„Katastrofa wczorajsza jest pierwszą, jaka wydarzyła się na ziemi polskiej odkąd istnieje pasażerska komunikacja lotnicza” – pisał 29 grudnia 1936 r. na pierwszej stronie „Express Lubelski i Wołyński” w artykule „Katastrofa samolotu pasażerskiego w burzy śnieżnej pod Tomaszowem Lubelskim”.
Samolotem na trasie z Lwowa do Warszawy leciało dziesięciu pasażerów. Z powodu złej pogody lot opóźnił się o półtorej godziny. Była gęsta mgła i silny mróz. Zamiast o godz. 8.30, samolot wystartował dopiero o 10. Dopiero wtedy załoga otrzymała informację z Warszawy o poprawie warunków pogodowych.
Większość pasażerów to były znane z życia publicznego osoby
Na pokładzie byli: inżynier Stefan Krzyczkowski, dyrektor techniczny PLL „LOT”, Stefan Ryniewicz, konsul RP w Rydze, dr Tadeusz Piszczkowski, referent Ministerstwa Spraw Zagranicznych, konsul RP w Tel-Avivie, późniejszy wykładowca Uniwersytetu Polskiego w Londynie, autor książek historycznych, współpracownik Radia Wolna Europa, dr Henryk Stroszewski, urzędnik Ministerstwa Przemysłu i Handlu, Lubomir Kulczycki, urzędnik banku PKO, a także Laura Chmielińska, żona urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, adwokat Józef Sieradzki z Łodzi, Aleksandra Łyczkowska, urzędniczka MSZ, hrabia Zygmunt Łoś, Józef Zimmerman, właściciel firmy „Autopomoc” ze Lwowa. Załogę samolotu stanowili: doświadczony pilot Mieczysław Jonikas oraz radiomechanik Józef Fronc.
Jak doszło do katastrofy? Opisał to m.in. "Głos Lubelski” w oparciu o relację jednego z pasażerów, dr. Tadeusza Piszczkowskiego: „Przez okna kabiny widzieliśmy, że lecimy we mgle, która otacza cały samolot. W pewnej chwili radiotelegrafista Fronc otworzył drzwiczki, które łączyły kabinę pilotów z kabiną pasażerską i wówczas jadący z nami wicedyrektor „Lotu” inż. Krzyczkowski zapytał : „Co się stało?”. Na co radiotelegrafista odpowiedział, cośmy wszyscy usłyszeli: „Zamarzają stery”.
Krzyczkowski powiedział pasażerom: „Proszę opasać się, bo prawdopodobnie za chwilę będziemy lądować”.
– Ja się nie opasałem – mówił dziennikarzowi Tadeusz Piszczkowski. – Rzeczywiście minutę później uczułem, że samolot lotem ślizgowym spuścił się na ziemię, w sekundę po tym uczułem silny upadek. Co dalej się stało, nie pamiętam. Kiedy oprzytomniałem, leżałem na polu na śniegu. Przed sobą ujrzałem płonący samolot. Najpierw zaczął palić się dół, potem góra samolotu. Okazało się, że przy upadku samolot przepołowił się, a ja siłą uderzenia zostałem wyrzucony kilka metrów na pole. Widziałem, jak inni pasażerowie wypełzali ze szczątków samolotu z wyjątkiem Łosia, Zimmermana, pilota Jonikasa i radiomechanika Fronca”.
„Express Lubelski i Wołyński” cytował po katastrofie adwokata Sieradzkiego: „Nie czułem wstrząsu. Ściany kadłuba w chwili upadku rozleciały się na drzazgi. Na ogonie buchnął ogień, paliły się szczątki samolotu. Nieopisane jęki wydobywały się spod gruzów. Wylazłem na czworakach. Ubranie zaczęło się już na mnie palić. Ogień zdusiłem tarzając się na śniegu. Razem ze mną (...) wydostał się jakiś mały pasażer. Była to raczej paląca się pochodnia niż żywy człowiek. Prawdopodobnie był to radiotelegrafista, który obecnie znajduje się w bardzo ciężkim stanie”.
Na miejscu zginął hr. Zygmunt Łoś i Józef Zimmerman. Na pokładzie znaleziono ich zwęglone zwłoki
Następnego dnia po katastrofie w tomaszowskim szpitalu zmarł radiomechanik Józef Fronc. Jego stan był od samego początku beznadziejny. Miał rozległe poparzenia.
Według "Głosu Lubelskiego" samolot zapalił się jeszcze w powietrzu. Kiedy wylądował na polu, od razu do pomocy ruszyła miejscowa ludność. Chłopi pomagali poparzonym i rannym wydostać się z płonącego samolotu. Na miejscu pojawił się m.in. starosta tomaszowski, a jego służbowy samochód przewiózł najciężej rannych do szpitala w Tomaszowie. Pozostali pojechali tam saniami.
Przyczyny katastrofy badała specjalna komisja.
Do Tomaszowa przyjechał z Warszawy także sławny ówczesny chirurg wojskowy, dr Henryk Levittoux. Operował m.in. łąkotkę Janusza Kusocińskiego
Wiadomo było od samego początku, że samolot miał problemy techniczne. Już pół godziny po starcie pilot zgłosił przez radio, że zamarzają stery. Wprawdzie w lotnictwie stosowano już wówczas specjalną pastę antyoblodzeniową, ale przy dużych mrozach nie była ona skuteczna. Tak było i w tym przypadku. Pilot chciał nawet zawrócić do Lwowa; brał też pod uwagę awaryjne lądowanie w Rawie Ruskiej, gdzie istniało lądowisko. Nie był jednak w stanie wykonać takiego manewru.
Mieczysław Jonikas był doświadczonym pilotem. Wcześniej przez kilka lat zasiadał za sterami wojskowych myśliwców. Do LOT-u trafił po przejściu na emeryturę. W wypadku doznał złamania nogi; miał też rozległe poparzenia.
Komisja od początku wykluczała błąd pilota. Podobnie media. „Express Lubelski i Wołyński” opisał na swoich łamach jego słynne przed laty lawaryjne ądowanie na ulicach Warszawy, w czasie V Zawodów Lotniczych w 1933 roku. Wówczas leciał awionetką z Łucka do Warszawy. Nagle silnik się zepsuł. Było to tuż nad miastem. Jonikas nie spanikował. Wylądował bezpiecznie na ulicy Słonecznej.
Amerykański samolot Lockheed Electra, który rozbił się pod Suścem był jednym z dziesięciu tego typu, które na początku 1936 roku latały w barwach LOT-u. Każdy kosztował pół miliona złotych. I od razu zyskały złą sławę. 1 grudnia 1936 roku podobny samolot kupiony przez „LOT” rozbił się w pobliżu lotniska w Atenach. Zginął pilot, ciężko ranny został radiotelegrafista, pięciu pasażerów ocalało. Przyczyną wypadku były także złe warunki atmosferyczne. Rok później, 11 listopada 1937 r. Lockheed Elektra rozbił się pod Piasecznem. Zginęły wtedy cztery osoby.
Źródło:
https://web.archive.org/web/20131005005325/http://pow.home.pl/kronikatygodnia/tekst.php?abcd=36862&dz=1
Gazeta Lwowska z 30 grudnia 1936 r., 1 stycznia 1937 r.
„Express Lubelski i Wołyński” 1936 r.
http://www.samolotypolskie.pl/samoloty/1659/126/Lockheed-L-10-Electra/
https://dlapilota.pl/wiadomosci/polska/rocznica-pierwszej-katastrofy-samolotu-pasazerskiego-w-polsce