Spotkania integracyjne to tradycja w wielu firmach. Niektóre sprowadzają się do kameralnych spotkań w restauracji, połączonych z tańcami; inne to z kolei weekendowe imprezy poza miastem. Z rozmachem, często w luksusowym ośrodku lub na łonie natury. I każda z tych imprez jest potem przed długi czas wspominana. Nie zawsze są to też przyjemne wspomnienia.
- Unikam takich imprez - przyznaje Karol, pracownik jednej z dużych firm handlowych na Lubelszczyźnie. - Może i dla młodych to dobra okazja do zabawy, ja jednak myślę powoli już o emeryturze i takie imprezy mnie już nie rajcują. Tuż przed pandemią mieliśmy taką weekendową imprezę integracyjną. Rozumiem, że każdy chce odreagować po pracy, wyszumieć się, ale są jakieś granice. Nie mam nic przeciwko temu, że na takich wyjazdach jest dużo alkoholu, ale niektórzy zachowywali się tak, jakby piwo czy wódkę widzieli po raz pierwszy w życiu. Ale najbardziej mnie raziło, jak niektórzy po alkoholu podlizywali się swoim szefom. Niektórzy gdyby mogli, to jeszcze by ich do snu kołysali. To było żenujące, kiedy ktoś ma jak najgorsze zdanie o swoim szefie, ciągle go krytykuje za plecami, a na takim spotkaniu przymila się do niego i mu nadskakuje. Tak się zachowywali niektórzy moi koledzy.
Swoją pierwszą firmową imprezę integracyjną pamięta dobrze Jacek. Był wtedy młodym pracownikiem. Dopiero zaczynał pracę w firmie
- Pojechaliśmy do wynajętego ośrodka pod Warszawą - mówi. - Duży, nowoczesny hotel z basenem. Wielu z nas nigdy nie było dotychczas w takim luksusowym miejscu. Pierwszego dnia mieliśmy uroczystą kolację. Na początku była część oficjalna, jakieś przemówienia, potem impreza. Morze alkoholu. Przed północą wiele osób miało już dość. Ja i trzech innych kolegów postanowiliśmy się zabawić dalej w Warszawie. Zamówiliśmy taksówkę i kazaliśmy się zawieźć do lokalu dla młodych, spragnionych seksu chłopaków. Wróciliśmy nad ranem. Nie pamiętam dokładnie, co się wydarzyło tej nocy, ale nie dosyć, że w portfelu pozostały mi jedynie jakieś drobne, to miałem rozbity noc. Nie wiem, czy to było na skutek upadku czy doszło do jakieś awantury. Najgorzej, że szefostwo następnego dnia patrzyło na nas mało przychylnym wzrokiem. Co tu dużo mówić. Podpadliśmy. Wprawdzie żaden z szefów tego nie skomentował, ale przez kolejne miesiące mogliśmy w pracy zapomnieć o premii.
Krzysztof Wójtowicz prowadził niedaleko Warszawy lokal, który wynajmował często na imprezy, m.in. integracyjne.
- Nie udało mi się przetrwać pandemii - przyznaje. - Musiałem lokal zamknąć. Ale przez kilka lat tego rodzaju imprezy dawały mi niezły dochód. Firmy nie oszczędzały na nich, bo "wpuszczały" to w koszty. Różnie na nich bywało. Książkę o tym można napisać. Pamiętam, że kiedyś przyjechał cały autokar mężczyzn. Ani jednej kobiety. Pracownicy dużej firmy budowlanej. Niektórzy mieli problem z wyjściem. W bagażniku kilka transporterów wódki. Spodziewałem się kłopotów. Wiadomo, że wielu osobom po alkoholu puszczają hamulce, a to była jedna z najspokojniejszych imprez integracyjnych, jakie widziałem. Żadnych awantur, wrzasków, krzyków. Nawet moje pracownice były zdumione, kiedy sprzątały pokoje po ich wyjeździe. Łóżka pościelone, żadnych pustych butelek czy też śmieci.
Nie zawsze jednak tak było. Pan Krzysztof do dzisiaj pamięta imprezę dla pracowników dużej ogólnopolskiej firmy zajmującej się obsługą prawną i rachunkową.
- Wydawałoby się, że to ludzie wykształceni, na poziomie, a okazało się, że dla nich ten wyjazd był okazją do wyżycia się na wszystkim i na wszystkich - przyznaje były właściciel ośrodka. - Rozbity sedes, urwane umywalki czy wycieranie butów prześcieradłem. Zupełnie tego nie rozumiem. W tej grupie większość to były kobiety. Elegancko ubrane, w drogich strojach. Na początku było miło, kulturalnie. A potem, w miarę wypitego alkoholu, niektóre z tych "eleganckich" pań robiły konkurs, która z nich dalej pryśnie keczupem z plastikowej butelki. Sala restauracyjna wyglądała potem jak pobojowisko, a jedna z kelnerek chciała się potem zwolnić z pracy. Tak jej "pańcie" dały popalić.
Jedna z takich imprez integracyjnych omal nie zakończyła się też interwencją policji, kiedy jeden z pracowników pobił swojego przełożonego
- Okazało się, że powodem kłótni nie były wcale sprawy zawodowe - mówi pan Krzysztof. - Poszło o piłkę nożną. Obydwaj kibicowali różnym klubom. I od słowa do słowa doszło do bójki. Jakoś udało się to potem załagodzić. Owszem, jakieś kłótnie, awantury często wcześniej się zdarzały, ale były najczęściej związane z pracą. Ktoś komuś podpadł, coś zawalił. Kiedyś była u mnie taka grupa. Od początku wyczuwało się jakieś napięcie. Coś było nie tak. To była prywatna firma. Drugiego dnia pobytu doszło do dużej kłótni. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Wtedy na salę wszedł właściciel. W prostych, żołnierskich słowach kazał im się uspokoić. To zadziałało. Potem - z tego, co słyszałem, wzywał każdego do swojego pokoju. Nie wiem, jak to zrobił, ale następnego dnia przy śniadaniu każdy był uśmiechnięty. Wyjechali w zgodzie. Widać to było gołym okiem.
Kilka lat temu pan Krzysztof był świadkiem dość niecodziennego zdarzenia podczas firmowego śniadania.
- To było spotkanie integracyjne dość dużej firmy związanej z mediami - mówi. - Akurat byłem wtedy na sali. Wszyscy w ciszy spożywali śniadanie, kiedy wstał jeden z pracowników. Był to starszy już pan, elegancko ubrany. Dzień wcześniej miałem z nim przyjemność porozmawiać - cichy, spokojny, niezwykle kulturalny. I wówczas podczas tego śniadania poprosił o chwilę uwagi.
"Przepraszam, ja tylko chciałem powiedzieć, że mój i wasz szef - tu padło jego nazwisko - jest głupim palantem" - powiedział głośno i wyraźnie
I usiadł. Pamiętam, że cisza zrobiła się jak makiem zasiał. Przez dłuższy czas nikt nie wykrztusił ani jednego słowa. Sam byłem zdumiony, słysząc to z ust tego nobliwego pana.
Właściciel pensjonatu w Kazimierzu Dolnym przyznaje, że miał u siebie kilka razy spotkania integracyjne z różnych firm. Teraz odmawia.
- Ostatnia taka impreza zakończyła się jedną, wielką awanturą - mówi. - Nie dosyć, że goście zniszczyli mi nie tylko kwietniki, to na dodatek, w niektórych pokojach trzeba było odmalować ściany czy wymienić drzwi. Nie chcę teraz ryzykować. Wolę nie zarobić tych pieniędzy, aniżeli potem dokładać do takiego interesu. Nie mówię, że tak zawsze jest, ale jak rozmawiam ze znajomymi z branży, to wielu z nich miało podobne przykre doświadczenia. Jeden z nich mi opowiadał, że po wyjeździe takiej grupy znajdował np. śledzie schowane złośliwie pod łóżkiem czy widoczne były ślady gaszenia papierosów na suficie. Znam też przypadki, kiedy jeden z gości na imprezie integracyjnej rozpalił ognisko w wannie. To już nie ma nic wspólnego z zabawą.