Tak o tym wypadku pisała ówczesna prasa:
(...) „Katastrofa kolejki wilanowskiej była niewątpliwie największa w Polsce. Ilość ofiar okazała się też większa, niż początkowo myślano. W szpitalach i w Instytucie Chirurgii Urazowej znajduje się około 70 osób, które odniosły ciężkie rany, jak złamanie kręgosłupa, rąk i nóg, ciężkie poparzenia itp. Lista lżej rannych zamyka się liczbą 130 osób. Łącznie więc liczba rannych wynosi ponad 200 osób. Na miejscu katastrofy zginęło 7 osób, w poniedziałek w godzinach wieczornych zmarł w szpitalu wskutek odniesionych ran ś.p. Zygmunt Piekarski, również dopiero wczoraj w kartoflisku około miejsca katastrofy znalezione zostały zwłoki jeszcze jednego pasażera kolejki, mężczyzny, który nie posiadał przy sobie żadnych dokumentów. (...)
Jak się potem okazało, ów mężczyzna prawdopodobnie tuż przed wypadkiem siedział na dachu wagonu. Widząc w ostatniej chwili nadjeżdżający z przeciwka pociąg, ratował się skacząc w dół. Zrobił to jednak tak niefortunnie, że zginął wskutek złamania czaszki.
Do katastrofy doszło w niedzielę o godz. 21.20. W kolejce jadącej z Warszawy, jak i powracającej do stolicy były tłumy pasażerów - głównie ci, którzy wybrali się tego dnia za miasto na piknik.
Chętnych do podróży było tyle, że na stacji w Klarysewie doszło do awantury i bójki między pasażerami
Musiała interweniować policja. Wtedy dopiero doczepiono dodatkowe dwa wagony. Podróżnych było jednak tylu, że na jednym z wagonów siedzieli nawet na dachu.
Obydwa składy miały się mijać w Klarysewie. To istotny szczegół, bo zazwyczaj miało to miejsce w Powsinie. Tym razem zmiana była konieczna, bo pociąg z Konstancina do Warszawy miał opóźnienie.
Zawiadowca stacji w Warszawie popełnił w tym momencie brzemienny w skutkach błąd, który doprowadził do wypadku. Zadzwonił na stację do Konstancina i uprzedził o tym fakcie...tamtejszego kasjera. Ten w tym czasie siedział w okienku oblężonym przez tłumy podróżnych, chcących kupić bilet. W tym rozgardiaszu zapomniał powiadomić o zmianie miejsca "mijanki" załogę pociągu jadącego w stronę Warszawy.
(...) Istniała co prawda jeszcze jedna szansa zapobieżenia katastrofie: można było powiadomić kasjerkę kolejki, urzędującej na stacji Klarysew, o zmianie i o nowym miejscy wymijania się pociągów. Zarówno jednak zawiadowca stacji w Warszawie jak i kasjer w Konstancinie, którzy mieli, - jak przypuszczamy – czas na ten meldunek, nie powiadomili Klarysewa o przewidywanej zmianie (...) - czytamy w ówczesnej prasie.
Katastrofie nie udało się zapobiec. Doszło do niej tuż obok równolegle biegnącej drogi do Konstancina. Obydwa pociągi zderzyły się czołowo. Zgniecione wagony stały się pułapką dla uwięzionych w nich pasażerów. Obie lokomotywy zostały doszczętnie zniszczone. Podobnie jak trzy wagony pociągu jadącego w kierunku Warszawy oraz dwa zmierzające ze stolicy. Według szacunków, w obydwu składach w momencie wypadku mogło się znajdować nawet pół tysiąca osób. Wybuchł też pożar. Trudno go było ugasić, bo najbliższa woda znajdowała się w oddalonym o kilometr od miejsca katastrofy jeziorze.
Wagony udało się ugasić dopiero po trzech godzinach od zdarzenia
Tak opisywał to ówczesny "Dziennik Bydgoski" w oparciu o relacje jednego ze świadków, mieszkańca Powsina:
(...) Wybiegł z domu na tor i ujrzał kłąb kurzu, z którego wybiegł jakiś zakrwawiony człowiek. Cała szosa zasypana odłamkami szkła została zatarasowana odłamkami wagonów. Nastąpiły po ty dwa głośne wybuchy benzolu Płomienie widać było z dużej odległości. Resztki wagonów płonęły jak pudełka od zapałek. (...)
Na szczęście sama akcja ratownicza rozpoczęła się dosyć szybko. Ruch na pobliskiej drodze był dość duży i kierowcy, widząc wypadek, od razu ruszyli na pomoc rannym. Na miejscu pojawili się też lekarze z Konstancina, Klarysewa i Skolimowa. Rannych przewoziły karetki oraz samochody prywatne. Trafili także do warszawskich szpitali - Dzięciątka Jezus, Instytutu Chirurgii Urazowej, do szpitala okręgowego im. Marszałka Piłsudskiego.
Zawiadowca stacji został aresztowany, a kasjer został objęty dozorem policyjnym
Po tym wypadku zapadła decyzja o likwidacji kolei wiedeńskich. Miało to nastąpić 1 października 1939 roku. Doszło do tego wcześniej, kiedy 1 września Niemcy napadły na Polskę.
Co ciekawe, w pobliżu Powsina doszło też do wypadku w 1933 roku. Ale jego przebieg był niecodzienny. Jak donosiła prasa z tamtego okresu „pociąg osobowy, zahamowany raptownie z powodu ukazania się na torze jednego chłopca, wykoleił się. Parowóz wywrócił się do góry kołami, trzy wagony osobowe i jeden towarowy przewróciły się na bok”. Powodem był brak hamulców w wagonach, które naparły na zatrzymaną lokomotywkę.
Tymczasem jeszcze w lipcu 1939 roku zbadano bezpieczeństwo na innej popularnej wówczas kolejce - grójeckiej. Tak stan niektórych stacji opisała gazeta „Dobry Wieczór – Kurier Czerwony”
Stacja Grabów-Imielin znajduje się w odległości 4 kilometrów od Warszawy. Budynku stacyjnego nie ma. Publiczność w razie deszczu korzysta z restauracji pani Maliszewskiej. Oświetlenie całej stacji to lampa wisząca przed restauracją. Do 1934 r. była tu kasa w budce. Ze względów oszczędnościowych zlikwidowano ją. Bilety kupuje się w pociągu. Personelu na stacji nie widać.
Pyry – ważna stacja o dużym ruchu pasażerskim, zwłaszcza w dni przedświąteczne i święta. Budynek stacyjny jest własnością pana Kisielińskiego. Po raz pierwszy od Warszawy spotykamy tu kasę i telefon. Obowiązki kasjerki pełni pani Janina Słucka, która nie ma stałej pensji, lecz otrzymuje półtora grosza od każdego sprzedanego biletu. Zarabia przeciętnie około 100 zł. miesięcznie. Dróżnikiem jest tu kobieta, pani Kucharska. Pracuje bez zmiany 24 godziny na dobę. Nie ma dni wolnych. Wynagrodzenie jej wynosi 60 zł miesięcznie. Oświetleniem, sygnałami i utrzymaniem porządku na stacji zajmuje się również kobieta, mieszkanka Dąbrówki pani Stefania Kacperska.
Dąbrówka – stacja mieści się w budynku murowanym. Ma telefon, ale kasy nie ma. Bilety kupuje się w pociągu. Funkcje zawiadowcy stacji, kierownika ruchu, zwrotniczego i dozorcy pełni pan Kacperski. Jest to pierwszy męski pracownik kolejki, którego spotykamy na linii grójeckiej od Warszawy.
Mysiadło – budkę stacyjną wybudował właściciel pobliskiego majątku pan Alzeli. Jego kosztem również budka jest oświetlona. Kolejka dała tylko blaszaną śmietniczkę. Kasy i personelu nie ma.
Iwiczna – w miniaturowej poczekalni jest telefon, ale kasy brak. Bilety kupuje się w pociągu. Dwóch szlabanów na przejeździe pilnuje pani Zduńczykowa. Pracuje 12 godzin na dobę. Zarabia 60 zł miesięcznie. Innego personelu na stacji nie ma. Zamieszkały tu mąż pani Zduńczykowej, oficjalnie pełni funkcje drogowego, w praktyce jednak obowiązany jest czuwać nad stanem i remontować wszystkie mijanki automatyczne, a często wysyłany jest na remonty mijanek na kolejkach Wilanowskiej i Jabłonowskiej. Od 20 lat czeka na etat.
Piaseczno – węzłowa stacja, najważniejsza na linii. Ma budynek stacyjny murowany. Ma trzech kierowników ruchu, pracujących na zmianę. Kasjerką jest pani Chodakowska. Do 1934 r. posiadała stałą pensję. Przy wyjeździe z Piaseczna trafiamy na 3 szlabany. Obsługuje je pani Pielakowa. Za 18-godzinny dzień pracy otrzymuje 60 zł miesięcznie.
Żabieniec – mijanka. W dni powszednie mijanka jest nieczynna, w święta natomiast pociągi krzyżują się bardzo często. Personelu kolejowego nie ma. Oświetleniem i utrzymaniem porządku na stacji zajmuje się pan Strzeciński.
Stefanów – budynek stacji stary. Kasy i personelu nie ma. Utrzymaniem porządku i oświetleniem zajmuje się pani Zalewska.
Chojnów – mijanka, śmietnik i lampa naftowa. Telefon w sklepiku u pani Wągrodzkiej. Zapala światło mąż pani Wągrodzkiej i otrzymuje za to 8 zł 50 gr miesięcznie. W dni świąteczne i przedświąteczne, w czasie nasilenia ruchu, do Chojnowa przyjeżdża z Baniochy zwrotniczy, który obsługuje obie stacje jednocześnie. Drogę z Baniochy do Chojnowa i z powrotem odbywa wtedy 7 razy w ciągu dnia.
Baniocha. Budynek stacyjny jest murowany, ale kasa została zlikwidowana. Mijanki w Baniosze i odległym o 3 km Chojnowie obsługuje p. Józef Mazarz. Pracuje od 40 lat. Zarabia 215 zł.
Domanówek – stacja na żądanie. Personelu nie ma. Jest tu blaszana śmietniczka i lampa. Oświetleniem zajmuje się pani Janina Lewaszkiewiczówna. Nie otrzymuje żadnego wynagrodzenia, jedynie bilet ulgowy, do którego dopłaca 5 zł.
Kąty – ostatnia stacja przed Górą Kalwarią. Budynek stacyjny wybudował własnym kosztem pan Małecki, który do 1934 r. był w Kątach kasjerem kolejki. Gdy kasę zlikwidowano, a kolejka za dzierżawę budynku nie zapłaciła, pan Małecki budynek zamknął na kłódkę. Zarząd kolejki wcale się tym nie przejął. Dopiero pan Małecki, widząc dzieci czekające na pociąg na deszczu i mrozie, zlitował się nad nimi i budynek otworzył. Odtąd wszyscy pasażerowie korzystają z budynku, choć kolejka panu Małeckiemu za wynajem nie płaci ani grosza. Na szeregu stacji kolejki grójeckiej telefony znajdują się w pobliskich sklepikach. Tam też kierowane są dyspozycje z Warszawy dla kierowników pociągów. Często jednak zdarza się, iż sklepik jest zamknięty. Kierownicy pociągów, nie mogąc się w takich wypadkach dostać do telefonu i porozumieć się z następnym punktem, wyjeżdżają ze stacji pod strachem, obawiając się w każdej chwili katastrofy.
Materiał powstał dzięki współpracy Onet z partnerem - Narodowym Archiwum Cyfrowym, którego misją jest budowanie nowoczesnego społeczeństwa świadomego swojej przeszłości. NAC gromadzi, przechowuje i udostępnia fotografie, nagrania dźwiękowe oraz filmy. Zdigitalizowane zdjęcia można oglądać na nac.gov.pl
Źródło:
https://www.przegladpiaseczynski.pl/artykul/3758,katastrofa-przez-oszczednosc-cz-ii
https://www.zw.com.pl/artykul/347534.html
"Lato 39. Jeszcze żyjemy" Marcin Zaborski, wyd. Tamaryn, BELLONA 2019