Dariusz i Agnieszka od trzech lat podróżują po Europie swoim kamperem. Przez dwa, trzy miesiące w roku zwiedzają kolejne kraje. W tym roku wybrali Hiszpanię i Portugalię. I tu właśnie los zetknął ich z młodym wyżłem, któremu uratowali życie.
- Jechaliśmy górami w kierunku granicy z Hiszpanią – opowiada Dariusz, z zawodu przewodnik turystyczny. - W pewnym momencie zauważyłem kątem oka jakiś dziwny kształt przy krzaku. To było kilkadziesiąt metrów od drogi. Rzuciłem do żony, że to chyba jakieś zwierzę. Pomyślałem, że pewnie potrzebuje pomocy.
Nie mieli gdzie stanąć. Dopiero kilkaset metrów dalej udało im się zaparkować kampera. Darek nałożył na siebie kożuch.
- Nie, nie z powodu zimna - wyjaśnia. - Domyślałem się, że to może być pies. Nie wiedziałem jednak, czy nie będzie agresywny. Ranne zwierzę też może przecież zaatakować, ugyźć. Dlatego się zabezpieczyłem.
Zabrał też ze sobą na wszelki wypadek kilka kawałków kiełbasy. Kiedy dotarł po ten krzak, odetchnął nieco z ulgą. Nie było to żadne dzikie zwierzę, tylko zabiedzony, wycieńczony psiak. Młody wyżeł.
- Kiedy wkładałem mu do pyska kolejny kawałek kiełbaski, to nawet nie mógł podnieść łba, nie mówiąc już o wstaniu na łapy – mówi. - Kęsy kiełbasy nie gryzł, tylko połykał łapczywie. Na wszelki wypadek rozdrabniałem je na mniejsze kawałeczki, bo nie wiedziałem w jakim stanie jest jego żołądek.
Po kilkunastu minutach próbował podnieść go. Psiak stanął wprawdzie, ale nie był w stanie zrobić kroku, a łapki drżały pod nim, żeby go utrzymać. Nie miał zupełnie siły iść.
- Nie było wyjścia, do kampera zaniosłem go na rękach – mówi Dariusz. - W samochodzie już na tyle odzyskał siły, żeby stać o własnych siłach.
Młody wyżeł miał na szyi niebieską obrożę, do której przymocowana była smycz. Nie był bezpański. Prawopodobnie zgubił się. Może było to podczas polowania.
- Najbliższe osiedle było oddalone od tego miejsca około 15 km, więc na pewno nikt by go tam nie znalazł – dodaje Agnieszka, żona Dariusza. - Sądzimy, że jeszcze jeden lub dwa dni i pojawiłyby się przymrozki i śnieg; wtedy psiaka nie udałoby się już uratować. W takim stanie nie przeżyłby.
Dali mu imię. Nazwali go Diego. Wyżeł bardzo szybko dochodził do siebie. Zaczął się nawet interesować, co stoi na kuchence gazowej. Obwąchał każdy kąt w kamperze.
Małżeństwo z Lublina przekroczyło granicę z Hiszpanią i od razu zgłosili się na najbliższą komendę policji w Salamance. To była pierwsza duża miejscowość, gdzie – jak mieli nadzieję – udało by się odczytać dane z chipa psa.
Diego i para turystów z Polski wzbudziła duże zainteresowanie miejscowej policji.
- Zajęli się nim od razu - mówi Dariusz. - Trochę to trwało, kiedy na komendę przyjechał policjant z urządzeniem do odczytywania chipów. Okazało się, że pies rzeczywiście ma właściciela w Portugalii. Rozstanie z Diego było bardzo trudne, bo psiak cały czas kręcił nam się przy nogach i kładł łepek raz na mojej nodze, raz na nodze nogach Agnieszki – kończy Dariusz.