Partner: Logo FacetXL.pl

Gang Comasina był w latach 70. i 80. jedną z najbardziej znanych i brutalnych grup przestępczych we Włoszech. Wszyscy się ich bali. Haracze, wymuszenia, porwania – to była ich „specjalność”. W Mediolanie blady strach padł na wszystkich, którzy mogli znaleźć się na celowniku mafii.

Jej członkowie kontrolowali miasto. Mieli informatorów wśród miejscowej policji i to oni praktycznie rządzili w wielu włoskich miastach. Niektórzy mediolańczycy bojąc się porwania, wysyłali swoje dzieci na studia za granicą. Inni zaś płacili haracze, wynajmowali ochroniarzy, bojąc się o swoje dzieci.

Simonetta Lorini, studentka medycyny miała 21 lat, kiedy ją porwali spod domu. Było to 9 października 1980 roku. Akurat wysiadała z samochodu, kiedy ze stojącej nieopodal alfy romeo wysiadło dwóch mężczyzn. Mieli w rękach broń. Siłą wsadzili 21-latkę do samochodu. Działo się to na oczach jej matki, która siedziała wtedy w jej volkswagenie. Odjechali z piskiem opon.

Miejscowe gazety zamieściły relację z porwania na pierwszej stronie. Dziennikarze mieli w tym temacie już spore doświadczenie. W Mediolanie od 1972 do 1984 roku doszło do aż 161 porwań. To było kolejne.

„Jeśli chcesz ponownie zobaczyć Simonettę, potrzebujesz trzech miliardów lirów” – to usłyszał kilka dni później w słuchawce telefonu jej ojciec – współwłaściciel fabryki farb. Była to duża kwota – dziś równowartość ok. 150 tys. euro.

Porwania młodej studentki dokonało m.in. dwóch członków gangu, którzy kilka miesięcy wcześniej – wraz z szesnastoma innymi – uciekło z więzienia. Włoscy karabinierzy deptali im po piętach. Pieniądze, które mieli otrzymać za porwaną Simonettę, miały im pomóc w ukryciu się.

Nie wszystko jednak poszło tak, jak zaplanowali.

Początkowo porywacze ukrywali się z dziewczyną w Mediolanie. Nie czuli się tu jednak bezpiecznie. Postanowili ukryć się i przeczekać w Kalabrii. Pomogli im tam lokalni przestępcy. Nie zagrzali tu jednak długo miejsca. Zmienili plan. Doszli do wniosku, że przekazanie łupu odbędzie się na miejscu – w Mediolanie. Był to karkołomny pomysł, zwłaszcza że na północ jechali środkami komunikacji publicznej – ponad tysiąc pociągami, autobusami. Korzystali też z taksówek. Czuli się na tyle pewnie, że nie przeszkadzało im, że zdjęcia zarówno 21-latki, jak i ich ich samych były niemal na każdym kroku. Ona jako poszukiwana ofiara porwania, oni – jako uciekinierzy z więzienia.

Wyjątkową zuchwałością wykazali się po drodze, kiedy zatrzymali się w Neapolu. Razem ze swoją ofiarą odwiedzili jedną ze znanych restauracji, gdzie zamówili ostrygi i szampana. Na oczach wielu klientów.

Swoją ofiarę na tyle skutecznie przestraszyli, że przez całą podróż nie podjęła nawet najmniejszej próby wszczęcia alarmu czy ucieczki, Wiedziała, że w torbach mają nie tylko pistolety, ale także granaty. Zresztą ostrzegli ją, że – jak zeznała później „jeśli zaczniesz mówić, jeśli dasz się rozpoznać, nie żyjesz. Jeśli złapie nas policja, osłonimy się twoim ciałem.”

Z okupem nie poszło jednak tak, jak się spodziewali. Być może ojciec porwanej studentki nie miał aż takiej kwoty lub potrzebował więcej czasu na jej zebranie.

Porywaczom się śpieszyło. Byli niecierpliwi. W Mediolanie na pomoc innych trudno im było liczyć. Byli przecież poszukiwani. Zadzwonili jeszcze raz do rodziny ofiary. Zaproponowali, że zadowolą się „jedynie” 200 milionami lirów.

Wówczas do akcji wkroczył miejscowy ksiądz proboszcz, przyjaciel rodziny porwanej. To on podjął się próby przekazania okupu. Tak jak ustalili: 200 milionów lirów miał im wręczyć w ustalonym miejscu przy autostradzie po podaniu hasła. Brzmiało ono mało oryginalnie - „w górach pada śnieg”.

Wszystko odbyło się bez żadnych komplikacji. Porywacze otrzymali swój okup, wręczyli swojej ofierze pieniądze na taksówkę i ta – tuż przed północą – zadzwoniła domofonem do drzwi swojego domu. Była wolna. Jak obliczyli potem eksperci, kwota 200 milionów nie pokryła nawet kosztów całej akcji porwania.

Następnego dnia, 21-latka opowiedziała dziennikarzom swoją historię. Była spokojna, nawet gdy opowiadała o najtrudniejszych momentach, takich jak porywacze grozili, ze odetną jej głowę, jeśli nie dostaną pieniędzy.

Cztery miesiące później porywacze wpadli w ręce policji. Ukrywali się w luksusowym apartamencie. Wynajęli go na nazwisko aktorki, która współpracowała z Adriano Celentano przy „Poskromieniu złośnicy”.

Jak się okazało, planowali razem z dwoma innymi bandziorami kolejne porwanie – znanego mediolańskiego przemysłowca. W apartamencie mieli zgromadzoną broń, amunicję, kajdanki. Nawet przygotowali kryjówkę nad jeziorem Como.

Wyrok był dość srogi – jeden z nich dostał 16 lat, dwóch pozostałych po 18 lat więzienia. Ten pierwszy wyszedł na wolność po kolejnych wyrokach dopiero w 2007 roku i pierwsze, co zrobił, to zabił w jednym z barów dawnego kompana, z którym miał dawne porachunki. Znów trafił za kratki.

Jeśli chodzi o innych porywaczy Simonetty, jeden zmarł na guza mózgu, drugi ma dziś demencję, a trzeci należy do kiboli Interu i nie tak dawno wypuścił na rynek linię modnych koszulek. Wyprzedały się w internecie ciągu kilku minut: wydaje się, że dzieciaki są nimi zachwycone. A te z kałasznikowem szczególnie. Dziennikarze odwiedzili go kilka razy w domu. Pozwolił sobie zrobić zdjęcie. Tak jak pozwala innym, którzy rozpoznają go na ulicy czy na stadionie. Nie odmawia selfie...

 

 

 

 

 

 

 

Tagi:

włochy,  mafia,  gang, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz