Maciek i Jola po raz pierwszy skusili się na objazdową wycieczkę niedługo po ślubie. Niemcy, Francja, Hiszpania. Autokarem. Dziesięć dni w kilkudziesięcioosobowej grupie. Na wyjazd namówili ich znajomi.
- To była porażka - wspomina Maciek. - Sama podróż była męcząca, a do tego trafiła nam się strasznie roszczeniowa grupa. Kilka osób przez cały wyjazd miała o wszystko pretensje. A to hotel nie taki, a to przysłowiowa zupa za zimna, wprowadzali wciąż tak nerwową atmosferę, że po kilku dniach udzieliło się to wszystkim. Sporo zwiedziliśmy, ale to wszystko było w takim tempie, że nie było czasu na odpoczynek. Nie był to dobry pomysł na spędzenie urlopu.
Dwa lata później - też za namową znajomych - pojechali na tydzień do Egiptu. Ten wyjazd też nie wspominają najlepiej
- Niektórzy z grupy jak zaczęli pić na Okęciu, to skończyli w tym samym miejscu, już po powrocie - mówi Maciek. - Nie trzeźwieli. Cały dzień drinki, basen, jedzenie i znowu drinki. Nas już po dwóch dniach nosiło, żeby coś zwiedzić, zobaczyć. Takie wylegiwanie się na plaży czy przy basenie to nie nasza bajka. Rozumiem jednak tych, którzy lubią tak wypoczywać. Każdy ma inne preferencje.
Na pierwszy wyjazd - zupełnie w "ciemno" zdecydowali się kilkanaście lat temu. Początki nie były najłatwiejsze. Portale, na których można było wynajmować pokoje czy apartamenty dopiero raczkowały. Dzisiaj to już zupełnie inna bajka.
- Wyjeżdżamy zawsze we wrześniu, kiedy większość osób wraca już do domu - mówi Maciej. - Nie ma upałów, jedyny minus to krótszy dzień.
W Polsce - przed wyjazdem rezerwują z wyprzedzeniem jedynie pierwszy nocleg. Później codziennie wieczorem siadają do laptopa i wyszukują kolejne.
- Założyliśmy, żeby nie jechać dziennie więcej niż te 3-4 godziny - przyznają. - Żeby mieć czas na zwiedzanie. I zawsze zakładamy, gdzie spędzimy ostatnie dwa-trzy dni przed powrotem. To jest meta naszego wyjazdu.
Po pierwszym wyjeździe postanowili, że będą ze sobą zabierać własne rowery. Od tej pory nie rozstają się nimi.
- Teraz jak chcemy po drodze coś zobaczyć, to stajemy gdzieś na bezpłatnym parkingu na peryferiach i wsiadamy na rower - mówią. - Do centrum nie pchamy się samochodem, bo zazwyczaj trzeba potem długo szukać wolnego parkingu. To strata czasu.
W samochodzie mają wszystko. Kilka walizek z ubraniami, sprzęt rowerowy, nawet samochodowy ekspres do kawy.
- Przez te wszystkie lata nauczyliśmy się, że po przyjeździe na kwaterę mamy już przygotowane dwie walizki z najpotrzebniejszymi rzeczami. Nie musimy nic przepakowywać. To taki bagaż podręczny.
Szukanie noclegu w internecie daje im też codziennie ogromną frajdę
- Wiele razy zdarzyło się, z trafialiśmy na super promocje - mówią. - Kiedyś we Włoszech znaleźliśmy na portalu ofertę apartamentu tuż obok Werony za 30 euro. Duży pokój z łazienką, aneksem kuchennym i balkonem. Nawet się nie zastanawialiśmy. Normalnie kosztował wtedy 90 euro. Tak samo było w Toskanii, gdzie udało nam się wynająć apartament w gospodarstwie agroturystycznym za 35 euro. Warunek - co najmniej na trzy dni. Byliśmy jedynymi gośćmi. Zjeździliśmy rowerami okolice wzdłuż i wszerz.
Na kilkanaście wyjazdów w "ciemno" nie zdarzyło im się zostać bez dachu na głową. Kiedyś w Rumunii spędzili wieczorem kilka godzin na szukaniu atrakcyjnego apartamentu, ale nie trafili na nic ciekawego. Następnego dnia ruszyli w drogę i po drodze udało się im znaleźć w internecie pensjonat położony wysoko w górach nad potokiem. Niezwykle urokliwe miejsce za 40 euro - razem z regionalnym, sytym śniadaniem.
- Hotele omijamy szerokim łukiem - mówi Maciej. - Nie chodzi nawet o koszty, ale my po prostu nie lubimy hoteli - zwłaszcza dużych.
Mają już doświadczenie w szperaniu na portalach z noclegami. I wiedzą, że należy bardzo dokładnie czytać opisy
- Kiedyś wynajęliśmy apartament w Serbii, który według opisu był oddalony o 2 kilometry od centrum - mówi nasz bohater. - I wszystko się zgadzało, tyle że ta odległość była podana w linii prostej. A że to były góry, a do tego obok przebiegała linia kolejowa, to w rzeczywistości samochodem jechało się kilkanaście kilometrów. Ale to drobny szczegół. Na Węgrzech wynajęliśmy kiedyś apartament na wsi, w którym miał być prysznic. Był. W toalecie. Obok maleńkiej umywalki - na ścianie zamontowany był zwykły wąż ze słuchawką. Woda ściekała przez otwór w podłodze. Niby wszystko się zgadzało...
Turyści z Lublina podkreślają jednak, że takie nierzetelne opisy zdarzają się od czasu do czasu i potrafią zirytować.
Zdarza się, że właściciel pokoju czy apartamentu stara się o jak najbardziej dokładny opis, ale nie do końca robi to w uczciwy sposób
I niektórzy dają się na to nabrać. Tak było w Chorwacji, gdzie nasi bohaterowie wynajęli apartament z balkonem i widokiem na morze.
- Zawsze fajnie jest usiąść wieczorem na tarasie czy balkonie i patrzeć na fale czy płynące statki - mówi Jacek. - I taki pokój udało nam się wynająć. Na miejscu okazało się, że wszystko w opisie się zgadza. Był też widok z balkonu na morze, z tym tylko, że trzeba było się mocno wychylić, żeby w oddali zobaczyć skrawek plaży. A na wprost balkonu roztaczał się widok na kilkupiętrowy apartamentowiec.
Jacek podkreśla, że często biora pod uwagę opinie tych, którzy w danym miejscu już nocowali.
- Jeśli większość wpisów jest skrajnie negatywna, to coś jest na rzeczy - mówi. - Jeśli jednak ktoś się żali, że kawa z ekspresu była niedobra albo kolor zasłon mu przeszkadzał, to wiadomo, że mamy do czynienia z malkontentem. Gorzej, jak opinia - i to nie jednostkowa - dotyczyła brudu w pokoju czy też ktoś ostrzegał, że pod apartamentem znajduje się całonocy bar z głośną muzyką. Bo takie styuiacje się zdarzają.
Gorzej, jeśli nie doczytamy, że oferta zawiera dodatkowe, czasami ukryte koszty
- Kilka razy omal się nie nacięliśmy na to - mówi Jacek. - I to najczęściej było we Włoszech. Cena atrakcyjna, super lokalizacja, widok z okna, ale jak się człowiek wczyta we wszystkie szczegóły, to wychodzi, że do tych 50 euro za nocleg trzeba jeszcze dopłacić kilkanaście za pościel czy nawet kilkadziesiąt za sprzątanie. Wtedy ta cena już nie robi się tak atrakcyjna jak na początku.
Jacek stara się też zawsze sprawdzić, czy w pobliżu kwatery będzie można zaparkować.
- Rok temu mieliśmy z tym nie lada problem - mówi. - Wynajęliśmy małe mieszkanie niedaleko jeziora Garda i okazało się, że nie mieliśmy gdzie zaparkować. To było małe miasteczko, gdzie akurat odbywał się jakiś pokaz filmów i wszystkie parkingi w okolicy były zatłoczone. Godzinę jeździliśmy wokół tego miejsca, żeby stanąć. Wszędzie wąskie uliczki. Udało się nam zaparkować dopiero kilka kilometrów od tego mieszkania i wzięliśmy taksówkę. Teraz zawsze sprawdzam, czy nie ma z tym problemu.
Z każdego wyjazdu wracają z nowymi doświadczeniami. Tak jak w ubiegłym roku, kiedy zaczęli korzystać z nowej aplikacji - dotyczącej stacji z LPG.
- Z tym to zawsze był problem, zwłaszcza w Austrii - mówi Jacek. - I przypadkowo trafiliśmy na aplikację, która pokazuje gdzie jest najbliższa stacja na trasie i do tego można sprawdzić, po ile jest tam gaz.
Kiedyś na każdy wyjazd brali ze sobą jedzenie: zupki, konserwy, makaron, gotowe dania. Teraz wszystko kupują na miejscu w lokalnych sklepach czy na targu.
- Ceny są zbliżone - wyjaśnia Jacek. - Niektóre artykuły są nawet tańsze w Niemczech czy Austrii niż w Polsce. Poza tym, grzechem byłoby nie spróbować regionalnych produktów.
Jeszcze kilka lat temu - przed pandemią - znajdowali noclegi za 20-30 euro za dwie osoby. Zdarzało się, że w tej cenie było nawet śniadanie.
- Dzisiaj tyle trzeba zapłacić za jedną osobę - mówi Jacek. - Tanio to już było.
Przed rokiem objechali część Polski, potem Czechy, Niemcy, Austrię, Włochy. W sumie ponad 4700 kilometrów,18 dni poza domem. Wydali ponad 10 tysięcy złotych.
- To koszty noclegów, paliwa, autostrad - wylicza Jacek. - Nie wiem, czy to dużo czy mało. Kilka razy byliśmy w restauracji, muzeum, mnóstwo zwiedziliśmy, codziennie praktycznie byliśmy gdzie indziej. Dopiero ostatnie trzy dni spędziliśmy w jednym miejscu, żeby po prostu poleniuchować. A za rok znowu zapakujemy rowery i gdzieś wyruszymy. Nie wiem gdzie. Przed siebie.