Jan Śliwa z Hrubieszowa znalazł w swoim rodzinnym archiwum fotografie sprzed prawie stu lat, na których widać dzieci pozujące do zdjęcia po uroczystościach udzielenia sakramentu komunii.
- Te zdjęcia znajdowały się w rodzinnym albumie mojego dziadka - mówi pan Jan. - Na jednym z nich jest jego brat, a reszta to bliżsi i dalsi kuzyni. Kiedyś opowiadał, że on sam do komunii szedł w butach po starszym bracie. Innych nie mieli. Nie było też żadnego przyjęcia. Ale były za to prezenty - landrynki, książeczka do nabożeństwa i łańcuszek. Często powtarzał, że wizyta w zakładzie fotograficznym była dla wszystkich ogromnym przeżyciem. To się zdarzało raz na kilka lat. Niektórzy z jego kolegów mieli po komunii bardziej uroczysty obiad, ale nie można mówić o jakimś wystawnym przyjęciu. Co najwyżej o rosole, który pojawił się tego dnia na stole.
Lubelski fotoreporter, Jacek Mirosław ma także w swoim domowym archiwum kilka zdjęć z komunii syna.
- Zdjęć komunijnych na zamówienie raczej nie robiłem - przyznaje Jacek Mirosław, który przez wiele lat pracował w lubelskich mediach. - Kiedyś zrobiłem wyjątek. Znajomy fotograf z Lublina poprosił mnie o przysługę. Jednego dnia miał dwie uroczystości o tej samej porze - komunię w Lublinie i drugą w Jabłonnej - w kierunku na Biłgoraj. Za 200 złotych miałem zrobić zdjęcia z tej drugiej. W tamtych latach nie każdy miał samochód i dla niego logistycznie było to nie do pogodzenia. Ja wtedy miałem trabanta i pojechałem do tej Jabłonnej.
Jak wspomina lubelski fotoreporter, w wielu kościołach proboszcz niechętnie patrzył na zbyt wielu fotografów podczas nabożeństwa. Zazwyczaj był to jeden, który potem sprzedawał zdjęcia zainteresowanym. Byli tacy, którzy mieli niejako "monopol" w danej diecezji i dzięki temu zarabiali przyzwoite pieniądze.
- Dzisiaj każdy ma smartfona i po takiej uroczystości zawsze jest mnóstwo zdjęć - dodaje pan Jacek. - Ale zdarza się, że niektórzy zamawiają sesję fotograficzną u profesjonalnego fotografa.
Pierwszokomunijne uroczystości nie zawsze przebiegały zgodnie z planem.
- Nasz najmłodszy syn miał komunię w 2001 roku - mówi Janina Gregoła z Lublina. - To była wtedy podwójna uroczystość, bo po raz pierwszy przyjmowaliśmy gości w naszym nowym domu. Do końca nie był jeszcze wprawdzie wykończony, ale rodzina była ciekawa, jak się urządziliśmy. Pamiętam, że była piękna pogoda. Mąż wcześniej kupił w markecie popularny wówczas namiot ogrodowy. Rozstawiliśmy go w ogrodzie. Obok stanął drugi - taki sam. I kiedy jedliśmy już obiad, to nagle przyszła chmura i zanim zdążyliśmy zabrać wszystko do doku, to cały namiot pofrunął. Powyginało wszystkie rurki, do tego jeszcze pod wujkiem załamał się plastikowy fotel. Ale przynajmniej mamy do dzisiaj co wspominać - niestety bez oglądania zdjęć. Nikt wtedy nie miał aparatu cyfrowego. Mój brat robił zdjęcia aparatem z kliszą i niestety, ale któreś z jego dzieci - kilka dni później - chciało zobaczyć, co jest w środku i cały film się prześwietlił.