Oto treść listu podpisanego przez autora jako "Warszawianin" (pisownia oryginalna):
Bezczelni rowerzyści kpią z przepisów
"Nie mam auta ani motocykla. Jestem "przechodniem". Niemniej jednak memu życiu zagrażają wciąż rowerzyści warszawscy. Podobno jest ich okrągłe 20 tysięcy. Nie wiem, czy chociaż połowa z nich przestrzega najbardziej kardynalnych przepisów ruchu kołowego.
Czy to przechodząc przez jezdnie, czy to zdążając do wagonu tramwajowego trzeba bez ustanku obserwować, czy nie ma gdzie w pobliżu bezszelestnego, nieuchwytnego rowerzysty.
Już pobieżne obserwacje mogą każdego przekonać, iż nawet sygnał "stać" nie jest respektowany przez "społeczeństwo" cyklistów.
Szczególnie bezszelestni są rowerzyści w dni świąteczne i soboty, gdy np. czerwone światło przerywa ruch w Alejach Jerozolimskich i daje możność prześcia przechodniom podążającym Nowym Światem. Rowerzyści jadący od strony Pragi, spokojnie mijają sygnał i przeciekając się między stojącymi pojazdami w dal bezstrosko, przez nikogo nie zatrzymywani i nie są karani. To samo obserwuję stale na skrzyżowaniu Brackiej i tychże Alei Jerozolimskich. To samo dzieje się przy zbiegu Chmielnej i Marszałkowskiej, to samo na rogu Żelaznej i Towarowej!
Tam, gdzie są sygnały elektryczne, stoją na chodnikach policjanci, wspomagający swego kolegę umieszczonego w żelaznej wieżyczce sygnałowej. Ale ci stoją zwykle za sygnałem a nie przed nim, tak, że nie widzą ani kiedy się zapala czerwone światło ani kiedy gaśnie.
Tę okoliczność wykorzystują właśnie rowerzyści z reguły wyrywający się z szeregu. Zresztą w większości wypadków, gdy policjant nawet skonstatuje fakt, że rowerzysta jedzie wbrew zakazowi, nie ma sposobu, aby go ująć. Byłem świadkiem kilku takich pogoni. Rowerzyści zawsze wychodzili zwycięsko z opresji! Brak połączeń telefonicznych między posterunkami i brak liczniejszych patroli zmotoryzowanych uniemożliwiają policji skuteczną walkę z tym jakże niesfornym (może najniesforniejszym) elementem.
Gdy się idzie do tramwaju, wszystkie pojazdy zwalniają bieg lub nawet zatrzymują się w miejscu. Ale rowerzystów nie wstrzyma żadna siła. Jadą dosłownie wprost na przechodnia.
Widziałem raz, jak rowerzysta na rogu Wilczej i Marszałkowskiej, wyjechawszy zza dorożki przewrócił jakąś staruszkę i umknął bezkarnie i nawet się bardzo niespiesząc i oglądając za siebie. O zauważeniu numeru mowy nie ma. A spróbujcie zatrzymać takiego jegomościa! Wówczas dochodzi zawsze do bójki, potokowych przekleństw – to jeszcze łagodny środek obrony, stosowa-ny przez "kochanych" kolarzy.
W ostatnią sobotę na pl.Trzech Krzyży policjant usiłował rowerzystę ukarać mandatem za nieprzepisową jazdę. Rowerzysta w odpowiedzi na uprzejme (ale stanowcze) wezwanie policjanta obrzucił go stekiem wyzwisk i począł się wyrywać. Pomogły mu natychmiast jejmościanki sprzedające w koszykach kwiatki (a gnębione srodze przez władze bezpieczeństwa stąd zrozumiała powiedzmy niechęć dla niebieskiego munduru).
Gdyby nie pomoc drugiego posterunkowego, rowerzysta uciekłby z pewnością, lub chyba doprowadziłby do użycia broni! Wyobraźcie sobie, że taki pan najechał na waszą np. siostrę, zdzierając jej skórę z nogi i nadwyrężając kolano (przykład z życia opowiadanym mi przez przyjaciela). Oczywiście chcecie ująć bezczelnika, łapiecie go za marynarkę i krzyczycie: "policja"! Wówczas dostajecie dwa razy w głowę – rowerzysta wspomagany przez sympatyków, ucieka. Jeśli jesteście nawet silniejsi niż "najeźdźca”, to mimo to nie radzę wam z nim zaczynać, chyba że ukończyliście kursy"dżiu-dżitsu''.
Mój kuzyn np. mieszkając w Milanówku, najechany przez rowerzystę, chciał go zatrzymać siłą. Kuzyn jest dość silnym człowiekiem, ale cóż, nie wiedział, że zwolennik roweru ma ze sobą fiński błyszczący nóż na 5 centymetrów długi! Leczenie pokrajanej ręki kosztowało kuzyna około 100 złotych, na domiar wybito mu w domu wszystkie szyby i otruto psa. Były to zresztą dawniejsze czasy, kiedy pod miastem było dużo mniej rowerzystów.
Dziś prawdopodobnie spalono by kuzynowi dom, a jego samego wrzucono by do studni. Siły rowerzystów przecież rosną wraz z ilością.
Byłbym niezmiernie zobowiązany, gdyby"A.T.S." zechciał zwrócić baczniejszą uwagę na problem coraz silniejszej anarchii, jaka szerzy się wśród kolarzy. Wielu rowerzystów jest zrzeszonych, czyż związki nie mogą wpływać na swych członków, żeby jeździli ostrożniej?"
Źródło:
ATS Auto i Technika Samochodowa: organ Automobilklubu Polski oraz Klubów Afiliowanych: organe officiel de l'AutomobilKlub Polski et des clubs affiliés 1937 lipiec R.16 Nr7