"Bułgaria" w dniu katastrofy miała 56 lat. Był to statek o takiej nazwie, który lata świetności miał już od dawna za sobą. Zbudowany w czechosłowackim Komarnie nosił pierwotnie nazwę "Ukraina". Miał 80 metrów długości i dwa pokłady z kajutami. Największe mieściły ośmioro pasażerów. Nie były luksusowo wyposażone - nie we wszystkich była zamontowana np. umywalka.
Przez wiele lat statek pływał po Wołdze, Kamie i okolicznych jeziorach. W 1986 roku "Ukraina" stała się hotelem na Dnieprze dla robotników, którzy budowali wówczas sarkofag nad reaktorem w zniszczonej elektrowni w Czarnobylu. Nie był to jedyny statek, który w tym czasie zamienił się w pływający hotel. Wiele z nich zostało potem zatopionych ze względu na duży stopień ich skażenia. Los dla "Ukrainy" okazał się łaskawy. Statek nie był aż tak bardzo napromieniowany i wrócił do żeglugi.
W 2010 roku zmienił nazwę z "Ukrainy" na "Bułgarię". Nie chodzi tu jednak o państwo nad Morzem Czarnym, a o dawne państwo na terenie zachodniej Rosji - Bułgarię Kamską.
Krótko przez katastrofą statek odbywał kolejny rejs. Już wtedy pojawiły się problemy z silnikami, które trzy razy zgasły
Żeby usunąć usterkę, dzierżawca promu potrzebował czasu, żeby zebrać pieniądze na naprawę. Oszczędzał na wszystkim, głównie na załodze i pasażerach. Zdarzało się, że podczas rejsu brakowało nawet chleba i wody pitnej. Jak podkreślają eksperci, "Bułgaria" nie była bezpiecznym statkiem. Nie posiadała wewnętrznych grodzi, które utrzymywałyby go na powierzchni w przypadku rozerwania poszycia. Rosyjscy urzędnicy w ministerstwie transportu nie widzieli jednak przeszkód, żeby uznać tę "pływającą trumnę" za w pełni bezpieczny statek. Dwa tygodnie przed tragedią, "Bułgaria" przeszła pomyślnie przegląd techniczny. Tak przynajmniej wynikało z dokumentów.
10 lipca 2011 roku statek popłynął z Kazania w swój ostatni, tragiczny rejs. Na pokładzie było 201 osób, w tym wiele dzieci. Był przeciążony. Według danych technicznych nie powinien przewozić więcej niż 140 pasażerów. Od samego początku rejsu niektórzy pasażerowie przeczuwali najgorsze.
Zgłaszali kapitanowi uwagi, że prom jest przechylony, że silnik gaśnie; sugerowali przerwanie rejsu
Kapitan jednak bagatelizował ich uwagi. Prom płynął dalej - na jednym silniku. Rejs był dwudniowy. Drugiego dnia, w drodze powrotnej pogoda zaczęła się zmieniać. Komunikaty meteorologiczne były alarmujące. Miało wiać nawet do 100 km/h.
O godz. 12.25 statek wykonywał manewr w lewo. Wówczas w lewą burtę uderzył huraganowy podmuch, który spowodował dalszy przechył statku. W ciągu kolejnych minut nastąpił dalszy ciąg nieszczęśliwych zdarzeń. Kapitan i cała jego załoga byli na tyle lekkomyślni, że pozostawili na dolnym pokładzie otwarte bulaje - małe, okrągłe okienka. To przez nie do środka zaczęła wdzierać się gwałtownie woda. Po minucie sięgała już górnego pokładu. Po kilku minutach "Bułgaria" poszła na dno - osiemnaście metrów w głąb Wołgi, trzy kilometry od brzegu.
Na spuszczenie szalup ratunkowych zabrakło czasu. Udało się jedynie spuścić na wodę dwie dmuchane tratwy
Zginęło 122 pasażerów, w tym 28 dzieci. Nie przeżył też 55-letni kapitan statku. Ci, którzy przeżyli, zeznawali potem w sądzie, że cała akcja ratunkowa była jednym wielkim chaosem. Zamiast od razu ewakuować pasażerów, kazano im przejść na lewą burtę, żeby zmniejszyć przechył statku. To nie wszystko. Część załogi - jak się okazało - była pijana w sztok. Tak świętowali Dzień Rybaka, gdzie alkohol lał się strumieniami.
Ofiar katastrofy mogło być o wiele więcej. 79 osób uratowała załoga przepływającego w pobliżu statku wycieczkowego. Dwa inne, będące w pobliżu nie przejęły się losem rozbitków i popłynęły dalej. Ich kapitanowie zostali potem ukarani za to grzywnami.
Jedna z pasażerek, która podczas tego tragicznego rejsu straciła 9-letniego syna, opowiadała śledczym, że załoga statku nie była nawet odpowiednio ubrana. Trudno ich było odróżnić od pasażerów. Nikt z członków załogi nie przeszkolił wcześniej pasażerów, co robić w razie katastrofy, jak się zachowywać. Duże zastrzeżenia były również do wyposażenia statku w kamizelki ratunkowe. Wiele z nich było niezdatnych do użytku - były za duże, bez możliwości zapięcia. O tym, że część z tych kamizelek było bezużytecznych, świadczy fakt, że z wody wydobyto zwłoki kilku osób, które utonęły, mając wciąż na sobie felerne kapoki.
Sama organizacja rejsu po Wołdze pozostawiała też wiele do życzenia. Przed długi czas trudno było nawet ustalić liczbę pasażerów. Typowo rosyjski chaos.
Jedyna wskazówka, która odnosiła się do ewentualnej procedury w sytuacjach awaryjnych, znajdowała się na bilecie podróżnym. Było tam sformułowania, że w takich sytuacjach "trzeba słuchać poleceń kapitana i załogi".
Prezeska spółki, która organizowała wycieczki statkiem została skazana na 11 lat pobytu w kolonii karnej, asystent kapitana "Bułgarii" - na 6,5 roku, a inspektorzy techniczni na 5 i 6 lat.
Źródło:
https://www.youtube.com/watch?v=20JjxLvs3nU
https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/345894,putin-chciwosc-i-nieodpowiedzialnosc-stoja-za-wypadkiem-na-woldze.html