Riedel Platz to niemiecki, przedwojenny kajakarz. Kariery sportowej raczej nie zrobił. Dziś w internecie nie ma informacji na jego temat. Nie wiemy, jak potoczyły się jego losy. W 1935 roku postanowił wybrać się kajakiem z Berlina do Królewca. Magazyn „Turysta w Polsce” opublikował jego relację z tej podróży. Jak on sam wspomina tę wycieczkę?
Początek nie był łatwy. Niemieccy celnicy ostrzegli go, że wjeżdżając do Polski może mieć przy sobie jedynie 10 marek. „A zatem trzeba będzie bardzo uważać, aby na Brdzie i Wiśle nie głodować” – zaczyna swoją relację.
A to był dopiero początek trudności. Ówczesne przepisy zabraniały wwozu do Polski benzyny czy zapasów żywności. Do tego na naszej granicy miał ponieść znaczne koszty – 600 złotych warunkowej odprawy celnej. Pomogli mu pracownicy Polskiego Związku Kajakowego. Tych 600 zł nie musiał wpłacać, ale nie udało się załatwić, żeby miał przy sobie większą kwotę pieniędzy. Dziesięć marek musiało mu wystarczyć
Wystartował z brzegu Sprewy.
„Jazda Sprewą w górę oraz Odrą w dół nie przedstawiała większych trudności” – opisuje. - „Ciężej
za to było na silnych prądach Warty i Noteci, ale wszystko na ogół nie sprawiało trudności. Badanie papierów przez niemieckich urzędników celnych poszło szybko; łodzi nie przeszukiwano. Bezpośrednio potem mogłem już przekroczyć granicę. Jednakże nie jest to ścisłe określenie, gdyż Noteć aż do Ujścia jest rzeką graniczną i na przestrzeni około stu kilometrów nie traci się z oczu brzegów zarówno Polski, jak i Niemiec”.
Jako pierwszy – po polskiej stronie rzeki – pozdrowił go strażnik z karabinem. Była to też pierwsza napotkana osoba. Okazało się jednak, że granica jest pilnie strzeżona po obydwu stronach. Polskie posterunki były co kilka kilometrów.
„Po niemieckiej stronie nie widzieliśmy ich, ale mówiono mi później, że niemiecka kontrola graniczna wykonywana jest o kilka kilometrów od brzegu rzeki w głębi lądu” – pisze Platz.
Zaskoczyło go, że przy brzegach Noteci nie widać było w ogóle wędkarzy, mimo że ryb nie brakowało. Wynikało to z obostrzeń obowiązujących na terenie przygranicznym.
„Podobnie też nie ma teraz wymiany towarów pomiędzy Polską i Niemcami” – pisze.
Każdy napotkany strażnik witał serdecznie niemieckiego turystę i od razu powiadamiał kolejny posterunek o zbliżającej się łodzi.
Granicę ostatecznie przekroczył w Ujściu.
„Ponieważ Polski Związek Kajakowy zawiadomił władze o naszem przybyciu — nie mieliśmy
najmniejszych trudności. Zostaliśmy potraktowani uprzejmie, a nie zawsze tak się dzieje przy przekraczaniu granicy różnych krajów. Urzędnik celny zszedł do nas do łodzi, usiadł na brzegu
i szybko załatwił wszystkie formalności. Zgromadziło się przytem sporo ludzi, a wielka gromada dzieci długo żegnała nas ruchami rąk gdy opuściliśmy punkt graniczny i znajdowaliśmy się już w dalszej podróży. I oto byliśmy wreszcie w Polsce”.
I tu pierwszy szok, jakiego doznał niemiecki turysta. Dziesięć marek, który miał ze sobą okazało się niemal „fortuną”:
„ Nie grozi nam w żadnym wypadku śmierć głodowa. Przeciwnie! Zdawało się nam, że staliśmy się
owymi dolarowymi potentatami Ameryki, którzy swego czasu wykupywali Niemcy” – pisze Platz.
Kiedy porównał ceny żywności w Polsce z tymi, które były w ich sklepach, to rzeczywiście mógł się poczuć bogatym turystą.
„Jajko za piątą lub dziesiątą część ceny w Niemczech, mleko za czwartą część, a wszystko bez trudu możliwe do otrzymania natychmiast, oto co nas zdumiało i uratowało” – napisał w swoim artykule.
W Nakle spotkał pierwsze polskie łodzie sportowe, które wywarły na nim ogromne wrażenie. Były „smukłe, szybkie” i o wiele nowocześniejsze od jego kanadyjki o wysokich burtach. Wydawała
się ciężka i powolna.
Przed pierwszą śluzą Kanału Bydgoskiego rozbili namiot niedaleko Nakła. Na zaproszenie strażnika.
Dalsza podróż była monotonna i powolna. Łódź osiągała zaledwie 13 km/h. Szybciej płynął Odrą – tam łódź poruszała się 17 km/h, a krajobraz nie był tak monotonny jak na kanale. Autor reportażu pochwalił jednak silnik w swojej łodzi, który na całej 1100-kilometrowej trasie ani razu nie odmówił posłuszeństwa. A miał moc jedynie 2 KM.
Tuż przed Bydgoszczą został skarcony przez strażnika. To przez fotografowanie śluzy. Obiecał, że więcej nie będzie fotografował ani śluz, ani mostów. Zakaz. Przy ujściu Brdy niemiecka łódź omal nie poszłaby na dno. To przez gwałtowną burzę i wielotonową barkę, która nieomal staranowała jego niewielką łajbę.
Co ciekawe, po dotarciu do Wisły, podróżnik zza naszej zachodniej granicy zaczął narzekać na liczne mielizny. Nasza „królowa rzek” okazała się w wielu miejscach tak płytka, że trudno było trzymać kurs. Za radą miejscowego rybaka, Riedel Platz trzymał się bliżej brzegu. Ale Wisła go zachwyciła:
„Potężna, stale ruchoma płaszczyzna wody tej majestatycznie płynącej rzeki, szerokie, daleko widoczne brzegi, strome zbocza i wzgórza z widniejącemi zabudowaniami z krzyżackich czasów, a wreszcie wielkie szybko płynące parowce, składały się na urozmaicony i bardzo ciekawy obraz.
Na pewne nikt nie przesadzi, gdy Wisłę nazwie Renem Wschodu”.
Niemiecki kajakarz podkreślił w swoim tekście, że zdumiała go jeszcze jedna rzecz:
„Na całej naszej trasie wodnej przez Polskę mogliśmy się stosunkowo łatwo porozumieć. Wszyscy urzędnicy celni i niektórzy strażnicy śluz władają obu językami, a nawet wśród wieśniaków spotkać można ludzi, rozumiejących po niemiecku”.
Podróż zakończyła się w Królewcu – tak jak było zaplanowane. A na koniec podsumowanie:
„Po wszystkiem, co w Polsce przeżyliśmy, mogę śmiało każdemu niemieckiemu sportowcowi
wodnemu polecić, aby przedsięwziął tę daleką i ciekawą drogę. Ale także i niemieccy turyści wodni będą się cieszyć, gdy polscy kajakowcy popłyną z Warszawy do Berlina. W tym wypadku znacznie łatwiejszą drogą wodną, gdyż na całej niemal trasie z prądem. Cicha dzisiaj i opuszczona graniczna rzeka Noteć nie byłaby wtedy pustą linią, dzielącą dwa sąsiadujące kraje, lecz doskonałym środkiem zbliżenia obu narodów.”
Źródło:
https://sbc.org.pl/dlibra/publication/43921/edition/40716?