Było 16 lipca 1975 roku. Granicę polsko-czechosłowacką przekracza samolot An-2. Cywilny. Za sterami Dionizy Bielański, pilot, instruktor lotnictwa. Dzień wcześniej wykonywał tym samolotem opryski nad Puszczą Niepołomicką. Leci bardzo nisko. Nic dziwnego, że samolot nie pojawia się na wojskowych radarach. Taki był plan pilota - przelecieć niepostrzeżenie nad terytorium bratniej Czechosłowacji i wylądować w Austrii.
Ten lot na południe nie był nigdzie zgłaszany, bo przełożeni Bielańskiego byli przekonani, że leci na Dolny Śląsk. Tak przynajmniej deklarował przed wylotem.
Być może plan powiódłby się, gdyby nie fakt, że o ile dla wojskowych radarów samolot z Polski był niewidoczny, o tyle nie umknął uwadze cywilnych radiooperatorów, którzy powiadomili wojsko.
Ci bezzwłocznie wysłali w kierunku intruza czechosłowackie samoloty wojskowe: jeden myśliwiec bojowy MiG-21 i dwa samoloty szkolno-bojowe Aero L-29 Delfín.
Czechosłowaccy piloci próbowali zmusić go do lądowania, ale polski pilot nie reagował na sygnały ostrzegawcze. O godzinie 15.56 pilot jednego z L-29 otworzył do niego ogień z broni pokładowej
Samolot zapalił się w powietrzu i spadł w miejscowości Kuty, osiem kilometrów przed granicą z Austrią. Spłonął całkowicie, a pilot poniósł śmierć na miejscu.
Według czechosłowackich dokumentów, pilot (po tym zdarzeniu zwolnił się z wojska-kz) miał trzykrotnie upewniać się przez radiostację, czy na pewno dobrze usłyszał rozkaz naciśnięcia na spust. Niestety, słuch miał dobry...
Ucieczka Bielańskiego i zestrzelenie polskiego samolotu przez długi czas była otoczona tajemnicą. W oficjalnych przekazach była mowa o wypadku, awarii lub katastrofie. Taką informację usłyszeli też najbliżsi. Niektórzy do dzisiaj mają poważne wątpliwości do wielu dokumentów dotyczących tego zdarzenia. To chociażby fotografia z miejsca, gdzie spadł zestrzelony samolot. Według notatek służbowych, miał się zapalić w powietrzu. Tymczasem wrak na fotografii znajduje się w łanie zboża nie ruszonego przez ogień, a obok wraku można dostrzec ślady kół dużego pojazdu. Tak, jakby ktoś ten wrak przyholował w to miejsce.
Jego ucieczka, jej motywy, znalazły się pod lupą Służby Bezpieczeństwa. Ci ustalili, że pilot dokładnie zaplanował ten lot. Miał mieć przy sobie dokładną mapę przelotu nad Czechosłowacją, zapisane częstotliwości poszczególnych radiolatarni, które umożliwiałyby mu lot nawet podczas trudnych warunków atmosferycznych. Zatankował również dodatkowe 600 litrów paliwa.
Sama ucieczka była szokiem dla rodziny i znajomych. Dionizy Bielański pozostawił w Polsce żonę i dwie córki. Nigdy i nikomu jednak nie przyznawał się do swoich planów.
Zestrzelony pilot pochodził z Wołynia. Skończył Szkołę Orląt w Dęblinie. W 1969 roku zatrudnił się w Aeroklubie Opolskim. Od 1972 r. pracował w Zakładzie Usług Agrolotniczych (ZUA) w Gdańsku. W 1973 r. rozpoczął pracę w ZUA we Wrocławiu.
Interesowała się nim Służba Bezpieczeństwa. Z zachowanych akt wynika, że chcieli zrobić z niego swojego informatora
"Zawiedli" się na nim. Bezpieka z Żywca, gdzie Bielański był wcześniej instruktorem w szkole szybowcowej, przesłała do Opola raport, z którego wynika, że "z punktu widzenia władzy ludowej jest pan Dionizy elementem krnąbrnym i podejrzanym. Gdy zapytano go, dlaczego nie należy do partii oraz unika pracy społecznej, oświadczył, że na te sprawy ma swój osobisty pogląd i z tego nie będzie się tłumaczył. Z zachowania i postawy wymienionego należy stwierdzić, że jego stosunek do naszej rzeczywistości był negatywny".
Okazało się, że Bielański nigdy nie pałał miłością do ustroju komunistycznego i nie krył się ze swoimi poglądami. Na zebraniach potrafił zadawać kłopotliwe pytania, nie bał się krytykować rządu i też dlatego nie mógł liczyć na przychylność przełożonych. Omijały go awanse, intratne kontrakty zagraniczne, z których jego koledzy przywozili przyzwoite jak na tamte czasy pieniądze.
Esbecy mieli go wciąż na oku, a rodzinie nie odpuścili nawet po jego śmierci. Jak opowiadała jego żona, jeszcze po jego pogrzebie dostawała dziwne telefony z pogróżkami, w których rozmówca dobrze jej "radził", żeby za dużo nie opowiadała o okolicznościach śmierci jej męża.
Okazało się również, że przez wiele lat wdowa po nim miała w mieszkaniu założony podsłuch
Rodzina nigdy nie zobaczyła ciała Bielańskiego. Żona przyznała po latach, że widzieli tylko zamkniętą trumnę. Nic więcej. Sam pogrzeb odbył się po cichu, bez większego rozgłosu.
Historycy przez wiele lat toczyli spór o to, kto wydał rozkaz zestrzelenia cywilnego samolotu. Niektórzy twierdzili, że to sam Wojciech Jaruzelski rozkazał zestrzelić An-2. Takiego rozkazu nie mógł jednak wydać pilotowi obcego państwa. Według IPN-u, Jaruzelski wyraził jedynie zgodę na to.
Dlaczego Bielański próbował uciec z kraju? Tego już się nie dowiemy. Krótko przed jego ucieczką, zatrzymano dwóch jego pracowników pod zarzutem kradzieży paliwa. Niektórzy uważają, że być może bał się, że SB chce go wplątać w jakąś większą aferę.
Dionizy Bielański został pochowany na cmentarzu w Opolu Półwsi.
W styczniu 2014 roku ukazało się opowiadanie Aleksandra Sowy „Kryptonim Ikar” (taki kryptonim nadali esbecy Bielańskiemu). Utwór jest oparty na faktach i porusza temat jego ucieczki. Powstał o nim również film w reżyserii Jerzego Morawskiego z 2009 roku.
Źródło:
https://www.facebook.com/archiwumipn/posts/2727204457524933
https://web.archive.org/web/20090806041320/http://www.tvn24.pl/12690,1607981,0,1,jaruzelski-nie-dal-rozkazu-zestrzelenia-samolotu,wiadomosc.html
https://nto.pl/upadek-ikara-jak-zginal-opolski-pilot-dionizy-bielanski/ar/4115749