Rozmowa z Januszem Wójtowiczem, komendantem Straży Miejskiej w Świdniku
Czy mogę anonimowo zgłosić Straży Miejskiej, że sąsiad pali czymś śmierdzącym w piecu?
- Jak najbardziej. Sprawdzamy każdy sygnał i zapewniamy pełną anonimowość. Z doświadczenia jednak wiem, że zanim zgłosimy taki problem z sąsiadem, to lepiej z nim o tym na spokojnie porozmawiać. Bardzo często to pomaga. Jeśli to nie przyniesie efektu, to przy zgłoszeniu interwencji wymagany jest konkretny adres, a nie tylko podanie nazwy ulicy, która może mieć kilkaset metrów długości. Wówczas trudno ją namierzyć.
A co jeśli sąsiad pali w nocy?
- Prywatną posesję możemy kontrolować między godz. 6 a 22. Jeśli mamy zgłoszenie w innych godzinach, to patrol przyjedzie na miejsce i pobierze próbki jakości powietrza w pobliżu danej posesji. Jeśli będzie pozytywny wynik - czyli, że mamy do czynienia z dużą toksycznością, to o 6 rana zapukamy do drzwi właściciela posesji, żeby skontrolować palenisko w piecu.
Czy mamy obowiązek wpuścić strażnika do domu?
- Tak. Niewpuszczenie strażnika podlega odpowiedzialności karnej. Grozi za to do 3 lat pozbawienia wolności. W skrajnych przypadkach możemy się zwrócić o pomoc do policji o asystę. Na razie w Świdniku mieliśmy dwa takie przypadki, kiedy odmówiono strażnikom wpuszczenia do domu. Wystarczyło jednak, żeby funkcjonariusze włączyli w radiowozie sygnały świetlne. Od razu było zainteresowanie sąsiadów. A tego nikt nie lubi. Drzwi od razu otworzyły się na oścież.
Jak sprawdzacie, czym ktoś pali w piecu?
- Ludzie najczęściej sami przyznają się podczas kontroli, że palili czymś niedozwolonym. Jeśli mimo wyraźnego smrodu nie chcą się przyznać do winy, pobieramy próbki z pieca i oddajemy je do analizy. Jeśli się okaże, że w palenisku znajdowały się niedozwolone i toksyczne odpady, to wtedy obciążamy właściciela posesji kosztami takiej analizy. A to jest już koszt 2-3 tys. zł. Same przygotowanie takich odpadów do palenia jest też wykroczeniem. Mieliśmy przypadki, kiedy podczas kontroli znaleźliśmy przy piecu pocięte kawałki gumy czy płyty paździerzowe. Skończyło się mandatem. Mieliśmy też kiedyś zgłoszenie, że właściciel zakładu stolarskiego truje okolicę, paląc czymś wyjątkowo śmierdzącym w piecu. Kiedy patrol przyjechał na kontrolę, wszystko było w porządku. Palenisko było czyste. Strażnicy nie odjechali jednak z miejsca. Zaparkowali radiowóz ulicę dalej. Nie musieli długo czekać. Po kilkunastu minutach zobaczyli czarny dym wydobywający się z komina stolarni. Kiedy weszli do środka, właściciel przygotowywał kolejną lakierowaną płytę meblową do spalenia. I nie krył zaskoczenia powtórną wizytą strażników.
Czy często korzystacie z drona?
- Teraz o wiele rzadziej. Wcześniej były to działania głównie prewencyjne. Mieszkańcy wiedzą już, że dron może się w każdej chwili pojawić nad osiedlem czy ogródkami działkowymi.
Jakie świństwa spalają ludzie w piecach?
- Mieliśmy płyty paździerzowe, lakierowane elementy mebli, plastiki, kawałki gumy. Pamiętam też przypadek, kiedy dostaliśmy sygnał, że w zakładzie krawieckim często właściciel spala jakieś wyjątkowo śmierdzące odpadki. Kiedy patrol przyjechał na miejsce, złapał właściciela niemal za rękę. Na widok radiowozu pośpiesznie chował ścinki materiałów. Wyjątkowo toksyczny materiał przy spalaniu. Tak się śpieszył, że niemal zasłabł. Tłumaczył się, że ma astmę. Strażnik zasugerował mu, że to może właśnie od tego spalania tych ścinków. Chyba dotarło do niego, że truł nie tylko sąsiadów, ale przede wszystkim siebie.
Jaki jest mandat za spalanie takich trujących odpadów?
- Do 500 złotych. W sytuacjach szczególnie drastycznych, kiedy mamy do czynienia z wyjątkową bezmyślnością kierujemy sprawę od razu do sądu. Były już przypadki grzywien nawet po 5 tys. zł. Jeden z najbardziej karygodnych przepadków trucia środowiska mieliśmy w tym roku. Dyżurny otrzymał alarmujący telefon od dyrektorki żłobka w Świdniku, że dzieci mdleją, bo okolice przedszkola były ciemne od gryzącego dymu. Nasz ekopatrol był na miejscu już po dwóch minutach. Okazało się, że właścicielka pobliskiej posesji spalała w piecu m.in. plastikowe odpadki oraz lakierowane framugi drzwi.
Zdarzają się fałszywe alarmy?
- Tak. Nie wynikają one ze złośliwości. Zdarza się, że nieumiejętne rozpalanie węgla w piecu powoduje duże zadymienie oraz uciążliwy smród. Sąsiedzi są wtedy przekonani, że ktoś spala w piecu jakieś odpady. A jest to węgiel, tylko gorszej jakości. Nie można za to karać. Chcemy jednak przeprowadzić w mieście - wspólnie z kominiarzami - akcję edukacyjną, jak prawidłowo rozpalać węgiel w piecu, a drewno w kominku. Chodzi o tzw. spalanie odgórne. Wystarczy, żeby ogień podkładać na górze ułożonego węgla lub drewna, a problem zadymienia zniknie.
Czy ludzie palą odpadami z biedy, głupoty czy niewiedzy?
- Wydaje mi się, że z niewiedzy. Dlatego tak ważne są zajęcia edukacyjne na ten temat już w przedszkolach. Znam przypadek, kiedy wnuczka jednego z mieszkańców Świdnika, po powrocie z przedszkola, już w drzwiach powiedziała swojemu dziadkowi, że nie będzie jadła żadnych rzodkiewek z ogródka, dopóki dziadek nie powie czym pali w piecu.