Partner: Logo FacetXL.pl

Rozmowa z Pawłem Franczakiem, psychoterapeutą z Warszawy

 


Denerwuje się pan za kierownicą na innych kierowców?

- Zdarza mi się sporadycznie. Ułańska fantazja niektórych kierowców czasem mnie zadziwia, choć myślałem, że mam rozwiniętą wyobraźnię. Ale zazwyczaj kręcę głową i wzdycham ciężko. Kiedyś byłem bardziej impulsywny na drodze, ale pomogła mi rada mojego przyjaciela, Piotra. Za każdym razem kiedy ktoś wyjeżdża mu przed maskę, wymusza pierwszeństwo lub robi coś podobnego na drodze i Piotrek już-już ma ochotę wydrzeć się na tamtego kierowcę, to mówi do siebie: „A ty, świętoszku, to nigdy nikomu drogi nie zajechałeś?” albo: „No tak, tamten zachował się na drodze jak baran, ale czy ja sam nieraz coś podobnego zrobiłem? Ano, uczciwie mówiąc: zrobiłem…”. Mnie ta metoda pomaga. Sprowadza mnie to do parteru i pokazuje, że niczym się od tych wszystkich „baranów na drodze” tak naprawdę nie różnię, nie jestem od nich lepszy. To dobry trening dla każdego, no chyba, że jest w tym kraju ktoś, kto nigdy w życiu żadnego prawa, nawet w najmniejszym stopniu, za kierownicą nie złamał. Ten niech pierwszy rzuci w innych kierowców kamieniem.

 

Paweł Franczak

 

Skąd się bierze agresja na drodze?

- Z tej samej życiowej siły co na chodniku, w pracy i w domu. Jesteśmy z natury istotami agresywnymi, tacy już powstaliśmy jako gatunek, nasza agresja sprawiła, że zbudowaliśmy tak ogromną cywilizację. W przypadku kierowców dochodzi do tego m.in. rywalizacja. Miewałem takich pacjentów, którzy aż gotowali się, kiedy ktoś był od nich szybszy na światłach. Nie byli w stanie przeżyć tego, że ktoś miał szybsze auto i ścigali się na każdym skrzyżowaniu. Działo się tak dopóki nie zaczęliśmy pracować w gabinecie nad tym, z kim tak naprawdę rywalizują. Bo okazywało się, że oni w każdym kierowcy widzą reprezentanta swojego taty. I przekładają tamtą relację na sytuacje drogowe. Inna przyczyna jest jeszcze prostsza. Wyobraźmy sobie sytuację: ktoś jest nabuzowany złością po korek i siada za kierownicę. Tłumaczy sobie że potrzebuje się odprężyć dynamiczną jazdą. Auto daje mu poczucie sprawczości, siły, złudzenie nietykalności. W rzeczywistości jednak samochód to narzędzie do realizacji gniewu, a czasem wręcz: impulsów morderczych, co zresztą, niestety, co jakiś czas dosłownie się dzieje. Daleko nie trzeba szukać - ostatni wypadek na Trasie Łazienkowskiej to tego dowód. Są też sytuacje, tu może pana zdziwię, kiedy kierowca łamie przepisy, bo w rzeczywistości chce być ukarany. To oczywiście działanie podświadome, ale czasem wychodzi na jaw w gabinecie. Taka osoba szuka pretekstu, by ponieść karę, łamie więc przepisy drogowe, jest łapany przez policję i dostaje mandat. Jest „zbrodnia” i jest kara. Pozornie oczywiście jest na sytuację wściekły, ale w głębi ducha się cieszy, bo realizuje swój ukryty schemat działania: najpierw wpakować się w kłopoty, a potem dostać za to po łapach. To czasem prowadzi do historii z dzieciństwa, czasem jest związane z naszą rodziną pochodzenia. Odkrycie tego schematu nie jest sprawą prostą, ale jest szansa, że uwolni nas od tego bezsensownego cyklu.

 

 

 

 


Czy kultura jazdy ma związek z szeroko pojętą kulturą danego społeczeństwa, wychowaniem, tradycją?

- Na pewno z tymi wszystkim rzeczami. Z jakiegoś powodu ograniczenie prędkości do 70 km/h traktowane jest jak „70 plus 20 zapasu”. To pokazuje nasze zbiorowe podejście do zasad i reguł, do prawa, które – przypomnijmy - zawsze w historii Polski oznaczało opresyjność narzuconą „z góry”. Prawo stało po stronie panów na wsi w czasie feudalizmu i im głównie służyło; swoje prawo narzucili nam zaborcy, przepisy i paragrafy służyły komunistom w czasie PRL-u do trzymania narodu za mordę. Czy można się dziwić, że traktujemy niemal wszystkie zasady prześladowczo, jakby było przeciwko nam? Gdybym miał dać Polsce jakieś zbiorowe motto, brzmiałoby ono: “Takiego wała!”. Co ma swoje dobre strony, bo jesteśmy upartym w dążeniu do celu narodem, ale i złe. Te drugie widać na drogach.

 

 

Jak się zachować, kiedy spotkamy się z agresywną postawą na drodze? Ignorować?

- To zależy jaka miałaby to być reakcja. Można żyć zgodnie z zasadą „oko za oko” i na chamstwo reagować jeszcze większym chamstwem, ale wątpię, by przyniosło to cokolwiek dobrego. Kiedyś na drodze z ograniczeniem do 30 km/h jechałem dokładnie tyle. Jegomość za mną nie tylko wyprzedził mnie na podwójnej ciągłej, ale jeszcze wymachiwał pięścią, że jadę tak wolno. Nie wydaje mi się, żebym mógł w tej sytuacji zrobić cokolwiek, co przyniosłoby pozytywny skutek.

Ważniejsze raczej, co w takich momentach się z nami dzieje. Czy odruchowo pokazujemy takiemu komuś środkowy palec i wyklinamy od najgorszych? Jeśli tak, oznacza to, że poddajemy się czyjejś agresji, bezwiednie nią nasiąkamy. Kiedy impulsywnie, bez refleksu warczymy, gdy ktoś za kółkiem warczy na nas, to działamy jak roboty, którym wystarczy nacisnąć odpowiedni przycisk, a one zrobią, co im każemy. Inaczej mówiąc: jesteśmy niewolnikami czyjejś agresji, czyichś emocji. Proszę mi jednak uwierzyć, że nawet takie automatyzmy można wypracować i nauczyć się spokoju za kółkiem. Choćby na terapii, kiedy zbadamy, co konkretnie działa na nas jak płachta na byka. Może reagujemy tylko na agresywnych kierowców w luksusowych autach? Może tylko na kobiety, albo tylko na mężczyzn? A może za kółkiem ziejemy nienawiścią, podczas gdy na co dzień jesteśmy spokojni jak aniołki i bycie kierowcą pokazuje niemiłą prawdę o nas?

 

Co pan sądzi o badaniach psychologicznych przy staraniu się o prawo jazdy?
- Dobrze, że jestem tylko terapeutą, nie ustawodawcą, bo to twardy orzech do zgryzienia. W przypadku kategorii B to bardzo skomplikowana sprawa, która rozbija się o szczegóły: np. czy jeden taki test na całe życie wystarczy? I czy można przesiać osoby reagujące agresywnie w sytuacjach stresowych za kółkiem, skłonne do tzw. „road rage”? Testy psychologiczne mają zawodowi kierowcy, którzy statystycznie powodują mniej wypadków, ale czy mają na to wpływ ich umiejętności techniczne, czy predyspozycje psychiczne? Zakładam, że psycholodzy transportu mają tu większą wiedzę. 

 

 

Karać czy edukować? Co jest lepsze, żeby na drogach było bezpieczniej?

- W teorii to bardzo proste: trzeba i kar, i edukacji. Tylko że moim zdaniem to, co dzieje się na polskich drogach przypomina wojnę. Są ofiary, są sprawcy, nie ma jednak jasnego podziału, bo dzisiaj jesteś po jednej stronie, jutro po drugiej. I może być tak, jak mówił Andrzej Nehrebecki, terapeuta, który stworzył nurt psychoterapii pełni, że w Polsce mamy zbiorową potrzebę toczenia wojny. Potrzebujemy jej, hołubimy ją, dbamy, by była żywa. Co zresztą widać po liczbie muzeów, pomników, dzieł sztuki poświęconej wojnie. Może zatem ta wojna rozlewa się na ulice, drogi, autostrady i tam dotykamy jej każdego dnia? Wojnę zakończyć można tylko w jeden sposób: ofiary i sprawcy muszą się uszanować, pojednać i uznać, że są równi. Jeśli więc chcemy, by na drogach było bezpieczniej, każdy z nas mógłby pomyśleć przez chwilę o sprawcy jakiegoś wypadku i zastanowić się: czy w pewnych okolicznościach, w chwili stresu, zamieszania, nie bylibyśmy na jego miejscu? Czy nas od tej osoby nie dzieli jedynie feralny ułamek sekundy, zły manewr kierownicą? Można to zrobić bardziej wprost: wyobrazić sobie sprawcę wypadku i powiedzieć w duchu: „Jestem taki, jak ty”. Tak, wiem, to trudne. Ale też uczciwe.

 

Paweł Franczak jest filozofem i psychoterapeutą pracującym w nurcie psychoterapii Pełni. 

 

Tagi:

wypadek,  droga,  agresja, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz