Po regulaminowych 20 minutach lekarz nie miał wątpliwości - skazaniec nie żył. Miał przerwany rdzeń kręgowy. Kiedy ciało leżało już w trumnie, kat - zgodnie z rytuałem - zdjął białe rękawiczki i rzucił je na pierś nieboszczyka.
Było to 21 kwietnia 1988 roku. Tego dnia w Polsce po raz ostatni wykonano wyrok śmierci. Andrzej Czabański został skazany na zgwałcenie i zabójstwo kobiety ze szczególnym okrucieństwem. Usiłował także zabić dwie córki zamordowanej. Na szczęście przeżyły.
W 1984 roku, kiedy doszło to zbrodni, Czabański miał 25 lat. Był już żonaty, miał jedno dziecko. Córkę. Pracował w Tarnowie jako taksówkarz, pomagał też żonie w sklepie z częściami motoryzacyjnymi. 10 czerwca zawiózł żonę do szpitala. Była w zaawansowanej ciąży. Miała lada dzień rodzić. On sam od rana pił alkohol.
Wieczorem nabrał ochoty na seks. Tak zeznał później. Najpierw poszedł do znajomej. Nie wpuściła go. Wtedy wpadł na pomysł, żeby wywabić z mieszkania starszą od niego o 16 lat Annę K. (imię i nazwisko zmienione-kz). Wykorzystał fakt, że jej mąż od kilku lat przebywał za oceanem, gdzie pracował. Ją samą znał od dziecka. Byli sąsiadami. Ich rodzice byli zaprzyjaźnieni, a Anna K. bawiła się z mężem nawet na jego weselu.
Zadzwonił do jej mieszkania. Jego plan się powiódł. Kobieta uwierzyła, że Czabański ma znajomego na poczcie. Uwierzyła też w to, że będzie zaraz do niej dzwonić mąż ze Stanów. W tym celu mieli pojechać na pocztę. Anna K. nawet się ucieszyła, bo od dłuższego czasu nie miała kontaktu z mężem.Na poczcie o rzekomym połączeniu oczywiście nikt nie słyszał. Czabański stwierdził, że w takim razie pojadą do jego znajomego, żeby sprawę wyjaśnić.
Zmyślony znajomy miał mieszkać poza miastem. Kiedy dojechali do Ładnej, wsi oddalonej od Tarnowa ok. 10 kilometrów, Czabański skręcił w polną drogę. Anna B. domyśliła się, że żadnego telefonu nie będzie. 25-latek zaproponował jej seks. Odmówiła. Chciała uciekać. Sprawca nie odpuścił. Zgwałcił ją. Nie miała szans, żeby się obronić. Próbowała potem jeszcze raz uciekać. Wtedy uderzył ją w głowę kluczem do kół. Potem lewarkiem. Raz, drugi. Bił bez opamiętania. Kiedy kobieta nie dawał już znaków życia, przeciągnął jej ciało w pobliskie zboże. Wyrzucił też lewarek.
Wtedy przypomniał sobie, że córki kobiety mogą go pogrążyć. Widziały przecież, jak ich matka wsiadała z nim do samochodu.
- Postanowiłem zabić obie, by zlikwidować świadków - powiedział potem na jednym z przesłuchań
Wrócił do Tarnowa. Drzwi otworzyła mu starsza córka. Rzucił się na nią, zaczął bić, potem dusić aż straciła przytomność. To samo zrobił z drugą, młodszą dziewczynką, która stanęła w obronie siostry. Na szczęście obie przeżyły i wezwały pomoc.
Zeznały potem, że Czabański jak tylko przyszedł do ich mieszkania, to cały czas wycierał ręce. Nie wiedziały wówczas, że to krew. I to ich matki.
Zabójca nie wiedział, że w tym czasie, kiedy dopuścił się zbrodni, na świat przyszła jego druga córka. Kilka dni przed mordem złożył w kościele ofiarę za szczęśliwy poród.
Milicjanci znaleźli go następnego dnia. Był u swojej babci. To do niej pojechał o świcie. Nawet się ucieszyła, że pomoże jej w polu.
Od razu przyznał się do zabójstwa. Wskazał też, gdzie ukrył zwłoki.
Podczas przesłuchania nie okazał żadnej skruchy. Przyznał, że Anna B. zawsze mu się podobała, fantazjował na jej temat
Wieść o bestialskim mordzie szybko rozeszła się po okolicy. Żona mordercy mówiła, że był dobrym, kochającym mężem i ojcem. Nie miała pojęcia, jak mógł zgwałcić i zabić sąsiadkę. W jej oczach nie skrzywdziłby nawet muchy. Biegli psychiatrzy nie stwierdzili u niego dewiacji seksualnych. Będąc już w więzieniu prosił o zwiększenie ochrony. Bał się samosądu.
12 czerwca 1986 roku Sąd Wojewódzki w Tarnowie skazał go na karę śmierci, a wymierzenie jej uznał za "celowe, niezbędne i zasadne". To kara - tak pisał sąd w uzasadnieniu wyroku, "która przez eliminację skazanego zagrażającego potencjalnie społeczeństwu, zabezpiecza życie ludzkie w przyszłości".
O życie syna walczyła jego matka. W marcu i kwietniu 1988 r. dwa razy napisała wnioski o wstrzymanie wykonania kary.
Sąd nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących; podkreślał też, że skazany nigdy nie wyraził skruchy.
21 kwietnia 1988 roku tuż przed godz. 17, Andrzej Czabański zapalił papierosa. Ostatniego w życiu. To było jego życzenie przed śmiercią w krakowskich więzieniu na Montelupich. A zaraz potem zobaczył w rękach kata tę czarną opaskę.
Według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej w latach 1946-55 skazano na śmierć około pięciu tysięcy osób. Najwięcej wyroków śmierci - także po okresie stalinizmu - zapadło w sprawach o zabójstwo. Tak skończyli czterej członkowie bandy braci Wałachowskich (w 1953 r. skazani za napady oraz zabójstwo milicjantów), Jerzy Paramonow (1955 r., stracony za zabójstwo milicjanta), Zdzisław Marchwicki (w 1975 r. skazany za zabójstwo 15 kobiet i usiłowanie zabicia czterech innych).
Po egzekucji Czabańskiego rząd Mieczysława Rakowskiego kilka miesięcy później zawiesił wykonywanie wyroków śmierci. W 1989 roku skazanym na karę śmierci, którzy nie zostali straceni, zamieniono wyroki na kary 25 lat pozbawienia wolności. W 1995 r. do polskiego kodeksu karnego powróciła kara dożywotniego pozbawienia wolności. To najsurowszy do dziś wymiar kary w Polsce.
Źródło:
https://gazetakrakowska.pl/dobry-sasiad-ktory-okazal-sie-okrutnym-morderca/ar/1050180
https://dzieje.pl/aktualnosci/25-lat-temu-wykonano-w-polsce-ostatni-wyrok-smierci
https://wielkahistoria.pl/ostatnia-egzekucja-wykonana-w-polsce-tak-umieral-czlowiek-po-ktorego-zgonie-zniesiono-kare-smierci/
https://www.youtube.com/watch?v=J6_o3JxJhX4