We wrześniu 1931 roku przeprowadzano remont chodnika przy ul. Półwiejskiej 20 w Poznaniu. Zakres prac był prawdopodobnie na tyle duży, że robotnicy musieli odkuć część ściany piwnicy. W jej wnęce dokonali makabrycznego odkrycia. Natrafili na ludzki szkielet. Na czaszce widoczne były trzy sporych rozmiarów pęknięcia. Okazało się potem, że powstały od uderzenia młotkiem, a szkielet należał do zaginionego przed ośmiu laty 16-latka.
Nietrudno było to ustalić. Wśród zbutwiałych szczątków ubrania znaleziono portmonetkę, a w niej wezwanie sądowe adresowane na nazwisko Józefa Jankowiaka. Ojciec zamordowanego poznał po niektórych szczegółach ubrania i butów zwłoki swego 16-letniego syna, który jako chłopiec do posyłek Centrali Żyrowej Kas Oszczędności, zaginął bez śladu 9 lipca 1923 r. Miał wówczas przy sobie 12 milionów marek gotówki i pakiet akcji.
Przypuszczano, że zbiegł za granicę. Zwłaszcza, że za jakiś czas rodzice otrzymali list podpisany rzekomo przez niego, że wyjeżdża z kraju. Był nadany ze Zbąszynia.
Rodzice nie uwierzyli w to. Nigdy nie pogodzili się z myślą, że ich syn jest złodziejem. Byli przekonani, że stało mu się coś złego.
Podejrzewali najgorszy scenariusz. Mieli nawet podejrzanego. To Leon Hałas, narzeczony ich córki. W 1923 roku nie pracował, był bezrobotny. Córka Jankowiaków nalegała na ślub. Spodziewała się dziecka. Hałas nie miał jednak pieniędzy na ślub, nie udało mu się też ich pożyczyć. Tymczasem narzeczona groziła, że jak się z nią nie ożeni, to popełni samobójstwo.
I Hałas nagle – już po zniknięciu niedoszłego szwagra - znalazł pieniądze. Tłumaczył, że sprzedał jakaś maszynę za 2 miliony marek. Wkrótce odbył się ślub, a miesiąc później Hałas wprowadził się do teściów.
W 1926 roku, trzy lata po zniknięciu 16-latka, wyjechał z żoną do Francji. Wiodło im się tam całkiem nieźle. Hałas pracował jako robotnik w fabryce. Był dobrym mężem i ojcem, pracodawcy mieli o nim jak najlepsze zdanie.
Kiedy przypadkowe odkrycie w piwnicy wyszło na jaw i wszystko wskazywało na Hałasa jako sprawcę mordu, ten już przy przesłuchaniu przyznał się do wszystkiego. Deportowali go z Francji. Wrócił do kraju.
To on zwabił młodego Jankowiaka do domu swoich rodziców przy ul. Półwiejskiej. Wiedział, że ma przy sobie większą sumę pieniędzy. Zabił go w piwnicy. Młotkiem. Zwłoki ukrył w piwnicznej wnęce i zabił ją deskami. Liczył, że zabójstwo ujdzie mu płazem. Po ośmiu latach sprawiedliwości stała się zadość. Hałasowi wymierzono najniższą wówczas ustawowo karę za ten czyn – 10 lat więzienia. Sąd znalazł okoliczności łagodzące – wziął pod uwagę, że nie był dotychczas karany, do zbrodni pchnęła go miłość i że okazał skruchę przyznając się do zbrodni.
Źródło:
https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/publication/321252/edition/270428/content