Opis wyprawy z kwietnia 1939 roku zamieścił popularny wówczas magazyn motoryzacyjny wydawany przez Automobilklub Polski. Autorzy reportażu wybrali się z Warszawy na Hel dwuletnim oplem olimpią. Łatwo nie było. Ruch w kierunku Płocka nie pozwalał na rozwinięcie większych prędkości. Na drodze – jak opisywali – było wiele ciężarówek i furmanek. Droga (betonowa) z Warszawy do Modlina przebiegała bez żadnych komplikacji. Ale do czasu.
„ Droga Modlin – Płońsk (38 km) jest najgorszą drogą, jaką można sobie wyobrazić” – czytamy.
Pierwszym przystankiem był Płock – „śliczne, czyste miasto położone malowniczo nad stromym brzegiem Wisły – zachwycają się autorzy publikacji.
Z Płocka trasa wiodła przez Gostynin, Włocławek do Torunia, gdzie dziennikarze zachwycili się kwiatami prawie we wszystkich oknach mijanych kamienic. Następnym etapem była Chełmża, z największą w Polsce, a może nawet Europie – jak czytamy – cukrownią. Tutaj był zaplanowany pierwszy nocleg po przejechaniu 276 kilometrów.
Rano uczestnicy podróży po raz czwarty przekroczyli Wisłę – tym razem w Grudziądzu, gdzie narzekali na fatalny stan tamtejszego mostu.
„Tak, jakby się przejeżdżało przez klawiaturę fortepianu, takie były odgłosy kół na moście ” - tak opisali w tekście.
Opel z pasażerami, przez Warlubie, Nowe, Gniew i Tczew, dojechał do granicy z Wolnym Miastem Gdańsk. „Na granicy nastąpiło sprawdzanie dowodów osobistych, z poświadczonym obywatelstwem polskim oraz rewizja. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że nie wolno przewozić książeczek oszczędnościowych, weksli, papierów wartościowych itp.”- czytamy w reportażu.
Zaskoczeniem była cena benzyny. Za litr paliwa do opla zapłacili w Gdańsku 50 gr. To o ok. 18 gr taniej niż wówczas w Polsce. Gdański port wydał się turystom „małym miastem, który rozbudowuje się w miarę potrzeby i nie ma takiego rozmachu i gestu jak port w Gdyni”
Z Gdańska dalsza droga prowadziła „reprezentacyjną autostradą, na której czekała kolejna kontrola graniczna straży gdańskiej, a następnie polskiej.
Gdynia zachwyciła dziennikarzy, którzy motorówką z przewodnikiem zwiedzili port oraz nabrzeże. Tu także przenocowali w wynajętym pokoju w willi za 6 złotych. Samochód zaparkowali na strzeżonym parkingu na stacji obsługi Fiata za 2 złote za noc. W Warszawie – jak podkreślili – musieliby wydać 5 złotych za noc.
Rano ekipa wyruszyła na Hel, dojeżdżając do Juraty. Tu musieli zostawić samochód, gdyż dalej drogi już nie było. Na Hel dotarli pociągiem, gdzie spędzili trzy dni.
„Szóstego dnia od wyjazdu z Warszawy opuściliśmy Hel, kierując się w stronę Żarnowca – czytamy w tekście. - Jezioro Żarnowieckie jest rzeczywiście piękne i imponujące, ale miasteczko to jednak zwykła dziura, o której nikt by nie wspomniał, gdyby nie lokal p. Żaczka. Począwszy od sznurowadeł, a skończywszy na wyszukanym likierze – wszystko tam można było dostać. Zadziwiła nas mnogość i różnorodność wódek i likierów, na których p. Żaczek widocznie dobrze się zna. Powierzyliśmy mu i nasze cenne osoby i spożyliśmy u niego śniadanko, o którym mogę jedynie powiedzieć: nigdy nic mi bardziej nie smakowało, ani nigdzie indziej nie piłam herbaty w tak brudnej szklance!”.
Czwórka dziennikarzy wyruszyła w drogę powrotną z Helu o godz. 21. W stolicy byli o 6 rano. Przez sześć dni przejechali 1236 km. Koszt wyprawy na jedną osobę, łącznie z paliwem, noclegami, wyżywieniem wyniósł 59 zł. Czy to dużo? Nauczyciel zarabiał wówczas między 160 a 260 złotych, a robotnik ok. 150 zł.
Źródło:
"ATS Auto o Technika samochodowa", kwiecień 1939 r.