. - mówi pan Dariusz. - Studiowałem germanistykę i często wyjeżdżałem na praktyki za Odrę. Ten opiekacz jest niezniszczalny. Jest solidnie zrobiony, wszystko działa jak należy. Kiedyś używałem go niemal codziennie. Robiłem w nim grzanki, zapiekanki. Do dzisiaj mi służy.

 


Od 34 lat ma markowy odkurzacz, który jej mąż kupił przez...pomyłkę

 


- W latach 90. popularne były różnego rodzaju pokazy sprzętu AGD w domach - wspomina pani Grażyna spod Lublina. - I pewnego razu, jak mnie nie było w domu, znajomy męża zaprezentował mu odkurzacz, który tak go zachwycił, że podpisał umowę na jego kupno - na raty. Tylko, że mu się zera pomyliły. To było bodajże ok. 6 tys. zł. W tamtych latach to był majątek. Pokłóciliśmy się wówczas. Ale odkurzacz służy nam do dzisiaj. Wtedy nie wierzyłam, że on ma jakieś kosmiczne patenty, ale faktycznie jest "nie do zdarcia". Do dzisiaj pamiętam, jak mąż wysypał sól pod dywan i pokazał mi, że ten odkurzacz potrafi tę sól spod tego dywanu wyciągnąć. Na co dzień używam teraz bezprzewodowego, ale jak robię generalne porządki, to ten stary jest jednak niezastąpiony. Od tego czasu mieliśmy kilka innych odkurzaczy w domu, ale wszystkie po jakimś czasie się psuły, a ich naprawa się nie opłacała.

W domu pani Grażyna używa także maty do hydromasażu. Kupiła ją na początku lat 90. Była to wówczas zupełna nowość. Nawet dzisiaj w pełni spełnia swoją rolę.


Henryk Kiryluk z kolei wciąż używa ekspresu do kawy, który pochodzi jeszcze z lat 80. ub. w.


- To enerdowski wyrób na papierowe filtry - mówi. - Ale kawa z niego do dzisiaj mi najbardziej smakuje. Używam go niemal codziennie. Nic się w nim jeszcze nie zepsuło. Jest prosty i niezawodny w obsłudze.

To nie jedyny sprzęt u pana Henryka, które pamięta jeszcze czasy PRL-u. Rok temu uruchomił prawie 50-letnią pralkę Frania, żeby wyprać robocze ubrania. Wciąż działa bez zarzutu.

Nieco młodszy sprzęt, bo 36-letni wciąż służy w domu Grzegorza Linkowskiego, znanego reżysera. To sokowirówka renomowanej firmy Bosch.

- Kupiliśmy ją jeszcze w Peweksie - mówi pan Grzegorz. - Kosztowała wtedy około stu dolarów. To było bardzo dużo. Ale przez te wszystkie lata użytkowania sprawuje się bez zarzutu i służy nam do dzisiaj.


Wiele osób podkreśla, że także niektóre starsze samochody - bez elektroniki i skomplikowanych podzespołów - również potrafią zaimponować swoją żywotnością

 


Przekonuje o tym Andrzej Maksymiuk, przedsiębiorca z Zamościa.

- Prowadzę firmę budowlaną i mam kilka różnych samochodów dostawczych - mówi. - Większość to nowe, w leasingu. Pamiętam jak kilka lat temu przyszły siarczyste mrozy. Przy prawie minus dwudziestu pięciu żaden nie odpalił. Poza moim 40-letnim mercedesem 307. Stary, poczciwy diesel nigdy mnie nie zawiódł. Ma już 800 tys. km przebiegu, a poza naprawami blacharskimi, to wszystko w nim działa jak należy. I co ważne, każdy mechanik go zreperuje i nie za miliony.

Podobne doświadczenia ma Jerzy Krawiec z Kraśnika. On z kolei jest właścicielem vw golfa z 1987 roku.

- To drugi samochód w domu - mówi. - Ale ten golf wciąż mnie zadziwia. Ma jeszcze oryginalne amortyzatory i końcówki drążków kierowniczych. Silnik odpala od razu, nie bierze oleju, zawieszenie jest w idealnym stanie, mimo że ma na liczniku ponad pół miliona przejechanych kilometrów. Nigdy mnie nie zawiódł, a mam go już od 31 lat.

Pan Jerzy najczęściej jeździ drugim autem - trzyletnim. I przed świętami musiał wezwać lawetę. Auto za żadne skarby nie chciało odpalić. W serwisie usłyszał, że komputer "zwariował" i nie mógł rozpoznać elektronicznego kluczyka. Co jakiś czas zapal mu się też kontrolka ciśnienia powietrza w oponach. Ale podobno to mało istony błąd...


W 1990 roku moja redakcyjna koleżanka kupiła w Peweksie lodówkę i piekarnik

 


I jedno i drugie urządzenie działa do dzisiaj. W lodówce nigdy nic się nie zepsuło. W piekarniku awarii uległ jedynie termometr.

Polska pralka Luna służy do dzisiaj także w domu Henryka Kowalczyka z Włodawy. To prezent ślubny z 1987 roku.

- Byliśmy jednymi z pierwszych wśród naszych znajomych, którzy mieli wtedy pralkę automatyczną - mówi pan Henryk. - Teść był wojskowym i załatwił ją w sklepie dla mundurowych. Pamiętam, że pierwsze pranie oglądaliśmy z szeroko otwartymi oczami - tak jak pierwszy kolorowy telewizor. Pralka tylko raz się zepsuła. To była jakaś uszczelka. Ale do dzisiaj korzystamy z niej. Nie jest może energooszczędna i nie ma "bajerów", ale spełnia swoją rolę. Po prostu pierze. I to dobrze.

 


Swoją rolę wciąż spełnia też 41-letni młynek do kawy, który posiada Zdzisław Trębski z Lublina. To prezent imieninowy

- Został wyprodukowany jeszcze w ZSRR - mówi jego właściciel. - Jest solidny, ciężki i nigdy się nie zepsuł, a używam go co kilka dni. Już tak się przyzwyczaiłem do niego, że żadna inna kawa mi nie smakuje.

To nie jedyny sprzęt w jego domu, który pamięta jeszcze czasy ZSRR. W kuchni wciąż stoi lodówka Polar z 1991 roku.

- To lodówko-zamrażarka - mówi pan Zdzisław. - Nawet śrubki w niej żadnej nie wymieniłem. Chłodzi i mrozi jak należy, pewnie dlatego, że nie ma w niej żadnych ekologicznych substancji chłodzących.

Do niedawna pan Zdzisław używał także kilkudziesięcioletniego czajnika elektrycznego. Kiedy zaczął przeciekać - kupił nowy, z marketu. Nie najtańszy.

- Po trzech dniach przestał działać - mówi. - Podobnie jak elektryczna piła, którą dostałem w prezencie od syna. Przestała "współpracować" po kwadransie cięcia. Coś tylko zadymiło, zagrzechotało i tyle było z niej pożytku.

Złe doświadczenia związane z jakością współczesnych urządzeń ma też Krzysztof Dudek z Lublina. Kilka lat temu chciał rozszerzyć swoją działalność gospodarczą. Oprócz handlu samochodami, skusił się na śnieżne skutery.

- Akurat była wyjątkowo śnieżna zima, chciałem spróbować sił w tej branży - mówi. - Zaproponowano mi przedstawicielstwo jednej z firm. Pojechałem do Warszawy, wziąłem w komis kilka takich skuterów. Dzień później postanowiłem je wypróbować, żeby się przekonać, jak to działa. Wyjechałem na pole. Przejechałem może sto metrów i się...zakopałem. A śniegu nie było wcale dużo. Skutera nie dało się już uruchomić. Po trzech dniach odwiozłem je wszystkie do dealera. Tak się wyleczyłem z tego badziewia. Dobrze, że to nie było przy kliencie, bo bym tylko najadł się wstydu.

 

 

Tagi:

sprzęt AGD,  awaria, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz