Rozmowa z Krzysztofem Taczalskim, operatorem żurawia wieżowego na Podlasiu
Na jakiej wysokości pan teraz pracuje?
- Kabina jest na wysokości mniej więcej dziesiątego piętra.
Co to za budowa?
- Pięciopiętrowy apartamentowiec. W kwietniu powinien być gotowy. Budowa jednego piętra zajmuje jakieś trzy tygodnie.
Ile czasu zajmuje panu dojście do kabiny i czy jest pan w jakiś sposób zabezpieczony?
- Im zimniej, tym szybciej się wdrapuję. Mam ciepłe rękawiczki, bo podczas wspinaczki najbardziej marzną dłonie. Dojście zajmuje ok. 12-15 minut. Co 5-6 metrów są zamontowane tzw. spoczniki, gdzie można oprzeć plecy i chwilę odsapnąć. Zabezpieczenia jako takiego nie mamy. Samo wejście to jednak jest duży wysiłek. Ale praca operatora nie jest dla ludzi o słabej kondycji lub kiepskich nerwach. Po ośmiu godzinach pracy jestem zmęczony głównie psychicznie. Tu nie ma miejsca na błędy, muszę być cały czas skoncentrowany. Drobny błąd może doprowadzić do wypadku.
Co zabiera pan ze sobą na górę?
- Wodę do czajnika, telefon, tablet, herbatę, cukier. Normalnie, tak jak w każdej innej pracy. Śniadanie jem w domu. Staram się jadać posiłki lekkostrawne, żeby przypadkiem nie prowokować losu. Konieczność skorzystania z toalety to jedna z najgorszych rzeczy, jaka może się przytrafić operatorowi żurawia.
A siusiu?
- Radzimy sobie. Mamy w środku specjalne pojemniki. Gorzej mają kobiety. Ale i one korzystają z podobnych, turystycznych pojemników z lejkiem. Żurawie, które są przeznaczone do bardzo wysokich konstrukcji są wyposażone w toalety. Mają zresztą też windy. Gdyby operator miał się codziennie wspinać te trzydzieści powiedzmy pięter, to lepiej jakby tam zamieszkał. Żartuję oczywiście.
Przy jakim wietrze jest zakaz pracy żurawiem?
- To zależy od rodzaju żurawia. Każdy ma swój DTR, czy dokumentację techniczno-ruchową. To swoista instrukcja obsługi. Są takie żurawie, które dopuszczają pracę przy wietrze nawet 20 m/s (72 km/h). Na moim dźwigu można pracować przy prędkości o połowę mniejszej.
Jak się zbliża burza, to przerywa pan pracę?
- Tydzień temu miałem dość nieprzyjemną sytuację. Prognozy pogody przewidywały właśnie burze. Nie spodziewałem się jednak, że pogoda zmieni się jednak tak szybko. W ciągu dosłownie minuty zrobiło się tak ciemno i zaczął wiać huraganowy wiatr, że ledwo zdążyłem powiadomić chłopaków na dole, żeby mi odpięli liny. Gdybym miał wtedy podczepiony ładunek, to nie wiem, czy nie przewróciłbym się. A na pewno siedząc w kabinie obijałbym się od ściany do ściany. Na szczęście wszystko zakończyło się szczęśliwie i zdążyłem wykonać manewr "wiatrowania" - ustawienia się tyłem do wiatru. Na podstawie "wiatrowania" można też zgadnąć, która jest mniej więcej godzina. Jak pan zobaczy gdzieś na budowie kilka żurawi ustawionych w jednym kierunku, to znaczy, że jest już po pracy. Każdy operator schodząc na dół zwalnia główny hamulec obrotowy - wtedy żuraw obraca się w kierunku wiatru i jest na luzie. Gdyby ten hamulec był zablokowany, to gwałtowny poryw wiatru mógłby sprawić, że następnego dnia operator nie musiałby się na niego wdrapywać. Miałby swojego żurawia na ziemi.
Czy w kabinie jest ogrzewanie i klimatyzacja?
- Tak. Inaczej nie dałoby się pracować. W kabinie zazwyczaj jest między 18 a 21 stopni.
Ile godzin spędza pan na górze?
- Ustawowo osiem. Wiadomo, że czasami, jak jest potrzeba, to zostaje się dłużej. Ale osiem godzin w ciągłym stresie i napięciu potrafi dać w kość. Podziwiam też kolegów na dole. Z jednej strony siedzę sobie w ciepełku, patrzę na wszystko z góry, mam czas na herbatkę, a koledzy często mają naprawdę o wiele gorzej, kiedy pracują na dworze często w kilkunastostopniowym mrozie czy ulewnym deszczu. Siedząc na górze mam przez cały czas kontakt radiowy z kierownikiem budowy, brygadzistami. Najważniejsi są jednak tzw. hakowi i sygnaliści. Bez współpracy z nimi niewiele bym z góry zrobił. To oni wiedzą, jak prawidłowo podwiesić ładunek, jak sprawić, żeby łańcuchy się nie poplątały. Przez cały czas mam gdzieś z tyłu głowy świadomość, że w dużym stopniu odpowiadam za bezpieczeństwo tych ludzi. To jest stresujące.
Jak myje pan szyby z zewnątrz, żeby mieć lepszą widoczność?
- Nie muszę tego na szczęście robić. Mam wycieraczki i płyn do spryskiwaczy - tak jak w samochodzie.
Czy kończąc pracę zamyka pan drzwi kabiny na klucz?
- Na początku chciałem tak robić, ale potem pomyślałem, że ze świecą byłoby znaleźć kogoś, kto odważyłby się wspinać po drabince. Poza tym, teren budowy jest zamknięty i monitorowany.
Czy na górze "huśta"?
- Zdarza się. Ale to normalne. To i tak nic w porównaniu z pracą konserwatora takiego żurawia. Każdy z nich przechodzi comiesięczny przegląd. Moim opiekuje się Karol. To jest dopiero robota dla twardzieli. Kiedyś miałem awarię. Siarczysty mróz, śnieg. Zadzwoniłem po niego. Wdrapał się na górę, zagrzał narzędzia, po czym udał się na "spacer" na koniec wysięgnika, żeby dokręcić kilka śrub na tzw. krańcówce. Przyznam szczerze, że nie należę do ludzi bojaźliwych, ale widząc, jak on balansuje na takiej wysokości, to zamykałem oczy. W tym fachu trzeba mieć naprawdę żelazne nerwy.
Czy łatwo jest manewrować żurawiem? Ile jest urządzeń do obsługi?
- Łatwiej niż koparką, gdzie jest tego dwa razy więcej, bo dochodzą pedały. W żurawiu lewym joystickiem poruszamy się po figurze plusa, a prawym jedynie przód-tył. Żeby zachować precyzję manewrowania, wydrukowałem cały plac budowy ze zdjęcia drona i naniosłem odległości w metrach. Ten wydruk mam powieszony w kabinie. To pomaga w pracy. W komunikacji z pracownikami na dole pomagają też kolory kasków. Z góry dobrze je widać. Kierownik budowy ma biały, brygadziści pomarańczowy, a robotnicy żółty. W każdej chwili widzę, gdzie kto jest.
W ogóle to skąd pomysł, żeby pracować akurat na dźwigu?
- Kiedyś zrobiłem kurs operatora koparki. Wciągnęło mnie na tyle, że postanowiłem spróbować czegoś innego. Lubię wysokości, chciałem być pilotem i teraz więcej startuję i ląduję niż każdy pilot. Moja narzeczona jest także operatorem żurawia. Odwiedzamy się czasami na swoich budowach.
Dużo płacą za taką robotę?
- Nie są to kokosy jak niektórzy myślą. Średnia krajowa.