Według Instytutu Pamięci Narodowej, od 1961 roku, przy próbie przekraczania muru berlińskiego mogło zginąć od 136 do 239 osób. Wśród nich byli dwaj Polacy.
Poerwszy to Franciszek Piesik. Urodził się w 1942 r. we wsi Klocek w pow. tucholskim. Ojciec pracował fizycznie, matka zajmowała się domem. Miał siedmioro rodzeństwa. Nie byli stąd. Nie było im też lekko. Niewielkie gospodarstwo z trudem utrzymywało całą rodzinę.
Franciszek nie miał głowy na nauki. Poszedł już do pracy jako nastolatek. Został marynarzem śródlądowym. Pracował m.in. przy pogłębieniu Odry, był palaczem, pracownikiem fizycznym.
Przez jakiś czas mieszkał w Bydgoszczy. O tutaj poznał kolegów po fachu – marynarzy, którzy pływali barkami do ówczesnej Niemieckiej Republiki Federalnej i do krajów zza żelaznej kurtyny. Piesik był już żonaty, w 1962 roku urodziła mu się córka, a kilka miesięcy później został powołany do wojska.
Rok później zaczęły się schody w życiu młodego marynarza. Zaczęło się od problemów ze zdrowiem. Groziła mu utrata słuchu. Przełożeni wysłali go na badania. W szpitalu wojskowym w Szczecinie okazało się, że nie mają tam wolnych łóżek. Kazali mu się zgłosić później. Zamiast wrócić do jednostki – pojechał do żony i córeczki. Sąd wojskowy skazał go za dezercję. W więzieniu spędził rok. Wyszedł na wolność, zaczął pracować, ale znów popadł w konflikt z prawem. Za włamanie do baru usłyszał kolejny wyrok - dwa i pół roku za kratkami. Spędził je we Wronkach.
Nie ułożył już sobie życia. Z żoną mu się nie układało, ciągle zmieniał pracę. Ale nic nie zapowiadało tego, że zamierza uciec z kraju. Nikomu o tym nie wspominał, nikomu się też nie zwierzał. Niektórzy uważają, że być może w więzieniu we Wronkach spotkał kogoś, kto roztoczył przed nim wizję nowego, lepszego życia na Zachodzie. On sam miał wprawdzie rodzinę w zachodnich Niemczech, otrzymywał od nich paczki, ale legalny wyjazd do NRF-u był dla niego praktycznie niemożliwy.
Nigdy nie dowiemy się, kiedy w jego głowie powstał plan ucieczki. Wiadomo jedynie, że on sam dysponował szczegółową dokumentacją dotyczącą kanałów żeglugowych w okolicach Berlina. A to właśnie tę drogę zamierzał wykorzystać podczas ucieczki do Berlina Zachodniego.
30 października 1967 r. Franciszek Piesik opuścił Bydgoszcz. Żonie oznajmił, że jedzie odwiedzić matkę. W rzeczywistości uciekł. Zatrudnił się w jednym z przygranicznych PGR-ów. To ułatwiło mu plan ucieczki, bo jako pracownik nie wzbudzał niczyich podejrzeń w strefie nadgranicznej. Udało mu się przekroczyć granicę z NRD.
Zdradziła go łódź po drugiej strony Odry. Polscy wopiści od razu podali wschodnioniemieckim pogranicznikom rysopis uciekiniera. Ten w tym czasie, najprawdopodobniej częściowo pieszo dotarł do Henningsdorfu – to niewielka wówczas miejscowość tuż obok Berlina. Tu znajdowało się pilnie strzeżone wodne przejście graniczne. Aby dostać się do Berlina Zachodniego należało przepłynąć kanał i przedostać się na wody jeziora Nieder Neuendorfer See. W połowie akwenu przebiegała granica. To tam zamierzał przepłynąć Piesik.
Pierwsza część planu udała się. Ukradł łódź motorową. Ale próbę ominięcia półwyspu zauważyli już strażnicy. Wezwali go do zatrzymania. Ten wyskoczył z łodzi. Miał do pokonania bagnisty odcinek terenu, a za nim ok. kilkusetmetrową długość jeziora. Na przeciwnym brzegu był już Berlin Zachodni.
Dlaczego żołnierze nie strzelali? Według wchodnioniemieckich raportów uznali, że to lódź kogoś z miejscowych, którzy społecznie pomagali pogranicznikom w patrolowaniu akwenu.
Piesik przepadł jak kamień w wodę. I w przenośni i dosłownie. W późniejszych raportach enerdowskich służb nikt nie był w stanie określić, co się z nim stało od momentu wyskoczenia z łodzi.
Jedenaście dni później odnaleziono jego zwłoki – po stronie Belina Zachodniego. Nie miał żadnych obrażeń. Najprawdopodobniej jego organizm nie wytrzymał w lodowatej wodzie.
Ani polskim, ani enerdowskim i zachodnioniemieckim służbom nie udało się ustalić ani powodu, ani dokładnego przebiegu jego ucieczki. A żona Piesika o śmierci męża nigdy nie dowiedziła się z oficjalnych polskich źródeł. Otrzymała jedynie akt zgonu sporządzony w berlińskim Urzędzie Stanu Cywilnego.
Franciszka Piesika pochowano na cmentarzu w Heiligensee, nieopodal miejsca, w którym zginął.
Od 1961 r., czyli od momentu całkowitego zamknięcia granic z Berlinem Zachodnim, do
1966 r. każdego roku średnio około kilkunastu osób traciło życie w związku z reżimem granicznym wprowadzonym wokół Berlina Zachodniego. Natomiast od 1967 r. liczba ofiar diametralnie spadła. W tymże 1967 r. były to dwa udokumentowane zgony: Franciszka Piesika oraz Maxa Sahmlanda.
Po zjednoczeniu Niemiec okolicznościom śmierci Franciszka Piesika przyglądała się prokuratura w Berlinie. W 1996 roku zrezygnowała jednak z wszczęcia postępowania w tej sprawie, bo nie było dowodów bezpośredniej winy osób trzecich.
Dziś wizerunek Franciszka Piesika można odnaleźć wśród zdjęć innych ofiar w Muzeum Muru w centrum Berlina.
Jest on jednym z dwóch Polaków, którzy zginęli próbując przedostać się do Berlina Zachodniego. W 1974 roku agent Stasi zastrzelilł Czesława Kukuczkę,strażaka z Limanowej, który chciał przedostać się na Zachód. Strzelił mu w plecy na przejściu granicznym Friedrichstrasse w Berlinie.
Rok temu dziennikarze "Bilda" dotarli do jego zabójcy. Morderca „zajmuje się ogrodem, jeździ swoim SUV-em na zakupy i cieszy się życiem na emeryturze w swoim małym, białym domu jednorodzinnym na obrzeżach Lipska” – opisywał to „Bild”, Według dziennikarzy, po morderstwie został awansowany na lidera grupy operacyjnej ds. sytuacji terrorystycznych na obszarze przygranicznym z roczną pensją 27 tys. marek. W 1974 roku było to ponad 2,5-krotnie więcej, niż średnia płaca w NRD.
Źródło:
https://rcin.org.pl/dlibra/doccontent?id=55977
https://www.berliner-kurier.de/archiv/ddr-relikt-die-versunkene-mauer-von-heiligensee-li.1681732
https://pamiec.pl/pa/teksty/artykuly/55836,MEZCZYZNA-Z-TATUAZEM.html
https://www.pap.pl/aktualnosci/bild-morderca-czeslawa-kukuczki-cieszy-sie-spokojnym-zyciem-na-emeryturze