Marszałkowska 9/15, gdzie mieściła się ta słynna restauracja w niczym nie przypominała stalinowskiej gastronomii z tamtych lat. Wytworny lokal, gdzie drzwi otwierali portierzy, śnieżnobiałe obrusy na stolikach, niezwykle uprzejma obsługa i wytworne trunki – to wszystko nijak nie pasowało do szaroburej polskiej rzeczywistości z lat 50.
Był to okres, kiedy władze komunistyczne uważały, że zwykłemu Kowalskiemu wystarczą zwykłe punkty zbiorowego żywienia zamiast eleganckich restauracji, a w kapuście jest więcej witaminy C niż w cytrynie – jak przekonywał kiedyś Władysław Gomułka. Stąd też usprawiedliwiał brak cytrusów na polskich stołach. Nie wytłumaczył jednak Polakom, jak wyciskać kapustę do herbaty…
„Rarytas” chętnie odwiedzali ówcześni dygnitarze partyjni. Bywali tu m.in. niektórzy ministrowie z rządu Bieruta, Józef Cyrankiewicz, a sam lokal opisywał Leopold Tyrmand w kultowej powieści „Zły”, kiedy jedna z bohaterek pozwoliła się zaprosić na randkę do „Rarytasu”:
„ – Jak stoimy z pieniędzmi? – spytała rzeczowo Marta – bo ja mam tylko pięćdziesiąt złotych przy sobie. Zaś jedyną restauracją w tej okolicy, jaką znam, jest Rarytas, w którym nie ma co liczyć na ducha filantropii ze strony kierownictwa lub na ulgi dla byłych studentów. Nie protestowała jednak, gdy ująwszy ją lekko pod ramię skierował w drzwi restauracji. (...) Przeszli marmurowymi schodami na półpiętro. Stały tu oddalone od siebie, pełne zastawy i serwetek stoliki. Kelnerzy w białokremowych kurtkach i czarnych krawatach poruszali się z dostojeństwem. – można przeczytać opis Leopolda Tyrmanda.
Marty, podobnie jak wielu Polaków nie byłoby stać na zapłacenie rachunku w tym lokalu. Za obiad na jedną osobę trzeba było średnio zapłacić od 100 do 150 zł, lecz bez alkoholu. Rachunek za posiłek zakrapiany napojami wyskokowymi mógł łatwo podskoczyć do 400 czy 500 zł albo jeszcze więcej. Taka kwota na początku lat 50. ub.w. stanowiła ówcześnie równowartość miesięcznej pensji przeciętnego robotnika.
Nic dziwnego, ta restauracja miała najwyższą możliwą kategorię – lux, czyli najbardziej luksusowa. Dla kogoś, kto stołował się w barze szybkiej obsługi z ceratą na stoliku, a nawet klepiskiem na podłodze ukrytym pod trocinami, widok wyposażenia i wystroju w „Rarytasie” budził podziw o niedowierzanie. Wysokie barowe stołki, duży bufet, zacisznie umiejscowione stoliki i dyskretne oświetlenie – to robiło ogromne wrażenie na gościach.
Jak czytamy w „Sekretach Warszawy”, najpełniejszy opis tej restauracji w czasach jej świetności sporządził po ucieczce z Polski Andrzej Jabłoński w niepublikowanym dziele „Kalejdoskop warszawski”.
- Powstał w pierwszej połowie 1954 roku, czyli w tym samym czasie, kiedy Tyrmand pisał swoje pamiętniki i rozpoczął pracę nad powieścią „Zły” – pisze autor „Sekretów”, Jerzy Stanisław Majewski. - O samym Jabłońskim wiemy niewiele. Swój szkic z relacją z ponurej, stalinowskiej Warszawy napisał we Frankfurcie nad Menem. Wkrótce potem opuścił Europę, by na stałe osiąść w Ameryce Południowej.
O restauracji „Rarytas” Jabłoński pisał tak:
„Mówi się, że w Rarytasie można wszystko dostać, nawet potrawy i napoje zachodnioeuropejskie. Jest to naturalnie lekka przesada, ale trzeba przyznać, że jak na stosunki polskie bufet jest
rzeczywiście dobrze zaopatrzony. Spójrzmy jednak na organizację lokalu. Zwraca uwagę spora
ilość portierów i pikolaków (chłopiec obsługujący w hotelu, restauracji-kz). Drzwi są uprzejmie otwierane, w korytarzu znajduje się szatnia z dyskretnym napisem „szatnia bezpłatna”. Przy zdejmowaniu palta pomaga jakiś drugi pasażer, a trzeci odbiera płaszcz w szatni, oddając numerek”.
W „Rarytasie” unikano rozmów o polityce. Nie bywali tu też dyplomaci. Tajemnicą poliszynela było, że w tamtych czasach w wielu drogich i luksusowych restauracjach wśród obsługi byli tajniacy bezpieki. Nie jest wykluczone, że korzystali też z podsłuchu zamontowanego w lokalu przy Marszałkowskiej.
Faktem jest, że kilka innych, równie znanych wówczas restauracji nie dorównywało „Rarytasowi” do pięt. W powieści „Zły” dr Halski fachowo rozmawia z barmanem o nieznanych w stalinowskiej Polsce alkoholach. Padają nazwy: Cointreau, White Horse, Hennessy, Sherry, Cinzano. Barman je znał jeszcze sprzed wojny. Dla przeciętnego Kowalskiego były to jednak zupełnie egzotyczne nazwy.
Po 1956 roku, kiedy w kraju nastąpiła odwilż, „Rarytas” z roku na rok stawał się coraz mniej elitarną restauracją, która dotychczas była niedostępna dla wszystkich. Tracił na prestiżu na rzecz innych, które powstawały jak grzyby po deszczu. Z kategorii lux na początku lat 60. XX wieku spadła do drugiej kategorii. „Rarytas” nie wyróżniał się już niczym, aż w końcu przestał istnieć. A o jej sławie pamiętają już tylko nieliczni, o ile stać ich było wtedy na skromny w niej chociażby obiad.
Źródło:
Jerzy Stanisław Majewski „Sekrety Warszawy”, wyd. Księży Młyn 2019
https://stronakuchni.pl/slynne-restauracje-i-kawiarnie-dawnej-warszawy-ktorych-juz-nie-ma-kawa-w-lajkoniku-i-dancingi-w-adrii-przeszly-do-historii/ar/c17-16023911