Partner: Logo FacetXL.pl

O tym, jak niektórym właścicielom aut zdarzyło się natrafić na nieuczciwych speców od samochodów, opowiadają nasi rozmówcy - to ci, którzy akurat mieli pecha. Posłuchajcie.

- Wiele lat temu pojechałem swoim renault do nowo otwartego warsztatu na osiedlu - opowiada pan Tadeusz z Lublina. - Silnik pracował mi nierówno, przerywał, szarpał, nie chciał wchodzić na obroty. Właściciel warsztatu, młody człowiek, nie wiedział, gdzie jest wtyczka, żeby podłączyć komputer. Pokazałem mu. Okazało się, że jego skaner miał jakieś inne gniazdo i musiał kombinować z tzw. przelotką. Pół godziny bezskutecznie próbował połączyć się z komputerem. W końcu rozłożył bezradnie ręce. Nie udało się. Nic nie zrobił. Z grzeczności spytałem, ile płacę. Bez mrugnięcia oka rzucił kwotę - sto złotych. I zapłaciłem. Dopiero potem, w domu uświadomiłem sobie, że zapłaciłem za próbę naprawy. Bez sensu. Więcej już do tego warsztatu nie jeździłem. A samochód udało się naprawić u innego mechanika. Uszkodzona była cewka. Zapłaciłem niecałe 200 złotych - razem z diagnostyką komputerową.

 


O wiele kosztowniejszą naprawę, i to w kilku warsztatach przeżył inny mieszkaniec Lublina. Pan Jerzy miał problem ze swoim fordem z automatyczną skrzynią biegów

 


To ona co jakiś czas sprawiała mu kłopoty.

- Przy pewnych prędkościach czuć było gwałtowne szarpnięcie - mówi. - Wybierałem się za kilka tygodni na wczasy z rodziną i bałem się, że zepsuję sobie tym urlop. Różnie przecież może być na drodze. Specjalistów od "automatów" nie było wtedy zbyt wielu, ale zacząłem od takiego, który był niedaleko mnie. Od początku miałem już czarne myśli, bo remont takiej skrzyni do tanich nie należy. Ludzie bali się zresztą kiedyś kupować auta z automatyczną skrzynią.

Pierwszy spec, po jeździe próbnej wymienił w fordzie olej, jakiś zaworek i stwierdził, że powinno być dobrze. Nie było. Dalej szarpało.

- Wróciłem do niego, ale ten stwierdził, że jak nie przejdzie, to trzeba będzie wymienić pewnie jakiś sterownik, a to koszt kilku tysięcy złotych - mówi pan Jerzy. - Za usługę, która nie usunęła awarii zapłaciłem mu prawie 1500 złotych.

Właściciel forda odwiedził jeszcze dwa inne warsztaty.

 


W drugim usłyszał, że skrzynię trzeba wyjąć, rozebrać, wymienić co się da i będzie dobrze. Koszt - także kilka tysięcy złotych

 


Wcześniej mechanik stwierdził, że jak dla niego, to wystarczy...wymienić olej. Speszył się, kiedy usłyszał, że zrobił to tydzień wcześniej inny mechanik. Wtedy podłączył swój komputer, jakoś udało mu się to zrobić, skasował jakieś błędy i podumował, że bez wyjęcia skrzyni, to on tu nic nie zrobi. Za "naprawę" wziął 300 złotych.

Dopiero trzeci spec od "automatów" poprawił humor panu Jerzemu.

- Znajomi mnie przestrzegali, że to bardzo drogi warsztat - mówi właściciel forda. - Okazało się, że odwrotnie. To był najtańszy wariant. Nie dosyć, że nie policzył ani grosza za podpięcie komputera, to cała naprawa trwała raptem kwadrans i kosztował mnie 200 złotych, a nie kilka tysięcy jak sugerowali poprzedni mechanicy. Był uszkodzony czujnik prędkości. Nie trzeba było ani wyjmować skrzyni, ani wymieniać żadnego oleju. Czujnik był gdzieś na wierzchu. Nie trzeba go było też zamawiać, bo właściciel warsztatu miał w warsztacie używany. Ford służył mi bezawaryjnie jeszcze przez wiele lat.

Podobne złe doświadczenia i to także związane z "automatem" miał właściciel bmw z Łęcznej. Miał zapłacić za usługę, która była zupełnie zbyteczna, a mechanik chciał go po prostu naciąć na koszty.

- Wyciekał mi olej - mówi. - Zauważyłem to po plamie na podjeździe. Samochód miał już swoje lata, ale poza tym wyciekiem był w bardzo dobrym stanie. Nie znam się zupełnie na mechanice, jestem typowym humanistą i jak zobaczyłem ten wyciek, to się przestraszyłem.

Pan Jacek trafił do specjalistycznego warsztatu od naprawy skrzyń biegów. Diagnoza go przytłoczyła.

- Chyba wyczuli, że jestem zupełnym laikiem, bo po obejrzeniu auta z kanału, stwierdzili po długiej naradzie, że skrzynia nadaje się jedynie do kapitalnego remontu - mówi. - Jak rzucili cenę 12 tys. złotych, to mnie zmroziło. Powiedziałem, że się zastanowię. Byłem też zdziwiony, że mimo wielu aut czekających na naprawę, mój samochód mogli zacząć reperować już następnego dnia. Dziwny był ten pośpiech.

Pan Jacek - za namową kolegi - trafił do innego mechanika. W ten sposób zaoszczędził 11900 złotych. To nie żart. Tyle kosztowała go wymiana niewielkiej uszczelki w jego skrzyni "nadającej się do kapitalnego remontu".

- Miałem zamiar po naprawie pojechać do tych speców od siedmiu boleści, ale machnąłem ręką - mówi pan Jacek.

 


Na nieuczciwego mechanika trafił także właściciel skody z Warszawy

 


Pan Antoni prosto ze stacji diagnostycznej trafił do małego warsztatu na Mokotowie. Podczas przeglądu technicznego okazało się, że ma do wymiany obydwa amortyzatory i sworzeń wahacza.

- Umówiłem się na następny dzień - mówi nasz rozmówca. - Mieli zamówić części, naprawa miała trwać kilka godzin. Nie pytałem o cenę, sami powiedzieli, że za robotę wezmą 800 złotych. Plus części.

Tak było. Części kosztowały prawie drugie tyle.

Traf chciał, że pół roku później pan Antoni wymieniał w innym warsztacie olej w silniku. Mechanik przy okazji dodał, że cieknie mu amortyzator. Ten niby wymieniony.

- Okazało się, że zamontowali mi jakieś używane części - mówi właściciel skody. - Wcześniej przed montażem umyli je myjką ciśnieniową i pomalowali jakimś sprayem.

Nieuczciwi spece byli na tyle bezczelni, że po "naprawie" bez mrugnięcia okiem wręczyli mu nawet fakturę na wymienione rzekomo części.

- Pojechałem tam - kończy nasz bohater. - Zaczęli kręcić, przepraszać. Winą obarczyli jakiegoś młodego pracownika, który się pomylił przy montażu. Oddali mi ponad 500 złotych - tyle ile było na fakturze za nowe amortyzatory. Bali się może, że pójdę z tym na policję. Ale uprzedziłem wszystkich znajomych, żeby ten warsztat omijali szerokim łukiem.

Kamil, 35-latek z Zamościa przez osiem lat pracował w kilku warsztatach samochodowych m.in. w Lublinie i Warszawie. Zna od podszewki ten fach.

 


I twierdzi, że w tej branży zawsze może się trafić jakiś kanciarz

 


- Tak jak w każdym zawodzie - mówi. - To zależy od człowieka. Są tacy, którzy naciągają klienta na niepotrzebne koszty, ale większość, z którymi miałem do czynienia, pracują uczciwie i rzetelnie.

W Warszawie spotkał się jednak z przypadkiem, kiedy właściciel warsztatu naciął właściciela mitsubishi na kilka tysięcy złotych.

- To był kilkuletni samochód, który miał problem z elektroniką - mówi Kamil. - Właścicielem mitsubishi był młody chłopak, sam przyznał, że auto kupił mu ojciec, który do biednych nie należy. On sam nie przejął się wysokością rachunku. Płacił i tak tatuś. A było tego, jak pamiętam coś około 6 tys. zł.

Naprawa samochodu - Kamil nie chce zdradzać szczegółów - była banalnie prosta. Jej koszt to maksymalnie 200 złotych.

- Był przepalony kabelek od pewnego modułu - zdradza. - Wszystko na wierzchu, nic nie trzeba było demontować. Trwało to pół godzinki, ale żeby uwiarygodnić skomplikowaną naprawę, mitsubishi stało w warsztacie pięć dni.

Kamil do dzisiaj nie jest w stanie zrozumieć, jak jego szef mógł tak postąpić.

- Ten młody chłopak może tak na niego podziałał - mówi. - Był wyjątkowo zmanierowany, wciąż powtarzał, gdzie on nie był, co nie widział. Taki typ nowobogackiego. Ale jak zaczął mu wyliczać, co w samochodzie trzeba było wymienić, jakie to było skomplikowane, pracochłonne, to aż mi się głupio zrobiło. Klasyczny wał. Ale co ciekawe, dzień później przyjechała do warsztatu starsza pani starym mercedesem. Miała problemy z odpalaniem samochodu. I ten sam mój szef wyczyścił jej styki w kopułce rozdzielacza i nie wziął od niej ani grosza. Nawet na koniec sprawdził jej ciśnienie w oponach. Dziwny człowiek.

 

 

 


 

 

 

 

 

 

Tagi:

warsztat,  samochód,  naprawa, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz