Partner: Logo FacetXL.pl

Tego budynku przy Złotej 4 już dawno nie ma. Sąsiadował z narożną kamienicą pod adresem Złota 2/Zgoda 11. W lutym 1904 roku rozegrały się tu dramatyczne sceny. Była strzelanina, ranni i obłąkany hrabia.

Chodzi o hrabiego Włodzimierza z Lubrańca Godziembę Dąmbskiego. Był potomkiem znanej i szanowanej rodziny szlacheckiej z Kujaw. Młody, przystojny, bogaty, ale nie do końca zrównoważony. Rodzina miała z nim od dawna problemy. Był nadpobudliwy, z byle powodu potrafił wszcząć awanturę. Najczęściej dochodziło do nich w warszawskich restauracjach i cukierniach. W jednej z nich zaatakował nawet gości kijem.

Po kolejnym ataku agresji, trafił do zakładu dla nerwowo chorych u znanego wówczas dr. Chomętowskiego. Kiedy poczuł się lepiej, wrócił do Warszawy. Wynajął mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy na Złotej 4.

14 lutego hrabia pojawił się w jednej z warszawskich restauracji. Był tu częstym bywalcem. Tym razem jednak wzbudził popłoch wśród personelu i gości. Zamawiając różne dania, wymachiwał pistoletem. W końcu zaczął się awanturować. Kiedy na sali pojawili się policjanci, oznajmił że właśnie został wybrany na cesarza austriackiego. Udało się go jednak uspokoić i odwieźć do domu.

 


Po kilku minutach padł pierwszy strzał

 


Kiedy policjanci odjechali, stróż kamienicy - w trosce o zdrowie hrabiego - wszedł na piętro, żeby się spytać o jego zdrowie. I wtedy padł strzał. Nie pierwszy i nie ostatni tego dnia. Stróż został ranny, ale zdołał wezwać policję. Ci jednak nie mogli wejść do mieszkania, bo hrabia zaczął strzelać do każdego, kto zbliżał się do drzwi.

Tymczasem pod kamienicą zaczęła się zbierać pierwsza grupa gapiów, która była świadkiem niecodziennego widowiska: hrabia, ubrany w stalową kamizelkę wygłaszał przemówienie jako cesarz. Choroba dała mu się we znaki.

Kiedy rozległy się śmiechy, wrócił do mieszkania już z dubeltówką zaczął strzelać do gapiów. Ci uciekli w popłochu. Wtedy zaczął strzelać w stronę ludzi na ul. Marszałkowskiej oraz w okna kamienic naprzeciwko, a kilka kolejnych strzałów oddał w stronę skrzyżowania ze Zgodną i Jasną.

Sytuacja stawała się dramatyczna. Byli już pierwsi ranni. Hrabia ranił m.in. gości, którzy przebywali na bankiecie w pobliskim hotelu Metropol. Wiele osób odniosła też obrażenia, kiedy zaczął strzelać do ludzi, którzy akurat wyszli z filharmonii. Nikt ich nie uprzedził, że z okna jednej z kamienic szaleniec strzela do przechodniów jak do kaczek.

Kiedy oddał już kilkadziesiąt strzałów, policja utworzyła kordon, nie dopuszczając ludzi do ul. Złotej, skąd cały czas słychać było strzały.

Policjantom nie udało się wejść do mieszkania furiata; straż pożarna zaczęła wówczas lać wodę do mieszkania szaleńca. Liczyli na to, że zamokną naboje, których - jak się potem okazało - miał duży zapas - zwłaszcza tzw. śrutu zajęczego, z którego srzelał.

Nie udała się też próba zarzucenia na niego pętli z balkonu powyżej. Kiedy zrobiło się ciemno, hrabiemu udało się zniszczyć wszystkie latarnie znajdujące się w pobliżu. To utrudniło dodatkowo próbę jego unieszkodliwienia.

Przybywało też coraz więcej rannych policjantów. Sprawca strzelaniny był wyjątkowo dobrym strzelcem. Policjanci próbowali różnych sposobów. Padła propozycja, żeby przez dziurę w ścianie wstrzyknąć do środka formalinę, której opary udusiłyby szaleńca. Inni proponowali użycie granatu.

 


Sprawę rozwiązał niejaki Władysław Kiełpiński, pirotechnik.

 


Tak o tym pisały ówczesne media:

(...) O godzinie wpół do siódmej strzelił z trzeciego piętra znajdującej się vis a vis kamienicy. Strzał był celny. Furjat, ugodzony nabojem śrutowym padł na parapet okna z fuzją w ręku i usiłował jeszcze raz strzelić. Ręce jednak odmówiły posłuszeństwa. Broń wypuścił z nich na ulicę. Sam upadł na podłogę. (...)

Dopiero po aresztowaniu wyjaśniło się dlaczego tak trudno było go trafić - miał na sobie stalową koszulkę z małych płytek, pełniącą rolę kamizelki kuloodpornej.

Po unieszkodliwieniu szaleńca - został ranny w głowę i rękę, wszyscy odetchnęli z ulgą, zwłaszcza jednak z matek, która zostawiła w mieszkaniu naprzeciwko dwie małe dziewczynki. Całą noc przeleżały na podłodze, bojąc się strzałów.

Wskutek ataku szalonego hrabiego rannych zostało około 40-50 osób, z czego dziesięć ciężko; według niektórych gazet, dwie lub trzy osoby zginęły.

Goniec Wieczorny z 15 lutego 1904 roku zamieścił listę ciężej rannych. Oto ona:

Anna Sękówna (ul. Bugaj 18), rana prawej reki

Feliks Rejper, uczeń szkoły realnej (Pańska 13), rana lewej ręki i lewej goleni

Antoni Szlassa, rzeźnik (Czerniakowska 23), rana lewego policzka

Juljan Korbal, kelner (Piekarska 6), lewe udo

Marjanna Łosiewiczowa (Zgodna 6), rana pleców

Stanisław Pawłowski, stolarz (Hortensja 5), rana górnej wargi

Stan Gregorzyński, uczeń szkoły technicznej (Złota 3)

Franciszek Kowalewski, elektrotechnik (Rozbrat 27), rany obu goleni i uda

 


Sprawca nie został prawdopodobnie skazany. Spędził kilka tygodni w areszcie. Potem trafił na leczenie do ośrodka w Tworkach.

 

 

 

 


Źródło:

 


https://curioza.blogspot.com/search/label/masowe%20morderstwa

Goniec Poranny 14, 15, 16 lutego 1904 r.

Goniec Wieczorny 15 lutego 1904

Gazeta Lwowska 17 lutego 1904

Kurjer Warszawski 5 marca 1904

 

 

 

Tagi:

strzelanina,  szaleniec, 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz