Rozmowa z Piotrem Choduniem, nauczycielem z Zespołu Szkół nr 1 im. Władysława Grabskiego w Lublinie
O ile więcej będzie pan teraz zarabiać? Zadowolony jest pan z podwyżki?
- Jako nauczyciel dyplomowany z 33-letnim stażem dostanę brutto ponad 1300 złotych więcej. Dobre i to, chociaż nie ukrywam, że podobnie jak wielu innych nauczycieli jestem trochę zawiedziony. Zapowiedzi były inne. Podwyżki miały być liczone od pensji zasadniczej, a nie od średniej nauczycielskiej, która nie jest miarodajna. Nie każdy ma dodatki motywacyjne, stażowe i wiele innych, a to ma wpływ na wysokość podwyżek. Nie ma co ukrywać, zarobki nauczycielskie nie rzucają na kolana i nie ma co liczyć, że młodzi ludzie będą się garnąć do tego zawodu. Mam nadzieję, że to jednak dopiero początek zmian w zarobkach nauczycieli.
Czy rzeczywiście w szkole jest za dużo fizyki, chemii, przedmiotów ścisłych, że sensowne jest ograniczanie materiału z tych przedmiotów?
- O to trzeba pytać nauczycieli poszczególnych przedmiotów. Nie jest jednak tajemnicą, że generalnie programy przedmiotów ścisłych są przeładowane i trzeba z tym coś zrobić. Trzeba pamiętać, że wszyscy jesteśmy świadkami ogromnych zmian technologicznych. Internet, sztuczna inteligencja, łatwość zdobywania informacji sprawia, że już nikt nie będzie wymagać od uczniów uczenia się na pamięć np. tablicy Mendelejewa czy zapamiętywania określonych definicji lub reguł. Nie ma takiej potrzeby. Szkoła i proces edukacji też podlega ewolucji i jest to nieuniknione. Musimy to jedynie zrobić mądrze i bez szkody dla uczniów.
A co z pracami domowymi? Będą czy nie?
- Tutaj powstał niepotrzebny szum medialny, który wprowadził sporo zamieszania. Prace domowe były, są i będą. Chodzi jedynie, żeby ograniczyć je w najmłodszych klasach. Tajemnicą poliszynela jest, że większość prac domowych, które są związane np. z plastyką czy wymagające zdolności manualnych, i tak wykonywali sami rodzice lub mieli duży wkład w ich wykonanie. To niczemu nie służyło i nie służy, bo nie wiadomo kogo oceniać - rodzica czy ucznia. Jest to temat do szerszej dyskusji; na pewno prace domowe mają wpływ na kształtowanie poczucia dyscypliny, obowiązkowości i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Pozostaje jedynie kwestia, w jakim wieku i w jakim zakresie należy je wdrażać. I nie chodzi tylko o ilość tych prac, ale i o jakość. Liczę tu na mądrość nauczycieli i zdrowy rozsądek. chciałbym jednak podkreślić, że nikt nigdy nie miał zamiaru rezygnowania z prac domowych. To medialne nieporozumienie.
Jedna godzina religii zamiast dwóch to dobry pomysł?
- Tak uważam. Nic, co jest odgórnie narzucane, a zwłaszcza w kwestii wiary nie jest dobrym pomysłem. Myślę, że dzięki ograniczeniu lekcji religii w szkołach, to właśnie kościół będzie miał teraz większą przestrzeń do przyciągnięcia młodych ludzi do siebie, przekonania ich do religii. Jest to duże wyzwanie, ale jestem dobrej myśli, że sale katechetyczne przy kościołach nie będą świecić pustkami.
Czy wraz z nową władzą oświatową liczy pan na zmiany jako wuefista?
- Na wiosnę mają się zacząć ogólnopolskie testy sprawnościowe. Dla mnie to żadna nowość, bo w swojej szkole robimy to dwa razy do roku. Jeżeli miałbym liczyć na zmiany, to raczej w mentalności rodziców, którzy w trosce o swoje pociechy nagminnie zwalniają dzieci z lekcji WF. Dla wielu dzieci to jest jedyna okazja, żeby w ogóle się poruszać. Z roku na rok patrzę z przerażeniem, jak wielu nastolatków ma problem z przebiegnięciem kilkuset metrów, zrobieniem przewrotu czy podciągnięciem się na drążku. Wyniki sprawnościowe są zatrważające. Wydolność niektórych nastolatków odpowiada kondycji emerytów. Ale skąd mają czerpać wzorce, skoro ich rodzice spędzają czas najchętniej na kanapie przed telewizorem? Od lat trwają dyskusje, jakie oceny powinni dostawać uczniowie na WF-ie. U mnie zasada jest prosta: jak ćwiczy, to dobrze, jak ćwiczy z zapałem, to bardzo dobrze, a jak ćwiczy z zapałem, pasją i ma sukcesy - to celujący. Im mniej zapału, więcej kombinowania, udawania - tym gorsza ocena.
Czy HiT - przedmiot historia i teraźniejszość - przyjął się w szkole? Jest potrzebny?
- Na temat HiT-u i podręcznika było już tyle dyskusji, sporów i kłótni, że coś musiało być nie tak, skoro był to przez długi czas wiodący temat w mediach. Sam przedmiot jest jak najbardziej potrzebny, ale bez nachalnej propagandy, ideologii, zakłamań i niedomówień. Ten podręcznik niestety nie był obiektywny i rzetelny, dlatego była o to kłótnia. Uważam, że sam przedmiot - oprócz faktów historycznych powinien także uczyć młodzież, jak dostosować się do życia będąc już dorosłym. Co to jest konstytucja, co to są wybory bezpośrednie, jak głosować, a nawet jak załatwić sprawę w urzędzie czy napisać CV - to jest wiedza użyteczna, z którą wielu młodych ludzi ma problem.
Zwiększenie autonomii dyrektorów i nauczycieli - to postulat nowej minister oświaty. Co pan o tym sądzi?
- Podpisuję się pod tym. Szkoła nie musi mieć rozdmuchanego nadzoru. Jeśli ktoś wygrał konkurs na dyrektora szkoły, to musi mieć przestrzeń do działania. Podobnie jak nauczyciel. Jeśli nawet stosują niekonwencjonalne metody, ale są kreatywni, łamią stereotypy, a przy tym mogą się pochwalić wysokim poziomem nauczania, co widać na egzaminach, to młodzi będą garnąć się do tej szkoły. I o to chodzi. Dajmy im trochę swobody, okażmy zaufanie. Resztę niech ocenią sami uczniowie i rodzice. I zero jakiejkolwiek narzucanej ideologii. Szkoła nie jest od tego.
A co jest największą bolączką współczesnej polskiej szkoły?
- O pieniądzach już nie będę mówił. Po 33 latach bycia nauczycielem, wychowawcą i pedagogiem mogę sobie pozwolić na opinię, że najsłabszym ogniwem w procesie edukacji są niestety często rodzice. W ostatnich latach jest to szczególnie widoczne. Czasami mam wrażenie, że szkołę traktują jak dobrze zaopatrzony supermarket. Chcą mieć jak najlepszy produkt za niewielkie pieniądze. Kupią dziecku podręczniki, ubiorą, zawiozą do szkoły i oczekują, że za jakiś czas "otrzymają" super wychowanego i wykształconego młodego człowieka. A to tak nie działa. Szkoła nigdy nie zastąpi rodzinnego domu w procesie wychowawczym. To w domu dziecko uczy się wrażliwości, empatii, czerpie dobre i złe wzorce; szkoła jest tylko "narzędziem pomocniczym". Skąd dziecko ma nauczyć się odpowiedzialności, sumienności, czy zwykłej przyzwoitości, skoro w czasie roku szkolnego jedzie na tydzień z rodzicami na wczasy, a oficjalnie widzi jak rodzice wysyłają usprawiedliwienia, że córcia czy synuś leżał w tym czasie przeziębiony w łóżku? W niektórych krajach, jak w Niemczech czy Holandii za takie nieobecności w szkole, rodzice płacą kary finansowe. Może to jest jakieś rozwiązanie?