Adam po rozwodzie długo dochodził do siebie. Bolało. I to bardzo. Edyty tłumaczenia brzmiały kuriozalnie - zakochała się. I tyle. To według niej dostateczny powód, żeby się rozstać i odejść do innego. Zwłaszcza tak bogatego, że była żona nie chciała po rozwodzie od Adama ani grosza.
- Być może chciała w ten sposób wynagrodzić krzywdę, jaką mi wyrządziła - mówi 39-latek.
Rozwód był tylko formalnością. Żadnych łez, prania brudów czy kłótni o majątek. Nie było też przeciągania dzieci na swoją stronę, bo ich nie mieli.
- Z mieszkania zabrała jedynie swoje rzeczy i ulubioną filiżankę do kawy - dodaje nasz bohater. - Mówiła, że w żadnej innej kawa jej tak nie smakuje
Został sam, w 80-metrowym mieszkaniu, z dość pokaźną lokatą na koncie i 3-letnim jeepem. Edyta z kolei zamieszkała pod Warszawą w luksusowej willi. Jej nowy partner był zamożnym przedsiębiorcą w branży elektronicznej. Edyta przyznała się, że poznała go rok przed rozwodem. Był jej pacjentem. Rozwodnikowi z bolącym zębem atrakcyjna stomatolożka od razu wpadła w oko. A Edyta nie oparła się jego czarowi.
- Nie powiem, żeby ten rozwód spłynął po mnie jak woda - przyznaje. - Kochałem Edytę, wydawało mi się, że jest też szczęśliwa w naszym związku, ale ten jej romans sprowadził mnie na ziemię.
Adam bardzo długo nie mógł przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Wprawdzie samotność aż tak bardzo mu nie dokuczała, ale najgorsze były wspomnienia - zwłaszcza na początku, kiedy po pracy wracał do pustego mieszkania. Wszędzie widział byłą żonę. Wciąż przypominał sobie, jak siedziała w swoim ulubionym fotelu na tarasie, pewnego wieczoru długo trzymał w rękach swoją pidżamę w misie, którą dla żartu kupiła mu z jakiejś okazji. Bardzo ją lubił. Codziennie przejeżdżał też obok ich ulubionej restauracji, pubu, gdzie często w weekendy zaglądali ze znajomymi. I ich ulubiona ławeczka w pobliskim parku.
- Te wspomnienia mnie dołowały - mówi. - Wtedy zaświtała mi myśl, żeby wyjechać z Warszawy. Odciąć się od tych wspomnień, zacząć od nowa
Pracował jako grafik komputerowy. Nie był związany etatem z żadną firmą. Od lat pracował zdalnie. Zmiana miejsca zamieszkania nie była dla niego problemem. Musiał mieć jedynie dostęp do internetu. I to właśnie w sieci znalazł rozwiązanie swoich problemów. Na jednym z portali społecznościowych trafił na grupę, której członkowie wymieniali się na jakiś czas domami, mieszkaniami. Chętnych na stolicę nie brakowało. W zamian proponowali zamieszkanie w innym, często równie atrakcyjnym miejscu - na pół roku, rok, czy nawet na miesiąc. Nad morzem, gdzieś w górach czy chacie schowanej w lesie z dala od cywilizacji.
- Początkowo nie brałem takiej zamiany pod uwagę - mówi Adam. - Jakoś nie wyobrażałem sobie, że ktoś obcy będzie spać w moim łóżku. Z drugiej strony chciałem jednak zmienić środowisko, popatrzeć na wszystko z innej perspektywy. Zacząć coś nowego. Ale nie chciałem też opuszczać Warszawy na stałe. Jasne, że po sprzedaży swojego mieszkania stać mnie byłoby na podobne za jedną trzecią tej ceny gdzieś w małym mieście i żyłbym jak panisko. Ale bałem się aż drastycznej zmiany.
Ten wpis, który pewnego dnia zobaczył, pobudził jego wyobraźnię.
Małżeństwo, bezdzietne, spokojne szukało na 10 miesięcy mieszkania w Warszawie. W zamian proponowali mały, dobrze wyposażony i przytulny domek w Bieszczadach
Z dala od miejskiego zgiełku. Ba, nawet wiejskiego. Najbliższy sąsiad miał swój dom oddalony o ponad dwa kilometry. Cisza, spokój, sielsko anielsko. Zdjęcia, jakie były dołączone do tego postu, spokojnie można było wykorzystać do folderów turystycznych.
- To była chyba moja pierwsza, tak szybko podjęta decyzja w życiu - mówi Adam. - Już po kilku dniach pojechałem w to miejsce. Wcześniej umówiliśmy się telefonicznie. Potem oni przyjechali do mnie. Wszystko pasowało. Ja byłem zauroczony domem, okolicą, ciszą, oni z kolei zachwyceni mieszkaniem, ale przede wszystkim lokalizacją. On - jak się okazało - chorował na rzadką chorobę genetyczną i potrzebował skomplikowanych zabiegów w specjalistycznej klinice. To miała być wielomiesięczna kuracja. Stąd ich decyzja o czasowej przeprowadzce. Na hotel czy wynajęcie apartamentu wydaliby krocie. Poza tym stwierdzili, że wreszcie zwiedzą wszystko, co jest do obejrzenia w Warszawie. Byli miłośnikami teatru, cieszyli się jak dzieci, że przyjemniej raz w miesiącu obejrzą dobrą sztukę.
Adam z kolei dostał duże zlecenie na serię publikacji naukowych. To była też praca na miesiące. W tej głuszy - jak planował - będzie mógł się skupić jedynie na pracy. I nic nie będzie mu już przypominać Edyty.
To było w październiku. Z Basią i Jerzym - byli już po imieniu - ustalili wstępnie, że wrócą do siebie pierwszego dnia wakacji - w czerwcu.
Pierwsze tygodnie były w Bieszczadach takie, jakie Adam sobie wymarzył
Dom był niezwykle funkcjonalny i ciepły. Jak rozpalił w kominku, to ciepło trzymało przez całą noc, a w dzień można było chodzić w krótkich spodenkach. Fakt, że październik i listopad były wyjątkowe ciepłe.
- Pracowało mi się super - mówi. - Nikt mi nie przeszkadzał, żadne hałasy zza ściany, jak wyszedłem na taras, to tylko szum lasu i odgłosy ptaków.
Zakupy robił raz w tygodniu. Do sklepu miał ponad 10 kilometrów. Najpierw drogą szutrową, potem skrót przez las wyboistą i wąską dróżką, a potem już był asfalt.
- Problemy zaczęły się, kiedy spadł pierwszy śnieg i to od razu było go tak dużo, że ciężko było wyjechać z chałupy, ale mój jeep poradził sobie doskonale - mówi Adam.
Myśli o rozwodzie, zdradzie nie były już tak dołujące.
- Ta przeprowadzka dobrze mi zrobiła - mówi. - Owszem, gdzieś tam odżywały wspomnienia, zakłuło w sercu, ale atmosfera tego domu, lasu i okolic tego miejsca łagodziła ból
Dopiero tu, w Bieszczadach po raz pierwszy w życiu doświadczyłem prawdziwej ciszy. Dotarło to do mnie któregoś wieczoru, kiedy wyszedłem na taras. Żadnego odgłosu, nic. Zawsze do tej pory w podobnych sytuacjach słychać gdzieś odgłos z oddali. A to jakiś samochód, a to pies zaszczeka, a tu kompletnie nic. To trwało kilka minut. Stałem jak zauroczony. Taka cisza naprawdę sprawia cuda, uspokaja.
Praca nad projektem szła mu sprawnie. Siadał przed komputerem już o siódmej rano. Za oknem budził się do życia las. A właściwie jego mieszkańcy. Do widoku saren, wiewiórek czy łosi szybko się przyzwyczaił. Popołudniami spacerował, zbierał grzyby, jagody, a wieczorami czytał. Zabrał ze sobą z mieszkania wiele książek, ale Basia i Jerzy mieli tez dość bogaty księgozbiór.
- Bałem się z początku, że w tej głuszy będę się nudzić - przyznaje nasz bohater. - A te dziesięć miesięcy, jakie tu spędziłem, to był najwspanialszy okres w moim życiu. Ja każdą czynność wykonywałem niemal z namaszczeniem. Jeśli wiedziałem, że następnego dnia mam wyjazd do sklepu, to dokładnie wszystko planowałem. Cieszyłem się, że znowu zatrzymam się przy niewielkim potoczku, gdzie stoi stara kapliczka. To miejsce pokazała mi Basia z Jerzym. Mówili, że ta figurka Frasobliwego sprawia cuda. I że modląc się przy niej, człowiek staje się lepszym. Za każdym razem spędzam tu chociaż kwadrans. To magiczne miejsce. Zawsze się tu uspokajam, wyciszam. W Warszawie, jak robiłem zakupy, to pamiętam, że miałem potem cały bagażnik siatek, kartonów. A tutaj kupuję tylko to, co jest mi niezbędne i zapisane na kartce. Nie robię tego z oszczędności. Dotarło do mnie, że wcale nie potrzebuję kolejnego keczupu reklamowanego w telewizji czy innej nowości. Mam wreszcie swój ulubiony gatunek chleba, musztardę jednego producenta czy konkretne parówki. Ja nawet nie sądziłem, że same zakupy w małym, wiejskim sklepiku mogą być tak fajne. Tu się wszyscy znają, pozdrawiają, sprzedawczyni już za pierwszym razem wypytała mnie o wszystko. Skąd jestem, co tu robię i jak mi się podoba. A potem, za każdym razem jak byłem, to poznawałem nowych ludzi. I zawsze słyszałem jakąś ciekawą historię, wspomnienia, czy zwykłą plotkę. Nikt się nie śpieszył, nie poganiał, każdy uśmiechnięty, wesoły.
Z Basią i Jerzym rozmawiali często przez telefon. Opowiadali, jak spędzili czas, jak przebiega kuracja Jerzego. Byli też ciekawi, jak Adam sobie radzi.
Zgodnie z umową, w pierwszy dzień wakacji wrócili do siebie. Od tego czasu minęło już prawie pół roku
- Zostaliśmy przyjaciółmi - dodaje Adam. - Jerzy czuje się bardzo dobrze, z Basią mają przyjechać na kontrolę do kliniki w przyszłym roku. Już się cieszę, że się spotkamy.
Po powrocie do domu Adam na nowo odkrył plusy mieszkania w mieście. Nie ukrywa jednak, że za jakiś czas chętnie znowu spędziłby kilka miesięcy w domu Basi i Jerzego. Ci jednak za Warszawą - jak sami przyznali - wcale nie tęsknią.
- Być może jednak święta spędzę na Kaszubach - mówi Adam. - I jak dobrze pójdzie, to do Warszawy wrócę dopiero w maju. W tym czasie zamieszka u mnie mój imiennik właśnie z Kaszub. Poznałem go na tym samym portalu, gdzie była oferta Basi i Jerzego. Adama rzuciła żona. Chciałby na jakiś czas zmienić otoczenie. Rozumiem go.