Nazywają go "Silos". To ze względu na posturę. Ponad 190 cm wzrostu i lata na siłowni zrobiły swoje. Wzbudza respekt swoją muskulaturą.
- Jak byłem w prewencji, to wystarczyło czasami, że wygramoliłem się z radiowozu i na tym kończyła się interwencja - śmieje się.
Bakcyla do motocykli połknął w Hrubieszowie. Kiedy dowiedział się, że jest możliwość zdobycia uprawnień na jednoślad - nie wahał się ani sekundy.
- To było to - mówi. - Odnalazłem się w "jednośladowym radiowozie".
Nie przeżył spektakularnych pościgów, nie gonił za piratami. Nie było jak na filmach.
- Hrubieszów to spokojne miasto - mówi. - W 2013 roku, kiedy przeniosłem się do Lublina i zacząłem pracować w lubelskiej drogówce, to poznałem grupę policyjnych fanów jednośladów i wkrótce w dziesięć motocykli wyruszyliśmy na wyprawę do Rumunii. Tak się zaczęła moja przygoda podróżnika.
Jedno oko na Maroko, drugie na Kaukaz
W Maroku był w tym roku. Kaukaz też zaliczył. Do swoich wypraw starannie się przygotowuje. Kupuje przewodniki, mnóstwo czyta w internecie, stara się, żeby każdy wyjazd był jedyny w swoim rodzaju; stąd też każdemu nadaje inną, oryginalną nazwę. Jeździ sam lub z dwójką przyjaciół.
I trudno spotkać wtedy na drodze drugi, podobny tercet motocyklistów: Arek - policjant, Leszek - strażak i Paweł - funkcjonariusz Straży Granicznej. Wszyscy związani z Hrubieszowem.
W 2018 roku Arek pojechał na pierwszego "samotniaka". Objechał sam całe Bałkany. Rok później podobnie. Zaczął od Litwy, Łotwy i Estonii i skończył trasę w Moskwie.
- W wojsku byłem związany z czołgami - mówi. - Zawsze chciałem obejrzeć największe w Rosji muzeum broni pancernej w Kubince - to niedaleko Moskwy. Stąd pomysł na wyprawę. Udało się, zdążyłem przed wybuchem wojny. Dzisiaj byłoby to niemożliwe.
Przed każdym wyjazdem rezerwuje na booking.pl tylko pierwszy nocleg. Potem robi to na bieżąco, w zależności od tego, dokąd dojedzie. I czasami trafiają się "perełki".
- W Moskwie znalazłem nocleg w starych koszarach - mówi. - Zapłaciłem 18 złotych za noc w pokoju wieloosobowym. A mieszkałem półtora kilometra od Placu Czerwonego. Właścicielem kwatery był przemiły Dagestańczyk. Na kwaterze u niego poznałem też Rosjanina, który znał trochę język polski, bo pracował jako kelner w pociągu na trasie z Moskwy do Berlina. Polityka? Na żadnej z wypraw nie poruszam takich tematów. To ma być wypoczynek, relaks, a nie politykowanie.
Przy szukaniu noclegów zwraca uwagę na dwie rzeczy: musi być bezpieczny parking na motocykl oraz najlepiej pokój wieloosobowy
- Tu nie chodzi o pieniądze - zastrzega. - W hotelu czy apartamencie każdy zamyka drzwi za sobą i tyle, a ja lubię poznawać ludzi, rozmawiać, dzielić się doświadczeniami. Dzięki temu więcej się uczę, dowiaduję. A z wieloma poznanymi ludźmi mam kontakt do dzisiaj. W Stambule poznałem w ten sposób hinduskiego turystę-lekarza, który z jedną walizeczką podróżował po całym świecie. Też wybierał zawsze wieloosobowe pokoje.
Na Facebooku ma kontakt również z Rosjanką, która na stałe mieszka w Waszyngtonie. Poznali się w Egerze. I to w niecodziennych okolicznościach.
- Kiedyś byłem w Krościenku na memoriale ku czci naszego zmarłego motocyklisty - opowiada były policjant. - Wieczorem wpadłem na pomysł, że stamtąd jest niedaleko do Egeru. Pojechałem tam na źródła termalne. Na basenie zwróciłem uwagą na jedną z kobiet. Chyba wpadliśmy sobie w oko, bo uważnie mi się przyglądała. Ale tak się złożyło, że nie było okazji do rozmowy. Pojechałem na kwaterę. Rano się budzę, wchodzę do kuchni, a z sąsiedniego pokoju wychodzi właśnie ta kobieta z basenu. Zaczęliśmy rozmawiać. Zobaczyła mój motocykl. Kiedy się dowiedziała, że wybieram się do Budapesztu, spytała czy mogę ją zabrać. Problemem był jednak brak kasku. Kupiła go w najbliższym sklepie. Tak jej się ten pomysł spodobał. Spędziliśmy razem pół dnia w Budapeszcie. Ona została tam jeszcze na następny dzień, ja wróciłem do kraju. Mamy kontakt ze sobą do dziś.
Nasz rozmówca podkreśla, że najbardziej miłe wspomnienia związane z noclegami wiążą go z gospodarzami, którzy w danym państwie są...obcokrajowcami.
- Może to przypadek, ale super wspominam pobyt na kwaterze w Erewaniu, której właścicielką była Filipinka, w Estonii - Hindus, a w Gruzji - Syryjczyk.
Arek najbardziej polubił Turcję i Stambuł
W tym roku pojedzie tam po raz czwarty. Z Turcją ma jednak też niezbyt miłe wspomnienie. Na 80 tysięcy kilometrów, które spędził na motocyklu jeżdżąc po Europie, tylko jeden, jedyny raz miał wypadek. Na szczęście niegroźny. Właśnie w Turcji.
- Jechałem wtedy do Gruzji - mówi. - Góry, serpentyny. Na jednym z zakrętów, ciężarówka jadąca z góry tak ścięła zakręt, że omal mnie nie staranowała. W ostatniej chwili udało mi się położyć motocykl. Nic mi się na szczęście nie stało, motocykl też nie ucierpiał dzięki orurowaniu. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłem minusów samotnych wojaży. W większej grupie nie byłoby problemu, żeby postawić motor. Sam jednak nie dałbym rady. Ważył z bagażami jakieś 400 kilogramów. Dopiero przejeżdżający drogą Turcy pomogli mi w dalszej jeździe.
Nigdy nie zatrzymywali go policjanci - koledzy po fachu
Zdarzało się, że sam do nich podchodził. Z ciekawości. Pokazywał im swoje zdjęcie, kiedy jeszcze pracował w drogówce. Wypytywał o ich pracę.
- Zawsze były uśmiechy, poklepywanie po plecach - mówi. - Poza jednym wyjątkiem. W Azerbejdżanie musiałem dać łapówkę.
Było to tak: Arek jechał za ciężarówką. Droga - zupełnie pusta - skręcała w prawo. Kiedy pokonywał już zakręt, musnął kołem linię ciągłą. Po kilkuset metrach usłyszał za sobą "koguty". Za nim stanął radiowóz. Zatrzymał motocykl.
- Zdziwiłem się, kiedy policjant pokazał mi filmik na swoim smartfonie - mówi Arek. - Okazało się, że na tym zakręcie była kamera. Operator wysłał filmik na smartfon policjanta. Owszem, musnąłem linię ciągłą, bo innych tam nie ma, ale zaczęli mi wpierać, że do tego wyprzedzałem ciężarówkę. Zacząłem z nimi dyskutować. Kiedy wymienili kwotę mandatu, to początkowo sądziłem, że źle usłyszałem. Chcieli równowartość 1800 złotych. Stanęło na 50 dolarach. Dostałem "pokwitowanie" na kartce papieru. Nie było wyjścia. Zapłaciłem. Nawet złożyłem podpis na tym świstku.
Najtrudniej jeździło mu się w Albanii i Maroku
- W Albanii to do dzisiaj nie wiem, kto ma pierwszeństwo na rondzie - śmieje się motocyklista z Hrubieszowa. - Ale wypadków mało widziałem. Podobnie jak w Maroku. Tam jest taki ruch, że czasami miałem wrażanie, że te skuterki śmigają mi pod pachami. Nie wiem, jak oni to robią, że jakoś ten ruch funkcjonuje. Tam światła są jedynie na głównej drodze i skierowane tylko w jedną stronę. Ci, wyjeżdżający z bocznej ulicy nie widzą, jakie jest światło. I rozwiązali to tak, że na skrzyżowaniu stoi policjant, co jakiś czas wygląda, jakie jest światło; kiedy widzi czerwone, to staje na środku i przepuszcza tych z podporządkowanej. Nie wiem, dlaczego nie ma normalnej sygnalizacji.
Na początku trudno mu było także odnaleźć się w Stambule. Do dzisiaj nie może pojąć, jak udało mu się poruszać bez żadnego szwanku w tym gąszczu aut i wszechobecnych dźwiękach głośnych klaksonów.
- Włochy z kolei nie są przyjazne motocyklistom, zwłaszcza w dużych miastach - dodaje. - To za sprawą głównie młodych ludzi na motocyklach i skuterach. Jeżdżą brawurowo i bardzo niebezpiecznie. Gdybym mógł, to co drugiemu wlepiałbym mandat, a niektórym dożywotni zakaz zbliżania się do jednośladów.
Wszędzie spotyka się z dużą życzliwością i zaciekawieniem
- W Azerbejdżanie czy Gruzji wiele osób chciało zrobić sobie fotki na tle motocykla - mówi. - Podobnie w Maroku, gdzie byliśmy w trójkę.
Arek z przyjaciółmi mają zawsze ze sobą naklejki, tzw. wlepy które rozdają miejscowym. Zostawiają je również w hotelach, na kwaterach, w restauracjach. Pamiątki uwielbiają szczególnie dzieci. W ten sposób budują nie tylko dobry wizerunek motocyklistów, ale też kraju.
- W Gruzji i tak nas kochają - mówi. - Nigdzie nie spotkałem się z taką życzliwością jak tam. Są niesamowici. Kochają Polskę i Polaków. Tak jak niestety i Stalina, ale o tym akurat starałem się z nimi nie rozmawiać. Widziałem, z jaką pobożnością wręcz traktują w Gori muzeum tego zbrodniarza. Spotkałem Gruzinów, którzy wspominali, że służyli w radzieckim wojsku, które stacjonowało w Polsce. Podkreślali, że wtedy to był dla nich raj.
W tym roku mieli niecodzienne zdarzenie w Maroko, w Casablance.
- Siedzieliśmy w meczecie, jednym z największych na świecie - mówi. - Obserwowaliśmy ludzi. W pewnym momencie przeszedł obok nas mężczyzna w ogromnym turbanie. Któryś z nas zrobił mu zdjęcie. Zatrzymał się, podszedł do nas. Zaczął wypytywać skąd jesteśmy, co robimy. Kiedy dowiedział się, że z Polski, to się strasznie ucieszył. Okazało się, że miał poprzednią żonę - prawniczkę - z Polski, do tego z Lublina.
Każda z dotychczasowych wypraw nauczyła go ważnej rzeczy: przestał wierzyć stereotypom
- W krajach islamskich, wśród muzułmanów czuję się czasami o wiele bezpieczniej niż wśród piłkarskich kibiców na polskich stadionach - mówi. - Wiem coś o tym, bo jako policjant wiele razy zabezpieczałem takie imprezy. Przed wyjazdem do Rumunii także wiele osób mi powtarzało, że tam jest niebezpiecznie. Tak jak w przypadku Albanii. A było super, mimo że najczęściej omijam znane kurorty szerokim łukiem, gdzie życzliwość jest wliczona niejako w cenę pobyty. Wolę zaciszne pustkowia, gdzie można naprawdę poznać dane państwo od podszewki. Takie prawdziwe, a nie pudrowane.
Relację z wypraw Arek zamieszcza na Facebooku
I obserwuje go wiele osób. Są komentarze, rady, pozdrowienia. Co ciekawe, najwięcej obserwujących to są uczniowie z Hrubieszowa.
- To za sprawą córek Leszka - wyjaśnia Arek. - Pochwaliły się wszystkim w klasie i teraz śledzi nas naprawdę sporo osób.
Są też z tego korzyści. Kilka lat temu odezwała się do Arka koleżanka z Hrubieszowa, która mieszka na Sycylii. Śledziła jego wpisy na Facebooku i napisała, że jak będą kiedyś we Włoszech, to zaprasza do siebie. Nie spodziewała się, że stanie się to tak szybko.
- Dwa lata temu odezwałem się do niej, że wybieramy się do Włoch i czy zaproszenie jest aktualne - mówi Arek. - Potwierdziła, że tak. Byliśmy u niej trzy dni. Zjeździliśmy Sycylię, wjechaliśmy też motocyklami na Etnę. Niesmowite przeżycie.
Nie był to jedyny hrubieszowski wątek tego wyjazdu. W drodze powrotnej Arek trafił na wpis innej koleżanki - także z Hrubieszowa, która zapraszała ich do siebie. Mieszkała pod Rzymem. Skorzystali z zaproszenia.
Na każdy wyjazd przeznacza od 5 do 10 tysięcy złotych
Tyle kosztuje mniej więcej trzytygodniowy wypad motocyklem. Średnio pokonuje sam lub z kolegami jakieś 10 tysięcy kilometrów. Najwięcej kosztuje paliwo. Reszta to noclegi, jedzenie, bilety.
- Kulinarnie to Gruzja jest poza wszelką konkurencją - podkreśla. - Jedzenie jest tam smaczne, syte i tanie. Cierpię za to we Włoszech, bo brakuje mi tam różnorodności dań mięsnych. A takie głównie jadam. Tam, gdzie jest gorąco, to wystarczy czasami zwykły arbuz.
Plany? Motocyklem przez Pakistan
Nie w tym roku. Za kilka miesięcy Arek chce znowu odwiedzić ukochany Stambuł. Ale w przyszłym chce ruszyć dalej. Plan jest taki: samolotem do Islamabadu, tak wypożyczyć motocykl i pojechać trasą pod granicę chińską - mówi. - To tysiąc kilometrów w jedną stronę. To nie jest wielki koszt. Lot do Pakistanu to jakieś 3,5 tys,. złotych, a wypożyczenie motocykla to jakieś 15 dolarów na dzień. W przyszłości marzy mi się też wyprawa nad Bajkał. Z każdej wyprawy przywozi też pamiątkowe magnesy. Śmieje się, że musi kupić kupić drugą lodówkę, bo na jednej już się nie mieszczą.