Partner: Logo FacetXL.pl

Tak zagmatwanej sprawy na próżno szukać w kronikach kryminalnych. O tajemniczym zabójstwie Grégory’ego nakręcono nawet film i serial; powstał też komiks. Nie ma jednak zakończenia. Wciąż nie jest wiadomo, kto jest sprawcą zabójstwa niewinnego dziecka.

Dramat rozegrał się w niewielkiej, liczącej ok. tysiąca osób miejscowości Lépanges-sur-Vologne w departamencie Wogezy.

26-letni wówczas Jean-Marie Villemin i jego o dwa lata młodsza żona Christine od kilku lat otrzymywali anonimowe listy z pogróżkami i takie same telefony. Ktoś groził mężczyźnie zemstą za bliżej nieokreślone przestępstwo, którego miał się kiedyś dopuścić. Podobne listy otrzymywali też dziadkowie Jean-Marie. Z ich treści wynikało, że autor dobrze znał tę rodzinę, ujawniał wiele szczegółów z ich życia. Nigdy jednak nie ustalono, czy te pogróżki rzeczywiście miały jakikolwiek związek z rzekomym przestępstwem, jakiego miał się dopuścić ojciec zabitego czterolatka.

List, którego autorem był najprawdopodobniej zabójca chłopczyka, "Mam nadzieję, że umrzesz ze smutku, wodzu. To nie twoje pieniądze będą w stanie zwrócić ci syna. To moja zemsta" - napisał

Tragedia rozegrała się 16 października 1984. Christine Villemin wyjrzała przez okno, gdzie chwilę wcześniej jej syn bawił się na podwórku. Nie zauważyła go. Wybiegła z domu. Chłopca nigdzie nie było. Od razu zadzwoniła na policję.

O godzinie 17.30 wujek Gregory'ego, Michel Villemin, poinformował rodzinę, że właśnie otrzymał od anonimowego rozmówcy informację, że chłopiec został porwany i wrzucony do rzeki Vologne. To niestety okazało się prawdą. O godzinie 21 ciało malucha znaleziono w rzece. Ręce i nogi miał związane liną. Na twarz miał naciągniętą wełnianą czapką.

 


„To moja zemsta, ty żałosny głupcze” – taki list otrzymał ojciec chłopca po jego śmierci.

 


Informacja o zabójstwie dziecka przez kolejne miesiące nie schodziła z czołówek gazet. Nikt wtedy nie przypuszczał, że ten mord nie znajdzie swojego rozwiązania i że będzie się ciągnął latami.

Śledczy od samego początku założyli, że mordercą może być ktoś z rodziny. Nie upłynęły trzy tygodnie od tych wydarzeń, kiedy znalazł się pierwszy podejrzany.

Był to Bernard Laroche, kuzyn chłopczyka. Dowody były jednak niewystarczające. Po kilku miesiącach aresztu, Laroche został zwolniony. Wyszedł za kaucją w marcu 1985 roku. I wtedy rozegrał się kolejny dramat. Na wolności czekał na niego Jean-Marie, który od samego początku twierdził, że to właśnie on zabił jego syna. Zastrzelił swojego kuzyna, kiedy ten wychodził do pracy. Już wcześniej groził publicznie, że go zabije. Po zabójstwie trafił do więzienia. Został skazany na pięć lat, przesiedział niecałe trzy.

Młody, niedoświadczony, 32-letni sędzia śledczy postawił niedługo później w stan oskarżenia kolejną osobą. Była nią matka Grégory’ego. To był szok dla wszystkich. Także dla śledczego. Okazało się, że jego zarzuty z powodów błędów formalnych zostały odrzucone przez sąd. W 2017 roku ten sam śledczy popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym do lokalnej gazety - jako powód odebrania sobie życia - podał narastającą presję, jaką odczuwał w związku z ponownym otwarciem tej sprawy.

Wtedy właśnie, siedem lat temu, w 2017 r. postawiono zarzuty prababci i pradziadkowi Gregory'ego. Usłyszała je również nastolatka, która przed lata złożyła zeznania przeciwko kuzynowi chłopca.

Wiele osób było przekonanych, że w sprawie zabójstwa wreszcie po latach nastąpi przełom. Nic bardziej mylnego. Wszystkie zarzuty wobec nowych podejrzanych zostały przez sąd odrzucone. Ani badania DNA, ani nowe dowody nie wniosły do sprawy nic nowego. Nawet nowoczesne metody rozpoznawania mowy nie przybliżyły śledczych do rozwikłana tej zagadkowej śmierci czterolatka. Wciąż nie jest wiadomo, kto wydzwaniał wtedy z pogróżkami do rodziny Villemin.

Główny prokurator z Dijon, gdzie śledztwo jest nadal prowadzone powiedział, że śledczy na przestrzeni dziesięcioleci zgromadzili blisko 18 tysięcy akt oprawionych w 42 tomy, a nad sprawą pracowało siedmiu sędziów śledczych.

Francja wciąż żyje tajemniczym mordem. Prawnik zajmujący się tą sprawą, Francois Saint-Pierre, powiedział, że wciąż jest możliwe uratowanie śledztwa. „Dziś jesteśmy w stanie rozwiązać zagadkę faraonów, więc dlaczego nie miałoby się to udać i w tym przypadku?” - powiedział.

Takim optymistą nie jest jednak emerytowany już śledczy, który od początku pracował nad sprawą tego morderstwa. Twierdzi, że policja nigdy nie znalazła żadnego specyficznego dla tej sprawy DNA, zwykle występującego we krwi lub spermie.

„Mamy jedynie kontaktowe DNA”, które niekoniecznie pozwala na wyciągnięcie jednoznacznych wniosków – dodał.

Wiele osób zajmujących się tą sprawą są przekonani, że sprawcą był jednak Bernard Laroche, kuzyn chłopca. Pogląd ten podzielają prawnicy pary Villeminów.

 


Źródło:

 


https://www.france24.com/en/live-news/20241013-little-gregory-murder-haunts-france-40-years-on

 


https://www.theguardian.com/world/2020/dec/16/french-police-reopen-inquiry-gregory-villemin-notorious-killing

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

zabójstwo,  Francja,  śledztwo, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz