To już dwa lata. Tyle trwa wojna na Ukrainie. Dziesiątki tysięcy ofiar, spalonych domów, niewyobrażalnych tragedii.
Roman Zilinko, absolwent KUL-u, który na stałe mieszka we Lwowie podkreśla, że wojna z Rosją dotknęła niemal każdego mieszkańca Ukrainy.
- Kilku moich kolegów i przyjaciół zginęło już na tej wojnie - mówi. - Tu, na zachodzie Ukrainy, m.in. we Lwowie jest na pozór spokojnie. Jesteśmy nieco oddaleni od linii frontu. Nie jest to jednak normalne życie. Codziennie czuje się napięcie, niepewność co przyniesie kolejny dzień. Nie wiem, czy dziś czy jutro dojdę szczęśliwie do pracy czy domu. Nie tak dawno bomba wybuchła kilkaset metrów od mojego domu. Były ofiary. Nie pierwsze w tej wojnie. I pewnie nie ostatnie. Każdy stara się w miarę normalnie żyć, pracować, ale stres towarzyszy każdemu codziennie.
To jest wojna. Tu się nie da niczego zaplanować w dłuższej perspektywie
Roman Kabaczij, dziennikarz z Kijowa kilka dni przed wybuchem wojny wyjechał z żoną ze stolicy Ukrainy.
Zostaliśmy, bo musieliśmy się zająć babcią żony i teściową - mówi. - Powiedzieć, że wojna jest straszna, to tak jakby nic nie powiedzieć. Trzeba to przeżyć, ale tego akurat nikomu nie życzę, kiedy biegniesz do schronu, a nad głową masz prawdziwe piekło: atak dronów, wybuchające bomby, świst pocisków. Nasza obrona przeciwlotnicza dwoi się i troi, ale nie zawsze uda się strącić wszystkie pociski
Dużo pańskich znajomych, kolegów zginęło już na tej wojnie?
- Bardzo wielu, m.in. kolega z klasy, znajomy dziennikarz zabity w lesie przez Rosjan, czy syn mojej koleżanki. Miał dopiero 25 lat. Codziennie widuje się w Kijowie pogrzeby. W Buczy mieszkałem przez 12 lat. Zbiorowa mogiła, o której głośno się zrobiło na całym świecie znajdowała się dwieście metrów od mojego domu. Ta wojna wciąż trwa, nie daje o sobie zapomnieć.
A czemu pan nie walczy na froncie?
- Każdy walczy na swój sposób. Jedni pracują, zarabiają, przekazują pieniądze na potrzeby armii, inni zgłaszają się na ochotnika. Ja tuż po wybuchu wojny nie wychodziłem ze studia telewizyjnego. Jestem z wykształcenia dziennikarzem, znam język polski, przekazywałem relacje z wojny także waszym mediom, byłem tłumaczem. Dzisiaj pracuję w Muzeum Narodowym Historii Ukrainy w Drugiej Wojnie Światowej w Kijowie. Pokazuję zwiedzającym m.in. okrucieństwa tej wojny. To też jest walka. Walka o pamięć. W naszym muzeum czynna jest ekspozycja "Ukraina - ukrzyżowanie". Składa się z artefaktów zebranych na wyzwolonych terenach obwodu kijowskiego i czernihowskiego. W 2023 roku ta wystawa dostała w Londynie "muzealnego Oskara".
Byłby pan kiedyś zdolny wybaczyć Rosjanom ich zbrodnie?
- Dzisiaj mówię "nie". Przed wojną miałem wielu znajomych Rosjan - młodych, wykształconych, inteligentnych. Żaden z nich nie potępił wojny. Ani jeden. Nie kryli się z tym, że najbardziej ucieszyłby ich rozpad Ukrainy.
Jak na co dzień żyje się w Kijowie?
- Jak nie ma ataków, alarmów, to pozornie panuje spokój. W czasie nalotów wystarczy jednak wejść do stacji metra, żeby poczuć grozę wojny. Każdy przeżywa to na swój sposób. Jedni się modlą, siedząc na schodach i nasłuchując odgłosów wybuchów, inni płaczą, jeszcze inni pod maską obojętności kryją swoje obawy o najbliższych, którzy być może nie zdążyli się gdzieś schronić. Ja nie tak dawno pędziłem do domu, bo akurat pocisk uderzył w sąsiedni dom, kiedy byłem w pracy. Żona akurat była w mieszkaniu. Przez wiele godzin musiałem ją uspokajać. Niestety, takie sytuacje są w Kijowie bardzo częste. Ale u nas i tak jest o wiele spokojniej niż w Chersoniu czy Charkowie.
Andżelikę Kwolik z Sambora pierwszy dzień wojny zastał w Polsce.
- 24 lutego 2022 roku obudziłam się z potwornym bólem migrenowym, dawno nie miałam takiego ataku - mówi. - Sięgnęłam po telefon. Pierwszy wpis, który zobaczyłam na Facebooku brzmiał mniej więcej tak: "diabeł atakuje niewinnych ludzi". Autorem był mój przyjaciel z Lublina. Ból głowy stał się nieznośny, gorączkowo usiłowałam skontaktować się z ojcem w Samborze. Wojna stała się faktem. Kika dni wcześniej wyjechałam z Ukrainy, wojna wisiała już wtedy w powietrzu - czuć było wszędzie napięcie, nerwowe żarty, dodawanie sobie otuchy, że przecież Putin nie będzie miał odwagi pójść dalej za Donbas.
Ukraina żyła w stanie wojny od wielu lat. Już mieliśmy „niebiańską setkę” – pierwszą setkę obrońców, którzy zginęli
Nadal naiwnie wierzyliśmy, że Rosja dalej nie ruszy. Śmieliśmy się z papieru toaletowego i wycieraczek z wizerunkiem satrapy z Kremla, które można było kupić na lwowskich targowiskach. Dwa dni przed wybuchem wojny miałam urodziny, spędziłam je w pięknym Sandomierzu. Pamiętam, że czułam wtedy jakiś lęk, dziwnie wyglądał ognisty zachód słońca. 24 lutego 2022 roku w Polsce był tłusty czwartek, ale jakoś nikomu nie smakowały te pączki. Potem ogromna fala uchodźców, praca, pomaganie, kontakt z tatą, strach, zmęczenie, suchy płacz, bo łez nie wolno było pokazać tym, którzy nagle stracili dom, wszystko. Pierwsze miesiące wojny, pierwszy rok wojny tak właśnie pamiętam. Musiałam być silna, radosna i twarda, bo ktoś musiał dawać tym ludziom nadzieję, zmuszać do życia. Nadal myśleliśmy, że to tylko chwila. Ta chwila trwa nadal. Dwa lata. Wielu z uchodźców wróciło.
Ukraina to ich dom, ich miejsce, oni nie potrafią żyć gdzie indziej, nawet, gdy niebo czyste, nie ma syren, dzieci nie muszą się bać
Ja jestem obywatelką RP, jestem tłumaczką z Galicji, z Sambora. Od ponad trzydziestu lat żyję na dwa państwa, dwa moje państwa. W Samborze jest dom, tata, psy, sad, sąsiedzi, rodzina, przyjaciele, mój zapach i smak dzieciństwa, grób mamy. Często tam bywam. Nie boję się. Pierwszego dnia chciałam jechać właśnie tam, natychmiast; jak mam umrzeć, to tylko tam. Wybili mi to z głowy, a pierwszym był tata. Zawsze odwiedzam grób mamy na cmentarzu. Prosty rytuał znany każdemu. Tak już jest. Obok jest nowy cmentarz wojskowy. Po dwóch, trzech miesiącach wojny jest coraz większy. Zaczyna brakować miejsca. Przy każdym grobie flaga. Ukraińska flaga jest pięknie radosna: słońce, niebo, woda, zboże – kolory życia. Pole flag na cmentarzu.
Gdy idę na zakupy do centrum, na targ, prawie codziennie słyszę wycie syren
Mam wrażenie, że tylko ja reaguję ostrym lękiem. Ludzie żyją, rozmawiają, żartują, robią zakupy, planują, zakochują się, rodzą dzieci, wyprowadzają psy, psioczą na ceny i na polityków. Codzienność bogobojnych i pracowitych Galicjan. Po drodze mam początek wylotówki na Lwów. Praktycznie codziennie mijam tam świeży rząd zniczy, często kondukt i ekumeniczny zestaw duchownych w żałobnych szatach, ludzi z kwiatami. Często klęczą przed karawanem jak przed obrazem świętego czy relikwiami. Tak, przed relikwiami, bo każdy z ukraińskich żołnierzy jest jak święty, ciało zabitego na wojnie jest święte, to ciało-relikwia świętego bohatera.
Z Andrzejem znaliśmy się od zawsze. Był kilka lat młodszy, mieszkaliśmy kilka domów od siebie, bliżej mi było do jego siostry, kilka lat starszej. Na wojnę zgłosił się sam, w pierwszych dniach wojny. Stwierdził, że inaczej nie może. Miał dom, żonę, dzieci i już nawet wnuki; czuł się bogiem wojny, był w artylerii. Bóg wojny zginął przed Wielkanocą 2023. Był w połowie Polakiem jak ja, jak wielu z Galicji.
Po drugiej stronie ulicy, kilka domów dalej, mieszka sympatyczny pan Michał, grabarz, dobry człowiek, dwóch synów.
Kilka miesięcy temu musiał pochować jednego z nich. Powiedział, że poruszy świat, ale drugiego zabić nie da
Wymieniać dalej? Przyjaciółka z klasy, córka i zięć są po akademii wojskowej, mieszkają z dzieckiem na poligonie. Oksana już też nauczyła się żyć w ciągłym strachu.
Sąsiad, muzyk, ma swój popularny w mieście zespół. Sympatyczny, wesoły człowiek. Już nie daje rady, już nie może tak codziennie grać na pogrzebach, dwa, czasem trzy dziennie, w sali organowej, byłym kościele zakonnym. Najgorzej, gdy są dzieci malutkie z tymi kwiatkami, same nie rozumieją, czemu mama płacze, czemu te kwiatki, i co tutaj się dzieje.
Kiedyś oglądałam dużo filmów z okresu II wojny. Znam historię tych czasów, historię getta, obozów. To taka chora ciekawość człowieka, który pragnie zrozumieć wojnę. Jak oni mogli żyć w tym piekle tyle lat, kochać, tworzyć, myśleć. Gdy ostatnio obejrzałam film „Filip”, historię Leopolda Tyrmanda już rozumiałam więcej wojnę. Po raz pierwszy od jej wybuchu mogłam tak po prostu płakać razem z bohaterem z tej bezsilności, że ja nic więcej nie mogę, chociaż żyję. Aż żyję.
Często słyszę komentarze Polaków, czemu nie każdy Ukrainiec jest na froncie, czemu na ulicach widzimy mężczyzn w kwiecie wieku i sił, a są w cywilu
To jest inna wojna, ta wojna ma kilka frontów. Ukraina nie jest państwem autorytarnym. To nie Rosja, gdzie jest masowa mobilizacja, chociaż ostatnia fala mobilizacji na Ukrainie wcale ciekawie nie wygląda. Owszem, nie mamy przewagi liczebnej, mamy mniej mieszkańców, ale przecież ktoś też musi ten kraj utrzymać ekonomicznie. Nie będę się zagłębiać w zawiłości polityczne, to nie moja działka; zresztą, nie wszystko jest tak doskonałe etycznie. Niektórzy zwyczajnie wykupili się z wojska, ale nie o nich mowa. Od początku wojny były dosyć jasne zasady mobilizacji: ojcowie rodzin wielodzietnych, opiekunowie niepełnosprawnych, osoby z pewną grupą inwalidzką, osoby po 60. roku życia, kierowcy tirów, pracownicy kolei, specjaliści IT - to tylko kilka z kategorii, które nie podlegają mobilizacji. To nie jest tak, że oni nie walczą. Już chyba każdy wie, że specjaliści IT na Ukrainie są niesamowicie sprawni. Pracownicy elektrowni, strażacy, lekarze walczą codziennie, żeby Ukraina w miarę normalnie funkcjonowała. Ktoś musi pracować, wychowywać dzieci, uczyć. Zbyt dużo już zginęło, jeszcze zginie, ale ktoś zostanie. Wśród kozaków w dawnych czasach byli specjalnie oznakowani, czyli mieli przekłute jedno ucho z okrągłym kolczykiem. To nie była moda, to oznaczało, że ten mężczyzna jest jedyny w rodzinie, jedynak, żywiciel, przedłużacz rodu. Należało go chronić, nigdy nie puszczać na pierwszą linię frontu. Teraz jest podobnie. Wiem, że dzięki takiej „zasadzie” ocalało kilku bardzo ważnych dla kultury, nauki osób. Świat się zmienia, ale jedno zostaje – żeby naród istniał, potrzebna jest kobieta i potrzebny jest mężczyzna. Nie osądzajmy więc zbyt pochopnie panów w cywilu, często robią niezłą robotę dla zwycięstwa.
Ta wojna jest gorsza. Po dwóch latach nadal mam wrażenie, że świat zupełnie nie rozumie, że to jest III wojna światowa, to nie jest walka tylko Ukrainy
Pech chciał, że Ukraina jest przedsionkiem Europy i że nie jest to państwo autorytarne. Ukraina jest jednym z nielicznych państw byłego ZSRR, które nigdy nie utraciło własnej tożsamości. Tak, możemy mówić, że to dzięki bardzo proeuropejskiej Galicji, czy centralnej Ukrainy, ale tak czy siak, mamy jakiś gen wolności w swoim DNA, który nie pozwala nam tkwić w niewoli. 2014 rok, luty, Majdan Godności, pacyfikacja. Wytrwaliśmy, bo to była walka o wolność i godność wolnego narodu. Wytrwamy i teraz, ja w to wierzę. Nie tylko ja. My nie mamy innego wyjścia. Polacy mają ten sam gen. Nie można zabrać wolności nikomu, bo wolność jest stanem ducha. Rosjanie w 99 procentach tego nie pojmują. Nawalny, Kasparow, kilku artystów, inteligentów - to zaledwie ułamek procenta tych, którzy próbują ratować bezskutecznie resztki honoru. A wojna trwa, cmentarze rosną, ale dzieci nadal jeszcze się rodzą, więc życie też trwa. Kocham dwa moje kraje, boję się o nie, bo gdy Ukraina padnie, Polska będzie następna. Bo to jest Rosja. Tam nie ma człowieka. Tam jest lud, a lud jest masą biologiczną.