Po 2 tys. km docieramy wreszcie do Albanii. Pierwsze kilkanaście kilometrów jazdy po drogach tego kraju nie należało do przyjemnych przeżyć. Asfalt pełen dziur, jak w Polsce przed laty. Ale dziury zdecydowanie większe, dostojniejsze i sprytnie ukryte w kałużach. Kilka razy udało mi się zapoznać z nimi bliżej. Ale są i autostrady. Bezpłatne, z dobrą nawierzchnią.
To, co zwraca naszą uwagę, to mnóstwo stacji benzynowych. Albania ma prawdopodobnie jedną z najgęstszych sieci stacji w Europie. A może i na świecie. Na odcinku pięciu kilometrów możemy tankować nawet co kilkaset metrów. Są dobrze wyposażone i nowoczesne. Kiedy stajemy autem przy zajeździe, gdzie można coś zjeść i wypić, wchodzimy do toalety, a tam…. dziura w ziemi. W Polsce widok raczej już bardzo rzadko spotykany. Ale w Albanii się zdarza. No i wąż nakręcony na kranik, żeby spłukać to i owo.
Samochody
Albańczycy lubują się w mercedesach. Jeszcze kilka lat temu na dziesięć aut na ulicy, osiem to była ta właśnie marka. Ale od kiedy Albania otworzyła się na świat, pojawiły się też inne. Jest sporo japońskich samochodów, dużo terenowych. I ciągle je myją. We Vlore w wielu miejscach działają myjnie samochodowe – niewiele różniące się od tych, które spotkaliśmy przy wjeździe do Albanii – były to widoczne z daleka szlauchy, z których przed cały dzień tryskała do góry woda. A mycie polegało na tym, że kierowca podjeżdża pod szlauch, leje jakieś detergenty, zmywa pod ciśnieniem, potem otwiera drzwi, wyjmuje wycieraczki, popielniczki, śmieci spod siedzenia i z bocznych schowków i to wszystko wyrzuca w krzaki lub pod płot.
Ale nie jest to regułą. W ostatnich latach w kraju powstało wiele nowoczesnych, samoobsługowych myjni i na brak klientów nie narzekają.
Niemcy są przerażeni
Zanim wyjechałem do Albanii, rzuciłem okiem m.in. na niemieckojęzyczne fora dotyczące tego kraju. Wszyscy podkreślali, że nie jest to kraj dla ludzi ceniących porządek i estetykę. I wiem, co mieli na myśli. Nie przesadzali. Albania jest niestety brudna. I to mówi Polak, który na co dzień spotyka także śmieci w naszych lasach. Ale to, co zobaczyłem w Albanii, przeszłe moje najśmielsze oczekiwania. Zwłaszcza, kiedy pewnego dnia weszliśmy do ich piniowego lasu pod miastem. To było jedno, wielkie wysypisko śmieci. Co zdumiewające, odbywa się to przy społecznej akceptacji. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na oczach wielu do takiego lasu wjeżdżały ciężarówki i pozbywały się odpadów z budowy?
Niektórzy tłumaczą to tym, że takie śmiecenie to „akt wyzwolenia” Albańczyków. Przez wiele lat byli zupełnie odizolowani od reszty świata. Kiedy Albania stała się wolnym państwem, demonstrują swoją niezależność poprzez łamanie pewnych reguł i zasad. A takimi są m.in. dbanie o porządek. Coś w tym może jest. Bo jak wytłumaczyć taki obrazek: w centrum Vlore jest nowa fontanna. Wkoło ławeczki. Tłumy ludzi, zwłaszcza wieczorem. Ktoś je jabłko. Obok stoi kosz na śmieci. Ogryzek ląduje w wodzie. Ktoś inny rzuca peta. Inny bierze ostatniego papierosa. Trzyma w ręku pustą paczkę, podchodzi do kosza i rzuca paczkę…obok. I to wszystko dzieje się na oczach innych Albańczyków. Nikt nie reaguje. Normalka. Poddałem się w ocenie schludności Albańczyków, kiedy wracając z plaży, zobaczyłem na chodniku przy głównej ulicy miasta stojącą plastikową miskę z zużytym olejem. Ktoś po prostu wymieniał w tym miejscu olej w skuterze, a stary olej po prostu zostawił. Po kilku dniach przestałem już jednak zwracać uwagę na takie „drobnostki”. Ostatecznie nie jestem z sanepidu. Warto jednak podkreślić, że z rok na rok sytuacja w tym kraju zmienia się na lepsze.
Największym paradoksem jest to, że o ile nie dbają o porządek – ba, wręcz demonstracyjnie śmiecą – to są bardzo schludnie ubrani. Dbają – i to rzuca się w oczy – o swój wygląd.
Kraj tworzą ludzie. A Albańczycy są wspaniali
I właśnie ich uprzejmość, gościnność przysłania jakieś tak papierki czy pety na ulicy. Albańczycy są niezwykle pogodni. To, czego mi brakuje w Polsce: tu nikt nie biadoli i nie narzeka. A mieliby powody i to uzasadnione. Ale nic z tych rzeczy. Są uśmiechnięci, pogodni i mili. Wieczorami tłumnie zapełniają liczne tu kafejki i ławki w parkach. Sporadycznie piją alkohol. Może dlatego potrafią godzinami, spokojnie – bez krzyków i awantur – siedzieć przy stoliku nad szklanką herbaty lub soku. Kiedyś w jakiejś knajpie zauważyliśmy, że jedynymi pijącymi alkohol w tym lokalu, byli turyści. Co ciekawe, w dzień w knajpach zwykle siedzą faceci. Nigdzie się nie spieszą i lubią sobie podyskutować.
Pewnym problemem są przerwy w dostawie prądu
Albańczycy są do tego przyzwyczajeni. Wiele knajp, urzędów ma własne generatory. W razie awarii włączają się automatycznie. Mnie przerwa w dostawie prądu dopadła kiedy jechałem windą. Nie było to fajne uczucie. Wprawdzie na ścianie była naklejka, gdzie dzwonić w razie awarii. Ale mój telefon był w pokoju.
Albańczycy znają języki obce. To plus. Minus – jest to najczęściej albo grecki albo włoski. Z młodymi bez problemu można jednak porozumieć się po angielsku.
Miejscowi są niezwykle uczynni. Sam tego doświadczyłem. W moim samochodzie – po przyjeździe – coś stukało pod spodem przy pewnej prędkości. Jako humanista przypuszczałem, że to pewnie jakaś poważna awaria. Na ulicy spytałem o warsztat. Zaraz zebrało się kilka osób. Każda z nich tłumaczyła, jak dojechać. Tylko że po albańsku. W końcu jeden z mężczyzn pokazał mi na migi, żebym jechał za nim. Po kilku kilometrach byliśmy na miejscu. Właściciel warsztatu od razu przystąpił do rzeczy. Usiadł za kierownicą mojego auta i pojechał. Nie będę ukrywać, że miałem mieszane uczucia. Saszetka z dokumentami w środku, obcy gość za kierownicą, ja sam jak kołek stoję pod warsztatem i czekam. Ale po 10 minutach wrócił. Z tego, co zrozumiałem (mówił po włosku) miałem się niczym nie przejmować. A stukanie ustąpiło po jakimś czasie.
Wbrew obiegowej opinii Albania jest bezpiecznym państwem. Co do tego nie mam wątpliwości. Podkreślają to zresztą wszyscy. Policji jest mnóstwo. Zwłaszcza na drogach. Co do jej skuteczności – mam wątpliwości. Zwłaszcza, kiedy zobaczyłem policjanta namierzającego radarem kierowcę mercedesa. Widocznie znacznie przekroczył prędkość, bo policjant dał mu znać lizakiem, żeby się zatrzymał. Ten jednak zatrąbił na niego, dodał gazu i pojechał dalej. Albański stróż prawa tylko ze smutkiem popatrzył na odjeżdżające auto.
Ale mundurowych jest naprawdę sporo. Zresztą sama ich obecność studzi zapędy wielu kierowców. A jeździć po Albanii to jednak trzeba umieć. Po kilku dniach nie dziwiło mnie już, że ktoś mnie wyprzedza na zakręcie, mimo że z przeciwka jedzie inny samochód. Zresztą do dzisiaj nie wiem, kto ma pierwszeństwo na rondzie. Wydaje mi się, że ten, kto jedzie większym autem…
Piesi też mają ciężko, bo w Albanii każdy jeździ jak chce. Trzeba być stanowczym – nie ma szans, że ktoś cię przepuści na
przejściu. No chyba, że są światła. Ale w Albanii chodzi się na czerwonym i to jest normalne. Generalnie lepiej mieć oczy dookoła głowy.
Albania to jeden wielki plac budowy
O ile u nas buduje się na potęgę, to tam na „dwie potęgi”. Hotele, apartamentowce, stacje benzynowe powstają jak grzyby po deszczu. Podobnie autostrady. Albańczycy szybko doganiają pod tym względem Europę. Dużo inwestują tu Włosi. Jest też sporo albańskich inwestorów. To ci, którzy przez lata pracowali w Grecji lub Włoszech i wracają do kraju. Tu też zakładają swoje firmy, robią różne interesy. Plan zagospodarowanie przestrzennego? To raczej w Albanii fikcja. W Tiranie obok zabytkowych budowli rosną nowoczesne biurowce. W Polsce raczej nie byłoby zgody na tak niewielkie odległości pomiędzy nimi. Stare, zniszczone bloki, których nikt nie remontuje, a niżej nowoczesne knajpki tętniące życiem. Ogromne kontrasty. Dlatego wiele albańskich miast wygląda inaczej w dzień niż w nocy – bo nie widać tych brzydszych budynków. To, co mi się jeszcze mocno rzuciło w oczy, to ogromna ilość sklepów z telefonami i akcesoriami do nich. Telefon to podstawa.
W Albanii kwitnie przemyt. I ma się dobrze
Wieczorami, nawet na głównych ulicach rozstawiają swoje stoliki handlarze. Tak, jak u nas kiedyś na łóżkach polowych. I gdyby taki np. Giorgio Armani zobaczył, po ile można kupić jego perfumy, to złapałby się za głowę. Nie mówiąc o „firmowych” ciuchach w legalnych, płacących podatki butikach. Zatem drogie panie, jeśli chcecie się modnie ubrać i nie przywiązujecie wagi do oryginału, to w Albanii możecie tanio kupić ciuchy ostatnich kolekcji najbardziej znanych projektantów mody.
Musi też być o bunkrach. O to pyta każdy. Robią wrażenie tylko na początku. Potem człowiek się do nich przyzwyczaja. Tak jak kiedyś u nas do kiosków Ruchu. W Albanii bunkry się wszędzie. Tak usytuowane, że siedzący w nich ludzie powinni się wzajemnie widzieć. Takie były założenia. To tak na wszelki wypadek, żeby była komunikacja, kiedy trzeba będzie pokazać sąsiadowi na migi, że np. wróg już sobie poszedł?
Niektórzy wykorzystują bunkry stojące w ogródku na np. komórkę albo spiżarnię – do tego fantazyjnie pomalowane. A rozebrać taką żelbetonową konstrukcję to zadanie nader karkołomne. Nie po to budowano zresztą takie solidne konstrukcje mające chronić przez pociskami, żeby teraz ktoś je – ot, tak po prostu - zniszczył. Chyba, że sporą dawką trotylu.
W Tiranie są bunkry, które stały się atrakcją turystyczną i dzięki nim można poznać trudną historię tego kraju. Przechodzimy przez kolejne pomieszczenia, oglądamy ekspozycje, filmy i zaglądamy do wnętrz, w których miał zamieszkać minister spraw zagranicznych.
Ceny w Albanii są przyjazne
Za pobyt w tym kraju zapłacimy mniej więcej tyle samo co w Polsce. Trzeba tylko doliczyć koszt dojazdu. W zamian za to mamy za darmo wspaniałe widoki, ciepłe morze, przyjaznych ludzi, ciszę i spokój. Jeśli przymkniemy oko na wszechogarniający bałagan i brud – to warto tu przyjechać. Bez problemu znajdziemy małą, kameralną plażę. A że czasem podejdzie do leżaka sympatyczna krówka pasącą się nieopodal – to też jest folklor. Taki swojski.
4-gwiazdkowe hotele co prawda odstają standardem od tych w Polsce czy innych krajach Europy, ale mają o wiele niższe ceny. W Polsce przywykliśmy, że w restauracjach ceny alkoholu czy napojów są wysokie. W Albanii kieliszek rakiji czy kawa to ok. 4 zł. Nieco drożej zjemy w typowych kurortach, np. w Sarandzie, jeśli wybierzemy restaurację przy samej wodzie. Ale nadal ceny są akceptowalne i raczej przyjazne dla polskich turystów.
Płatność kartą nie jest tak powszechna. Nadal najlepiej zabrać ze sobą euro i wymienić na leki, czyli lokalną walutę. Co ciekawe, można również płacić w euro, ale miejscowi różnie przeliczają kurs. A wydają zawsze w lekach. Nadal króluje gotówka i nie jest to takie oczywiste, że jak pójdziemy do kawiarni czy pubu to będziemy mogli płacić kartą. Nie wspominając już o środkach transportu.
A co warto zobaczyć? Zabytków jest tyle, co kot napłakał
Tirana nie zrobiła na nas pozytywnego wrażenia. Jest po prostu brzydka. Durres – to samo. Albanię trzeba „ogarnąć” w całości. Poszwendać się po zaułkach miast, wejść do meczetu, zrobić zakupy na barwnym i głośnym targu, a potem pojechać do wioski położonej w górach, gdzie podstawowym środkiem transportu jest objuczony osiołek. Jeśli dodać do tego fakt, że być może jesteśmy pierwszym turystą, który tu dotarł, to aż korci wyryć gdzieś scyzorykiem „byłem tu”.
A jeśli podróżujecie bez auta - to lepiej być cierpliwym. Komunikacja busowa jest dobrze rozwinięta, ale specyficzna. Idziemy na dworzec, gdzie możemy spotkać kierowców nawołujących potencjalnych klientów. Jeśli znajdą, usadzają go w aucie i idą szukać dalej. Odjazd? Jak będzie komplet albo przynajmniej tyle, żeby się opłacało jechać. Co ciekawe – płacimy raczej po podróży niż przed.
To już ostatni gwizdek, żeby zobaczyć Albanię, taką jaka jest. Z tymi bunkrami, czasami dziurawymi drogami na prowincji i osiołkami na drodze. Za kilka lat – o czym jestem przekonany – komercja zwycięży. I to już nie będzie ten sam kraj. I tego – na zaś – już żałuję.