Autor reportażu, który ukazał się w magazynie „As” w 1936 roku, nie przypuszczał nawet, że za trzy lata wybuchnie wojna, a po jej zakończeniu polscy arystokraci, właścicieli takich pałaców jak ten w Łańcucie staną się „wrogami ludu”, a wielu z nich nigdy już nie powróci w rodzinne strony.
Zygmunt Czyżowski, bo tak podpisał się ów dziennikarz, postanowił sprawdzić, jak wygląda codzienne życie polskiej arystokracji w lipcu 1936 roku. Odwiedził wtedy pałac w Łańcucie. Swoją relację zaczął tak (pisownia oryginalny):
„Dziwne uczucie ogarnia przeciętnego śmiertelnika, który przypadkowo znajdzie się w małym oddzielnym państewku, jakich już tylko kilka istnieje w Polsce. Takiem państewkiem jest Ordynacja łańcucka, najwspanialsza w Polsce siedziba magnacka, własność Alfreda Potockiego. Z zainteresowaniem czytamy często w gazetach o niesłychanych bogactwach egzotycznych książąt hinduskich, o przepychu, jakim otaczają się multimiljonerzy amerykańscy, z ciekawością śledzimy różne zdarzenia z życia arystokracji angielskiej, a przeważnie mało wiemy o tem, że i u nas w Polsce nie brak bogatych arystokratów, żyjących na wyżynach międzynarodowego high life‘u.”
Kilka dni, które autor spędził na magnackim dworze, porównał do baśni z tysiąca i jednej nocy.
„Opisać te wszystkie cuda z bajki, to trudne zadanie” – czytamy. „Sercem ordynacji jest jej zamek, który z zewnątrz znają zapewne wszyscy czytelnicy, gdyż widoczny jest dokładnie z okien wagonu na linji Kraków-Lwów”
Podkreśla przy tym, że okazały prostokątny budynek o niezwykle regularnych prostych liniach, położony w przepięknym parku, wywiera wrażenie dostojności i powagi, nie zaś „grozy i dzikości, jak posępne zamczyska niemieckie, budowane na niedostępnych skałach, ani też lekkości kokieterji, jak niektóre zameczki francuskie”.
Co wywarło na nim największe wrażenie w pałacu? Oprócz wspaniałych obrazów, kolekcji broni czy rokokowych mebli, to klimat tego miejsca, które jest „sercem spotkań towarzyskich polskiego świata dyplomatycznego”.
Właściciele pałacu pokazali dziennikarzowi hodowlę swoich koni, które ordynat ściągał nawet z Afryki. W stajni były też małe koniki, które brały udział do gry w polo. „Ostatni pokaz koni w Krakowie zakończył się niebywałym sukcesem stajni łańcuckiej, która zagarnęła wszystkie nagrody bez wyjątku, zostawiając daleko poza sobą wszelkie inne hodowle małopolskie”
Hrabia Alfred Potocki – co podkreślił autor - z zapałem oddaje się grze w tenisa i w golfa. Duże wrażenie zrobiło też na dziennikarzu wyposażenie pałacu, które sprawiało, że wszystkim mieszkało się tu wygodnie i komfortowo jak na tamte lata.
Przepych łańcucki ilustruje najlepiej następujące zdarzenie opisane w artykule: kiedy królowa rumuńska, Maria bawiła w Polsce, była również przyjmowana przez kilka dni w Łańcucie. Wyjeżdżając, zapraszała hr. Potockiego do Rumunii. Zaznaczyła jednak, że u nich nawet zamek królewski nie dorównuje pałacowi w Łańcucie.
Autor zajrzał też do garażu Potockiego. Oczy mu się zaświeciły widząc błyszczącego rolls-royca otoczonego równie luksusowymi packhardami.
„A gości w Łańcucie nie brak - czytamy dalej. „Hrabia Alfred Potocki, to postać znana dobrze w salonach arystokratycznych zagranicy. Znaczną część życia spędził ordynat zagranicą w wielkim świecie angielskim i francuskim. Znają go bywalcy Riviery i wszystkich wytwornych kąpielisk europejskich. W Paryżu, czy Londynie, wszędzie jest u „siebie“. Hrabia Potocki przyjmował wielu książąt, maharadżów, a nie należały do rzadkości również głowy koronowane i najwyżsi dostojnicy państw: bawił również w Łańcucie Pan Prezydent Mościcki”.
Sam ordynat był zapalonym myśliwym. Na słynne polowania do Łańcuta przyjeżdżały znane osobistości z całego świata. Hrabia potrafił godzinami spacerować po pobliskich lasach ze strzelbą na ramieniu. Konie i psy to była jego główna namiętność – podkreślał dziennikarz „Asa”.
„Nie należy jednak sądzić, że życie ordynata, to jedna nieprzerwana zabawa – zastrzega jednak w swoim tekście. „Jak każdy suweren, tak i ordynat ma swoje obowiązki i to niemałe”. I wyjaśnia, że ordynacja łańcucka obejmuje kilkadziesiąt tysięcy hektarów ziemi ornej, łąk i lasów; jest trzecią w Polsce co do obszaru posiadłością po ordynacjach zamojskiej i nieświeskiej. Daje też pracę kilku tysiącom ludzi, którzy pracują w licznych zakładach przemysłowych: browarze, likierni, rafinerii, cegielniach, czy tartakach.
„Oczywiście ordynacja zatrudnia całe sztaby zarządców, buchalterów, kierowników warsztatów, kontrolerów, majstrów i daje pracę olbrzymim armjom pracowników rolnych i robotników fabrycznych - czytamy. „Mimo sprawnej administracji, ordynat osobiście kieruje najważniejszemi sprawami swego państewka i codziennie przedpołudniem urzęduje w biurach ordynacji z „premjerem“ swego rządu, p. S. Dwernickim, dyrektorem dóbr i lasów ordynacji, omawiając plany gospodarcze”.
W dalszej części reportażu możemy przeczytać, że ordynat cieszył się ogromną popularnością wśród miejscowej ludności.
„Mimo całej swej świetności i bogactwa, jest niezwykle ujmujący w rozmowie z każdym, nawet najuboższym petentem, których dziesiątki zgłaszają się codziennie do jego biur, a żaden nie odchodzi niezadowolony. Ordynat wspiera i kieruje szeregiem akcji dobroczynnych i oświatowych na terenie swych posiadłości i w zupełności zasługuje na miano arystokraty nie tylko nazwiska, ale i ducha”.
Źródło:
https://sbc.org.pl/dlibra/publication/247567/edition/234184