Partner: Logo FacetXL.pl

Było 4 lutego 1934 roku. Przed północą w ówczesnym urzędzie śledczym przy ul. Warszawskiej w Białymstoku pracowali jeszcze nieliczni funkcjonariusze. Nagle w sieni urzędu rozległy się trzy strzały. Kiedy pracownicy wybiegli na schody, zobaczyli tuż za drzwiami wejściowymi leżącego we krwi 58-letniego starszego posterunkowego Ignacego Maciejewskiego. Nie żył. Zginął od kul.

To zabójstwo postawiło na nogi wszystkich białostockich policjantów. Zginął ich kolega. Lubiany przez wszystkich, spokojny i życzliwy. Dobry glina, tuż przed emeryturą, był ojcem dorosłych już synów.

Jeszcze tej samej nocy ustalono kim jest sprawca. „Tajny detektyw”, który opisał szczegółowo to morderstwo, nie ujawnił jednak, jak śledczym udało się tak szybko wpaść na trop sprawcy. Poszukiwanym był szeregowy Jan Ciborowski, 22-letni żołnierz, wielokrotny dezerter. Wiadomo jedynie, że jego rysopis dotarł do wszystkich posterunków, a także na wszystkie dworce kolejowe. Prowadzący dochodzenie założyli, że morderca będzie próbować uciekać właśnie koleją.

Nie mylili się. Już następnego dnia rano dostali wiadomość, że sprawca był widziany w okolicach stacji kolejowej Lewickie (obecnie w gminie Juchnowiec Kościelny). To ok. 12 km od Białegostoku. Żeby jak najszybciej tam dotrzeć, policjanci skorzystali z drezyny. Jego poszukiwania zakończyły się fiaskiem i śledczy wrócili na komendę.

Tymczasem morderca pojawił się jednak na tej stacji. I tu dużym sprytem i odwagą wykazał się kasjer. Poznał sprawcę. Skojarzył go z otrzymanym telefonogramem i zdjęciem podejrzanego. Powiedział, że pociąg odjedzie dopiero późno w nocy i zaproponował Ciborowskiemu nocleg u siebie, gdzie będzie mu wygodniej niż w ciasnej poczekalni.

Ten, nie podejrzewając podstępu, chętnie skorzystał z zaproszenia i poszedł z nim do mieszkania naprzeciw stacji kolejowej.

Kasjer miał plan – zostawił poszukiwanego zabójcę w domu, a sam wrócił na stację i zadzwonił do Białegostoku, że w jego mieszkaniu znajduje się Ciborowski. Plan by się w pełni powiódł, gdyby nie nadgorliwość pewnego posterunkowego – drugiego bohatera tego wydarzenia.

Kiedy kasjer rozmawiał przez telefon posterunkowy Lucjan Śpiewak przechodził obok jego mieszkania. Zauważył, że pali się światło. Wiedząc dokładnie, że o tej porze główny lokator powinien być na dyżurze na stacji, postanowił wejść do mieszkania i sprawdzić, co się stało.

Lucjan Śpiewak - to on obezwładnił bandytę

Ciborowski widząc wchodzącego policjanta, był przekonany, że wpadł i bez namysłu strzelił w kierunku policjanta. Trafił go w szyję. Ten, nie zważając na odniesioną ranę, rzucił się na niego i chwycił za lufę karabinu. Padł kolejny strzał. Ten odgłos usłyszeli już policjanci, którzy przybyli na miejsce z Lewickich i Białegostoku.

Drugi strzał na szczęście był niecelny. Tymczasem posterunkowy Śpiewak toczył walkę na śmieć i życie z żołnierzem-bandytą. Mimo rany, zdołał ugodzić Ciborowskiego bagnetem. Kiedy policjanci wtargnęli do mieszkania, obydwaj leżeli na podłodze, brocząc krwią.

Rannych przewieziono drezyną kolejową do Białegostoku i umieszczono w szpitalu. Przeżyli.

Przesłuchanie mordercy trwało krótko. Przyznał się, że zabił przypadkową ofiarę, którą był 58-letni policjant. W rzeczywistości zamierzał zabić kogoś innego. Chodziło o pewnego sierżanta z jego jednostki, do którego czuł urazę. Przypuszczając, że może go spotkać przed północą na ulicy Warszawskiej, Ciborowski postanowił zaczaić się na niego przy zbiegu ulic Warszawskiej i Kościelnej. Miał ze sobą karabin, bagnet i amunicję. Zabrał to ze sobą z jednostki.

Po przeszło godzinie stania na zimnie, zmarzł. Znalazł najpierw schronienie w sieni domu przy ul. Warszawskiej 13, gdzie mieściła się centrala telefoniczna. Telefonistka kończyła akurat dyżur i musiał opuścić ciepłe pomieszczenie. Wtedy poszedł do sąsiedniego budynku – urzędu śledczego.

Tu, w sieni natknął się na swoją przyszłą ofiarę. Bał się, że starszy posterunkowy zacznie go wypytywać, co tu robi i puściły mu nerwy. Oddał w jego kierunku trzy strzały. Niestety śmiertelne.

Cztery dni po zabójstwie odbył się pogrzeb Ignacego Maciejewskiego. W wypełnionym po brzegi kościele farnym odprawione zostało nabożeństwo żałobne. Proces Ciborowskiego, który przez cały czas ani razu nie wyraził najmniejszej skruchy, przyciągnął tłumy. Na salę sądową można było wejść tylko za specjalnym pozwoleniem. Przed gmachem sądu stało wiele osób, które czekały na wyrok. Sam proces opisywał szczegółowy białostocki „Reflektor”:

„A tymczasem na salę wprowadza kilku uzbrojonych w karabiny krwawego „bohatera”. Wchodzi do przegrody, gdzie się mieści ława oskarżonych, suchy szczęk otwieranych kajdan, potarcie dłonią o obolałe od metalu przeguby rąk. Twarz o barwie ziemistej zwraca się ku publiczności, nie znać na niej żadnego wzruszeni, żadnej skruchy, a przeciwnie – nawet pewien odcień dumy albo raczej pewności siebie”

Ciborowski został skazany na karę śmierci. Wyrok przyjął obojętnie, tak jak i cały proces. Przed śmiercią poprosił tylko o wódkę, zakąskę i papieros.

 

 

 


Źródło:

„Tajny detektyw” R. 4, 1934 rok, nr 3

 

 

https://podlaskie.tv/warszawska-zemsta-dezertera/

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

zabójstwo,  policjant, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz